Diabeł naprawdę ubierał się u Prady

Nawiązuję tym tytułem do tekstu Katarzyny Gardziny w książeczce programowej NDI Sopot Classic, traktującego o bohaterze koncertu finałowego Ildarze Abdrazakovie.

Cały tytuł tego tekstu brzmiał: Wnuk Czyngis-chana w kostiumie od Prady. Ponoć bas z Ufy dysponuje genealogią sięgającą tej właśnie postaci (jak również Tamerlana), a przynajmniej lubi opowiadać takie historie, dobrze robią na wizerunek. A w kostiumie od Prady wystąpił jako Attyla w operze Verdiego pod tym tytułem w Met. Co zaś do diabła, bardzo się w tę rolę wczuwa… Ale też role królewskie nadzwyczaj mu leżą.

Abdrazakov dysponuje bowiem nie tylko pięknym, mocnym i ciepłym basem (i to wszechstronnym – w górze też brzmi!), ale i zmysłem aktorskim. W pierwszej części zagrał czterech nieszczęśliwych królów: Rene, ojca Jolanty z Czajkowskiego, martwiącego się o córkę, Filipa II z Don Carlosa Verdiego, przybitego brakiem miłości żony, przegranego Kniazia Igora (O dajtie, dajtie mnie swabodu…) i wreszcie udręczonego wizjami rzeczonego Attylę, który mimo tego udręczenia nie traci mocy i bezwzględności.

O ile te królewskie role są przeżyte, to te diabelskie są w sposób widoczny dla śpiewaka znakomitą zabawą. Dapertutto z Opowieści Hoffmana jest postacią diaboliczną, ale Mefistofeles Arriga Boito i Charlesa Gounoda to już diablisko w pełnej krasie: aria z gwizdem (nie wiedziałam, że tak głośno da się gwizdać przez zęby), zakończona po polsku „Gwizdać!” (publiczność od razu usłuchała), serenada z dobrze znanym śmiechem i wreszcie szalona pieśń o złotym cielcu. A potem jeszcze bisy: Oczi czornyje i Funiculi, funicula. Ten polski debiut Abdrazakova był mocnym zakończeniem festiwalu.