Litewska muzyka lockdownu

W Warszawie rozpoczęły się dwa festiwale: Sinfonia Varsovia Swojemu Miastu i WarszeMuzik. Jak na razie odwiedziłam tylko ten pierwszy.

W tym roku odbywa się on w formule podobnej do zeszłorocznej: koncerty w namiocie na Grochowskiej. W czwartki orkiestrowe (wybieram się jutro, dyryguje Anna Duczmal-Mróz, solistką będzie skrzypaczka Maria Sławek, a w programie Wajnberg i Strawiński). w soboty familijne, w niedziele kameralne, a ponadto, jak w zeszłym roku, Eksperymentalne Wtorki, na których występują zespoły muzyki współczesnej. Wczoraj grał młody wileński zespół Synaesthesis.

W sieci można zobaczyć, że muzycy inicjują rozmaite projekty, w których zadany jest temat; czasem zespół dobiera utwory, czasem je zamawia. Tym razem temat narzucił się sam: pandemia, lockdown, opustoszałe miasto. Dla zespołu zresztą wczorajszy koncert był bodaj pierwszym po dłuższej przerwie.

Gdy się patrzy na te projekty, uderza, że i tam jest wiele kompozytorek. Jednak w najnowszym projekcie pt. Flaneur (od francuskiego flâneur, włóczący się) wzięło udział trzech panów: Dominykas Digimas, Julius Aglinskas, Ramūnas Motiekaitis. Przed ich utworami została jeszcze wykonana kompozycja Žibuoklė Martinaitytė pt. Solastalgia, idealnie pasująca zresztą do kontekstu, więc gest w stronę parytetu został wykonany. Wszyscy są przedstawicielami nurtu tamtejszej wersji minimalizmu czy też repetytywizmu – odmiennie od twórczości Reicha, Andriessena czy kompozytorów z amerykańskiego Bang on a Can, bardzo nostalgicznego (trochę więc jakby w stronę Glassa, ale nie tak prymitywna). Solastalgii można posłuchać tutaj, natomiast kawałka muzyki z nowego projektu – w jego trailerze, na którym widać sylwetkę kompozytora idącego przez odrealnione pustką miasto. Wszystkie te utwory są w tym samym nastroju, nawet tej samej tonacji e-moll, tylko bodaj utwór Ramūnasa Motiekaitisa jest trochę inny, pełen szmerowych, tajemniczych dźwięków.

Tak zastanawiałam się słuchając nad dwiema rzeczami. Jedna, to dlaczego pewien rodzaj muzyki przyjmuje się w jednych krajach bardziej, a w innych mniej? Zresztą nawet właśnie muzyka repetycyjna inna jest w Holandii, inna na Węgrzech, inna na Litwie właśnie. A w Polsce było tego mniej. Też oczywiście zdarzały się klimaty nostalgiczne, jednak w zupełnie innej stylistyce. Ciekawe.

Drugie pytanie, jakie zadawałam już samej sobie, było: jaka muzyka pasuje, a raczej pasowała, do owych przedziwnych lockdownowych dni? Odpowiedź brzmi: każdemu coś innego. Ja bym raczej nie pisała takiej muzyki praktycznie tonalnej. Raz usiadłam w jeden z takich dni do mojego fortepianu, nie strojonego tak długo, że wydobywającego z siebie efekty warszawskojesienne, i rozsnułam sobie z tych dźwięków własną nostalgię…