Wraca Sinfonia Varsovia
Po kilkumiesięcznym milczeniu muzycy naszej „leniwej” (tym razem z konieczności) orkiestry wreszcie grają. I mają z tego wielką frajdę, co widać i słychać.
Festiwal Sinfonia Varsovia Swojemu Miastu przybrał w tym roku postać tradycyjnego letniego sezonu na Grochowskiej. Z kolei z Szalonych Dni Muzyki wziął z konieczności formę koncertów: okołogodzinne, bez przerwy. Tak się złożyło, że nie byłam na Grochowskiej już od paru lat (ostatni raz pojawiłam się chyba w 2017 r. na recitalu Marcina Świątkiewicza, który odbył się w sali prób) i nie widziałam jeszcze pawilonu koncertowego, który stanął w miejscu, gdzie w przyszłości ma się pojawić nowa sala. Kiedy to nastąpi, diabli wiedzą – wiadomo, jakie mamy czasy. Ale pawilon, a właściwie namiot, jest elegancki i jak na razie latem świetnie spełnia swoje zadanie. Nawet nie jest w nim duszno, czego się obawiałam, bo są przewiewy. Gorzej z wysiedzeniem w maseczce, ale trzeba się przyzwyczajać, nie ma rady. Krzesła są oczywiście rzadziej rozstawione, tak że zamiast 500 osób wchodzi 150. Łatwiej więc wnętrze wypełnić, choć na koncercie o 12. widziałam jeszcze kilka wolnych miejsc. Ale większość krzeseł była zajęta – głównie chyba (jak w latach poprzednich) przez publiczność z dzielnicy, która już przywiązała się do SV.
Otwarcie sezonu, pierwsze dźwięki po przerwie przypadły instrumentom dętym (plus perkusja), czyli znakomitemu zespołowi Sinfonia Varsovia Brass. To jest imponujące, jak bardzo ten zespół jest zgrany – obchodzi się bez dyrygenta, tylko w jednym utworze dyrygował (w Litanii Krzysztofa Komedy) Miłosz Gawryłkiewicz, również solista, w zespole gościnnie (ciekawa postać w ogóle), a ponadto autor kilku aranżacji. Po krótkim uczczeniu wieloletniego dyrektora artystycznego Krzysztofa Pendereckiego króciutką Fanfarą dla niepodległej, która okazała się ostatnim napisanym przez niego utworem, zaczęło się szaleństwo. Zupełnie nieprawdopodobna wirtuozeria w Wariacjach na temat Paganiniego Lutosławskiego i w szkicach do baletu Rodeo Aarona Coplanda, trochę dobrego jazzu we wspomnianej Litanii, dużo wdzięku w hitach takich jak Soul Bossa Nova Quincy Jonesa, medleyu piosenek filmowych Henryka Warsa, Śnie o Warszawie Niemena czy Birdland Joe Zawinula. Aż przyjemnie było patrzeć na to, jak im jest przyjemnie grać. Trochę szkoda tego, co było kiedyś, ale może to wróci…
Festiwal będzie miał parę nurtów. W niedziele po dwa koncerty kameralne (te same), o 12 i 16. W soboty – poranki familijne o 11. We wtorki o 20 – muzyka eksperymentalna w wykonaniu zaproszonych zespołów. I wreszcie w czwartki o 19 – koncerty symfoniczne! Orkiestra oczywiście w składach bardziej kameralnych, ale zawsze.
Byłam dziś jeszcze ponadto na koncercie WarszeMuzik w przestrzeni pomnika Umschlagplatz. Grał krakowski duet: wiolonczelista Jan Kalinowski i pianista Marek Szlezer, w programie znalazły się utwory nie tylko kompozytorów żydowskich (Maurycy Moszkowski, Aleksander Tansman, Jan Radzyński), ale też polskich (Ludomir Różycki oraz Szymanowski na bis). Warunki jednak pozostawiają wiele do życzenia – choć sama przestrzeń ma lepszą akustykę, niż można by się było spodziewać, to wciąż zakłócają ją hałasy przejeżdżających tramwajów, samochodów czy motocykli z podkręconymi silnikami. Trudno się skupić.
Komentarze
Miło było się zobaczyć na WarszeMuzik, to chyba pierwszy raz od lockdownu:-) Gdyby nie wczorajszy wpis, to pewnie bym nie pamiętała, że jest taki cykl muzyczny. Miasto wchodzące do przestrzeni koncertowej nie przeszkadzało mi tak bardzo. Taki urok. Uważam, że wnętrze pomnika jako przestrzeń dla koncertu, to bardzo pomysłowe i wymowne. Ile razy tam jestem, to zastanawiam się, czy to drzewo, które sąsiaduje z pomnikiem jest wystarczająco stare, żeby pamiętać…
Leon Fleisher nie żyje.
🙁 Wybitny pianista i znakomity pedagog (to ostatnie wiem poniekąd z pierwszej ręki). Niesamowitej rzeczy dokonał, gdy najpierw mając chorą prawą rękę grał utwory na lewą, a potem jeszcze tę prawą zrehabilitował. Siła człowieka, siła muzyki.
Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że miał już 92 lata.
Ujmujące. Tu już z prawą z powrotem, i to jak…
https://www.youtube.com/watch?v=S9TDlYq95zk
A tu jego historia:
https://www.youtube.com/watch?v=FZLvhZvO2v4
Linki na ten tydzień: https://www.musicalamerica.com/news/newsstory.cfm?archived=0&storyid=45701&categoryid=1
Kolejny, choć okrojony i hybrydowy, festiwal w Warszawie: https://www.wsm.art.pl/index.php/pl/
Leon Fleisher? To ogromna strata dla współczesnego świata muzycznego. Wiele mu zawdzięczam. Gdyby nie on, być może nie odkryłbym Koncertów G-dur i Es-dur Beethovena. Popularne w Polsce, płytowe nagrania Zimermana znudziły mnie już po pierwszym odsłuchaniu. A Leon tchnął w tę muzykę jakąś transcendentną energię. Dopiero później doceniłem Arraua, Kempffa i jeszcze kilku pianistycznych erudytów…
Bywają artyści, którzy w naszej świadomości istnieją jako bezwiekowi, to ci czynni artystycznie do końca. Leon Fleisher był jednym z nich.
Z albumu wydanego w 2014 r All the Things You Are ( utwory na lewą rękę) – Bach Chaconne w transkrypcji Brahmsa.
https://www.youtube.com/watch?v=5wUKy1S1SlQ
Dzień dobry, dla chcących zobaczyć jak z „Elektrą” poradził sobie K. Warlikowski w Salzburgu, na stronie Arte.tv dostępna jest rejestracja. Wokalnie zacne, nie obyło się bez basenu, pryszniców, manekinów (tym razem bez pisuarów).
Boże. jakie to już nudne. Ale skoro wokalnie zacne, to może zajrzę.
L. Fleisher czesto prowadzil klasy mistrzowskie w RCM w Toronto. Przy okazji zawsze wystepowal z orkiestra, ostatnio chyba w 2018. Ostatni recital w Toronto mial w 2011.
Poznalem go (plytowo 😉 ) w Brahmsie.
PS Brahms – nie koncerty z Szellem, tylko kwintet z Juilliardem.
Lebrecht wrzucił u siebie yt z nagraniem ostatniej sonaty Schuberta – po rehabilitacji prawej ręki. Przepiękne.
Wracając do tematu wpisu – byłam dziś na dalszym ciągu powrotu SV – tym razem sekcji smyczkowej (plus na krótko jedna trąbka). W sumie koło 30 osób; dyrygował współpracujący często z tą orkiestrą Alexander Vedernikov (poza Chaconną Pendereckiego na początek, prowadzoną przez koncertmistrza od skrzypiec). Jeszcze w programie był Honegger i Czajkowski (Serenada), przyszłam głównie ze względu na tego pierwszego; lubię tę II Symfonię, a niezbyt często jest w Polsce wykonywana. Bardzo pasuje do obecnego nastroju – dramatyczna, w II części nawet żałobna (w końcu jest to utwór wojenny), na koniec jednak trąbkowy chorał wnosi cień nadziei.
Ciekawe usadzenie orkiestry: każdy miał swój pulpit (zwykle przy jednym siedzi po dwóch muzyków). Co będzie dalej, na jak długo taki stan rzeczy pozostanie? Któż to wie.
Wróciła też Filharmonia! Z programem, który szykowali na czerwcowe koncerty online, ale wtedy plany pokrzyżował wiadomy wirus. Może to i lepiej, bo szkoda byłoby go na koncert w pustej sali, zwłaszcza „The Unanswered Question” Ivesa, granego w przestrzennym ustawieniu smyczków (estrada), dętych (loża honorowa( i solowej trąbki (chyba II balkon). Poza tym było parę evergreenów – serenady Dvoraka i Karłowicza, Adagietto Mahlera. Muzycy przy pojedynczych pulpitach – kameralny skład smyczków wypełnił praktycznie całą estradę. Widownia była wprawdzie pustawa, widać, że nie wszystkie dostępne miejsca się sprzedały (te niedostępne wygrodzono elegancko bordowymi wstęgami), ale ci, co przyszli, słuchali w prawdziwym skupieniu i chyba ze wzruszeniem (przynajmniej ja ;-)) – żadnych oklasków między częściami, pięknie wybrzmiewająca cisza na zakończenie każdego utworu. Wielka przyjemność i oddech od tego wszystkiego, co na zewnątrz oddech odbiera…