Rozumieć muzykę?
Jak słyszę o rozumieniu muzyki, odzywa się we mnie wewnętrzny protest. Bo co to w ogóle znaczy? Każdy rozumie po swojemu, a raczej każdy odbiera po swojemu. Rozumieć można tekst. Co prawda muzyka jest w jakimś sensie tekstem, ale jednak na poziomie o wiele bardziej abstrakcyjnym. Można mieć z daną muzyką kontakt albo nie. I myślę, że to właśnie miał na myśli Anderszewski, kiedy mówił, że czegoś „nie rozumie” (np. Wariacji Goldbergowskich).
Z tego, co opowiada, zwykle z utworem, którego ma się nauczyć, przechodzi etap niezrozumienia. Siada do fortepianu (przyznaje, że nie czyta nut na sucho, zawsze przy klawiaturze), gra, a tu nic się nie składa i nie wiadomo, o co chodzi. Ale w końcu przychodzi moment iluminacji – i nagle wszystko jest jasne! Tak było np. z utworami Szymanowskiego, mówił o tym tutaj: że długo nie mógł ich zrozumieć i pamięta dokładnie moment, w którym wszystko znalazło się na swoim miejscu. Ale ten stan, w którym jeszcze nie „zrozumiał” utworu, przeżywa bardzo intensywnie, wręcz jest to dla niego bolesne. Myślę, że te odczucia także go obciążają i dlatego nie tak często przygotowuje coś nowego. (Schumann, mówił, obciążał go podwójnie przez swoją bliskość szaleństwa – to obcowanie z jego muzyką, jak twierdzi, przyspieszyło przerwę.)
Ale i to „zrozumienie” jest czymś zagadkowym. Przecież jeśli za każdym razem gra się dany utwór inaczej, to czy to znaczy, że za każdym razem coś innego się rozumie? Najlepiej to słychać w Bachu: zmiany akcentów, tempa, artykulacji…
Tak, lepszym określeniem byłoby, czy ma się kontakt z utworem.
PS. Obserwowanie w ciągu tych paru dni, jak PA bawił się tematem „co będę robił podczas przerwy”, było przezabawne. Oczywiście jak refren powtarzało się zdanie, że nie będzie grał – niby nikt mu nie wierzy, ale wszyscy się boją. A on się tym bawił coraz lepiej. Nie odmówię sobie i zacytuję jedną prowokacyjną wypowiedź: – Uwielbiam saunę! Moja ulubiona jest w Genewie, na długim molo na jeziorze. Wchodzisz do budki, wyparzasz się, a potem skaczesz nago do jeziora i widzisz na brzegu te wszystkie banki – istny surrealizm. Z początku od kontrastu temperatur wszystko cię boli, ale potem jesteś w raju.
A po chwili pointa: – I tym właśnie chcę zajmować się w przerwie!
Komentarze
Witam serdecznie Panią, Pani Kierowniczko i wszystkich Pani gości.
Czyżbym sprowokował?
Przez kontrast i ból do raju? Hmm, ktoś mógłby zapytać, czy nie ma jakiejś drogi na skróty 😉 ale ja lubię kontrasty, a idąc na skróty (lub na łatwiznę) trudno trafić w ciekawe miejsce, a co dopiero do raju. Widok z Kasprowego smakuje zupełnie inaczej, kiedy się tam człowiek wdrapie, niż wtedy, kiedy wjedzie kolejką. Robiąc niedawno ‚łączoną’ wycieczkę do Lizbony i Hamburga zafundowałam sobie – właśnie przez kontrast między tymi miastami – dużą dawkę emocji, które by mnie ominęły, gdybym ‚podeszła’ do każdego z nich osobno. Dobrego towarzystwa na właściwej drodze, Maestro. 😉 A ja sobie na dobranoc złapię jeszcze kontakt z Verdim. 🙂
Doświadczałam tego rajskiego kontrastu nie tak dawno na Suwalszczyźnie, tyle że zamiast jeziora była rzeka. No i tam to się nazywa bania, a nie sauna 😉
Ciekawy temat – czy rozumiemy “Symfonie fantastyczna”, “Figle Dyla Sowizdrzala”, “Carmen” lub “Aide”? Zato nie rozumiemy Wariacji Goldbergowskich i kwartetow Beethovena?
Czy rozumiemy “Bitwe pod Grunwaldem” a nie rozumiemy kompozycji VII? http://www.glyphs.com/art/kandinsky/comp7640.jpg
Pobutka.
Pietrku:
Czy rozumiemy “Symfonie fantastyczna”,
Tak: 25%, Nie: 75%.
“Figle Dyla Sowizdrzala”
Tak: 0% Nie: 100%.
“Carmen”
Tak: 30%. Nie: 70%.
“Aide”
Tak: 35%. Nie: 65%.
Wariacji Goldbergowskich
Tak: 40%. Nie: 60%.
i kwartetow Beethovena?
Tu mam problem, bo nie wiem, o które chodzi…
“Bitwe pod Grunwaldem”
Tak: 20%. Nie: 80%.
nie rozumiemy kompozycji VII?
Tak: 10%. Nie: 90%.
Ad wczorajsza revelasją – oddajcie Cindy honor, naprawdę.
Ona wykuła te nuty i zagrała w prawidłowym tempie.
Zapewniam, że gdybym ja usiadł do fortepianu, wykuł sierzo ołpes tłenty i zagrał, wyszłoby duuuużo gorzej.
😆
Wiesz co, Gostku, to ja wolę oddać honor tobie – za to, że nie wykułeś, nie siadłeś i nie zagrałeś 😉 Jak to powiedział cytowany przeze mnie wczoraj kaznodzieja: „nie powinniśmy robić niczego za wszelką cenę” – bo może wyjść sierżo (albo wariacje na temat walca ‚diabelnego’).
Dzień dobry,
jmp eip – sprowokowana zostałam ogólnie wcześniejszą rozmową 🙂
Pietrek – link nie pokazuje mi Kompozycji VII Kandinsky’ego 🙁
Z tym rozumieniem to przyszło mi jeszcze do głowy, że chodzi też o pojęcie jakiejś zasady, logiki utworu. I tu nasunęło mi się porównanie z miastem. Najpierw potrzebuję planu (nut 😉 ), żeby wiedzieć, która ulica w którą stronę, czy prosto, czy skośnie, czy w kółko itp. Potem zaczynam pojmować logikę miasta, np. koncentryczność centrum, i w jakimś momencie przestaję się zastanawiać, jak iść z punktu do punktu, wiem, że mogę dojść na różne sposoby i trafiam bez mapy. Pamiętam, że jak pierwszy raz w młodości wcześniejszej byłam w Krakowie, to chodziłam po nim w kółko – „nie rozumiałam” go 😉
Tu ktoś tłumaczy Kandinsky’ego 🙂
http://galeria.606.pl/kompozycja-1923-kandinsky-p-169.html
He he, Pani Kierownicza wskoczyła z rozmachem na gniazdo szerszeni nad skarbem „rozumienie”! Ale sprytny wybieg, „mieć kontakt z”, jakoś nie bardzo mnie przekonuje. I to chyba dwie różne sprawy: rozumienie moje, a rozumienie interpretatora. Ja faktycznie miewam kontakt z operą, zwł. z XIX wieku, a interpretator musi jakoś to zrozumieć tak, by przekonać publikę, do… że… no właśnie do czego, że co? Że to ma sens?, to jakby tautologia. Że warto słuchać?, że jest spójnie?, że nagle nieruchomieję i słucham, nie oddychając? (Przy Verdim siorbię herbatę).
No to jest dział „spójnie”, czyli logicznie. No ale jak się łapie ideę urbanistyki średniowiecznej, to już inne miasta średniowieczne stają się jasne, prawda to nie?
Być może „rozumienie” utworu to poczucie go w sobie, tak jak napisała Pani Kierowniczka odnalezienie jego logiki, ogarnięcie jako całości, pojecie zamysłu. Kiedy muzyk „rozumie” utwór, może łatwo wchodzić z nim w interakcje, za każdym razem interpretować go inaczej, wydobywając, to, co akurat wydaje mu właściwe dla danej chwili.
Zaraz się wyłączę 😆 No i chyba, żeby zrozumieć, trzeba chcieć zrozumieć. Ja może nie chcę tego Verdiego rozumieć…
Jeśli można — mam wrażenie, że to ‚niezrozumienie’ może się brać z poczucia odkryć i zrozumienia. „A! Wiem, już skąd to i dlaczego!” Te zrozumienia mogą być bardzo różne — jeśli chodzi o poziom i zakres. I, jeśli ta teoria byłaby prawdziwa, prowadziłaby do wniosku, że w sztuce dominuje niezrozumienie, czasem przebłyskami poznania rozświetlane.
O! Czynnik wymieniony przez Tadeusza jest bardzo ważny. Trzeba CHCIEĆ 😀 (Anderszewski pewnie nie ma ochoty rozumieć Goldbergowskich 😉 )
Czemu w zasadzie bardzo się nie dziwię. Goldbergowskie aż tak bardzo ciekawe nie są (nie wiem, może się narażam, ale tak je odbieram). Osobiście używam ich jako oprawy muzycznej do przeprowadzania porządków w szufladach 😳
Wrrr… 😈
Ale interpretator może umieć nakłonić słuchacza, że warto słuchać. Gdzieś czytałem, że Haydna „Siedem ostatnich słów naszego Zbawiciela…” na kwartet to jeden z najtrudniejszych utworów na kwartet. Przecież nie dlatego, że on karkołomny technicznie, wyrafinowany formalnie. Dlatego, że można w pierwszych minutach potwornie zanudzić słuchacza. Wykonawcy mają dać przekonującą, porywającą, wciągającą wizję. Tzn. audio 😆
Niechże Kierowniczka nie warczy. Jakoś trzeba sobie radzić.
Ale o jakim zrozumieniu mówimy?
Czy jest coś takiego jak właściwe zrozumienie utworu?
Często mamy do czynienia z taką sytuacją, że wykonawca rozumie utwór po swojemu, krytycy po swojemu, a publiczność po swojemu.
Wtedy krytycy mówią np. , że wykonawca nie zrozumiał dzieła, tzw. szeroka publiczność reaguje poprzez standing ovation, a wykonawca robi dobrą minę do złej gry lub złą minę do dobrej gry. A jaka ona (ta gra) była naprawdę?
Przypomina mi się m.in. ostatni Konkurs Chopinowski.
Vesper – dobrze, że postawiłeś stosowną emotkę.
Goldbergowskie to jest kosmos. A vesper jest rodzaju żeńskiego 🙂
Właśnie dlatego nie lubię mówić o rozumieniu. „Właściwego” zrozumienia raczej nie ma, może być co najwyżej bardziej i mniej właściwe 😉
Używanie utworu jako towarzystwa do prac samych w sobie nudnych, a wymagających podejścia metodycznego, nie jest w mojej opinii dla tegoż utworu obraźliwe. Muzyki nie trzeba słuchać na kolanach. Nawet jeśli skomponował ją Jan Sebastian 😉
Hi, a co to jest ten utwór muzyczny? Z obrazem łatwo, jest taki przedmiot. A gdzie jest ten przedmiot, utwór? Przecież nie nuty to. No to jak przedmiot nie wiadomo jaki, to i takie rozumienie 😉 Mówiłem, że dojdziemy do ingardenów… albo czego gorszego.
Tadeuszu, jeszcze chwila i dojdziemy do wniosku, że muzyki w ogóle nie ma 😯
Ingarden nie jest taki zły 🙂
No bo w ogóle nie ma :-), jest w swojej indywidualnej szczególności! Wolę krytykę Ingardena … naruszył go nieco ząb czasu.
Rozumienie jest chyba wielopoziomowe? W czytaniu – pierwszym graniu z nut nie slyszanego przedtem utworu – jest moment kiedy w glowie powstaje pierwszy obraz jak ten utwor powinien brzmiec. W sluchaniu – jeden poziom to rozumienie atmosfery i emocji, ale dalsze to znajomosc i rozpoznawanie struktury utworu, potem mozliwosc wyodrebnienia prowadzonych glosow itd.
Troche tak jak w rozumieniu mowionego tekstu – moge zrozumiec emocje z samego tonu mowiacego nawet nie rozumiejac jezyka w ktorym mowi, potem rozumienie (gorsze czy lepsze) samego jezyka, potem znajomosc konotacji (jesli np mowiacy cytuje czy odnosi sie do innych dziel czy zdarzen) itd.
Czytam, co piszą profesjonaliści, i niewiele rozumiem. Jako laik odbieram rozumienie muzyki jako coś bardziej prostego. Dla mnie muzyka jest po prostu dźwiękami swoiście uporządkowanymi. Kompozytor dobiera dźwięki i odpowiednio je porządkuje. Ma do dyspozycji różne konwencje porządkowania, od tonacji poczynając. Kompozytor może obowiązujace „konwencje” przyjmować bez zastanowienia albo świadomie je łamać, jeśli go nadmiernie ograniczają. Wykonawcy do porządkowania dźwięków dodaja swoje interpretacje w ramach pozostawionej swobody albo co nieco odstępując od intencji kompozytora. Ostatecznie odbiorca słyszy uporządkowane dźwięki stanowiące muzykę. Do tego różni odbiorcy mogą słyszeć różną muzykę, ponieważ nie wszyscy równie czule słyszą dźwięki o różnej wysokości. Mnie muzyka, którą zachwycam się szczególnie, wydaje się dźwiękami uporządkowanymi idealnie. Czasami słyszę muzykę, która jest uporządkowaniem dźwięków do mnie nie trafiającym. Wówczas oceniam, że jest to muzyka zła, albo w innych przypadkach muzyka, której nie rozumiem. Muzyka zła to taka, gdzie dźwięki są uporządkowane po prostu źle, a ja jestem w stanie to ocenić. Jeżeli nie rozumiem, to być może jest to muzyka dla mnie zbyt trudna, albo ten jej rodzaj nie jest w stanie do mnie trafić na przykład ze względu na inną wrażliwość. Czasem też muzyka, której nie rozumiem, po jakimś czasie zaczyna jednak trafiać i staje się zrozumiała. Biorąc pod uwagę okoliczności, dla artysty takiego jak Anderszewski uporządkowanie dźwięków w określonym utworze to sprawa wielokrotnie bardziej skomplikowana niż dla kogoś takiego jak ja. Tym samym i sprawa rozumienia sposobu uporządkowania dźwięków dużo trudniejsza.
„… dojdziemy do wniosku, że muzyki w ogóle nie ma.”
Lub jak pewien domorosły i niedoszły polityk-filozof – że w ogóle niczego nie ma (lub nie będzie).
Vesper – przepraszam za zmężnienie.
Źle odczytałem Twój wpis i uznałem, że emotka wstydliwości odnosi się do nieciekawych, Twoim zdaniem, Wariacji Goldbergowskich, a nie do ich słuchania podczas porządkowania szuflad. Ale nie wiem, czy to lepiej, czy gorzej, he, he.
Ja coś o takim rozumieniu, o jakim chyba mówił PA, tzn. dla siebie, nie dla publiczności czy krytyków. I przy założeniu, że muzyka istnieje, a ja nie mam obowiązku teraz tego uzasadniać. 😉
Używa się czasem takiej – wiem, mało precyzyjnej – opozycji rozumieć głową/rozumieć sercem. Te dwa sposoby rozumienia mogą, ale nie muszą współwystępować. I właśnie kiedy któregoś z nich brakuje, można mieć poczucie, że się nie rozumie (chociaż niby jakoś tam rozumie).
Przykład spoza muzyki – ja przez wiele lat miałem poczucie, że nie rozumiem „Czarodziejskiej góry”. Owszem, w przypadku nagłego egzaminu 😉 zapewne potrafiłbym streścić, zanalizować, opowiedzieć, co reprezentują protagoniści, itp, itd, ale nie miałem do tego utworu dostępu emocjonalnego i czułem, że coś mi się w nim wymyka, że to, co ja z niego rozumiem, to jest tylko część, może nawet nie najważniejsza. Prawdę mówiąc, w pewnym momencie się zniechęciłem i przestałem próbować zrozumieć więcej. A po kilku latach pobytu w Niemczech nagle się okazało, że coś mi samo zaskoczyło. Że chociaż treść i szczegóły już w dużej mierze zapomniałem, przez co z egzaminem mógłbym mieć kłopoty, to jednak rozumiem wiele więcej niż wcześniej. Moje emocjonalne związki z Niemcami i niemieckością pozwoliły mi poczuć, czym dla nich, w tamtym momencie ich dziejów, była ta książka i „kupić” ją dla siebie, tym razem (oczywiście w moim subiektywnym odczuciu) w całości.
Bywa i na odwrót. Czasem emocjonalny dostęp znajduje się od razu, mimo że tej „rozumowej” warstwy nie jest się w stanie ogarnąć. Często tak jest z dziećmi, którym czyta się „dorosłą” poezję. Potrafi je zachwycać, chociaż jak sprawdzić, to się okazuje, że w ogóle nie wiedzą, o co chodzi.
I kiedy ktoś mówi „nie rozumiem utworu” rzecz może być właśnie w tej świadomości: „wiem, że tam jest coś więcej, niż ja w tej chwili jestem w stanie uchwycić”. Może zresztą temu komuś na zrozumieniu w ogóle nie zależeć, a może też podchodzić do tego wciąż od nowa, nawet latami. W tym drugim przypadku, jeżeli kiedyś następuje wreszcie moment aha, różne cząstkowe rozumienia się zbiegają i wszystko wskakuje na swoje miejsce, radość bywa ogromna i nawet można mieć ochotę, żeby zagrały jakieś TROMBY. 🙂
Pani Kierowniczko, ależ Pani temat ‚zadała’! A kolejne wpisy jak ciekawie się układają w różne sploty. Czytam i czytam, oderwać się nie mogę, a praca leży…
Na tym polega uroda Dywanu!Tyle wątków na tej osnowie.Wariacje dywanowe na temat samej muzyki.Zgadzam się z wieloma,więc już nie powtarzam.Niestety,robota wzywa.Doczytam wieczorem.
Jak rozumie artysta i co przez to rozumienie rozumie, dowiaduję się najczęściej tylko z drugiej ręki. Właściwie „dowiaduję” to za dużo powiedziane, bo zwykle ta wiedza jest podawana językiem niezrozumiałym. Mógłbym poprzestać na stwierdzeniu, że jestem za głupi i wpatrywać się w taki ciąg liter z uwielbieniem i szacunkiem, jak to robi wielu miłośników muzyki z ambicjami (vide paru klientów grasujących w internecie). Wiedząc jednak skądinąd, że jeśli nie rozumiem tekstu z dziedziny dobrze mi znanej, wina leży po stronie jego autora, przyjmuję postawę kontestacyjną (co ty tu, przyjacielu, pitolisz?).
Artystów to nie dotyczy, tylko komentatorów i innych docentów. W zasadzie. Artysta, jako pierwsze ogniwo w łańcuszku, faktycznie „rozumie” i ma prawo tak „rozumieć”, jak zechce. Wynika z tego zawsze coś, co mogę skonfrontować z własnym wyobrażeniem, gustem i czym tam jeszcze, czyli konkretny wykon, więc sprawa zostaje między nami. Podoba mi się mniej lub bardziej, wprawia w błogostan albo powoduje krwotok z uszu i nic Ingardenowi do tego. Nie czuję potrzeby posiłkowania się uczonymi wywodami, aby uzasadnić te odczucia. Z drugiej strony, jeśli ktoś potrzebuje, przyjmuję to do wiadomości, zastrzegając sobie prawo do kontestacji. 😛
Jak jesteśmy już przy Wariacjach Goldbergowskich, to wcale mnie nie bulwersuje vesper, bo to jest najlepsza muzyka relaksacyjna, jaką ludzie wymyślili. Zresztą zdaje się, że prosty Bach taki właśnie miał zamiar i gdyby przeczytał któreś dzieło o sobie, to otworzyłby sobie żyły jeszcze za młodu. Albo gdyby miał nieszczęście posłuchać Jeana Guillou grającego na organach. 😆
A teraz, metodą J. Ch., będzie przypowieść z morałem. O rozumieniu dzieła muzycznego.
Dawno, dawno temu początkujący gitarzysta, il dilletante, przerobił podręcznik i wziął się za prawdziwe nuty. Szatan sprawił, że w sklepie były preludia Villi-Lobosa. Początkujący gitarzysta ćwiczył całymi dniami, nie zrażając się powyłamywanymi palcyma, aż doszedł, według swojego przekonania, do jakiejś biegłości. Szatan jednak podrzucił do sklepu kilka płyt z tym repertuarem, nadto kazał nadawać nagrania Segovii i Williamsa przez radio. P.g., dostrzegając znaczny rozziew między wykonem własnym i wyżej wymienionymi, próbował grać według wzorców, co skończyło się w sposób łatwy do przewidzenia, pizgnięciem gitary w kąt raz na zawsze.
Prawie 30 lat później były p.g. trafił na takie oto nagranie:
http://www.youtube.com/watch?v=KLbZLmIhggA
Jest to wykon zdecydowanie najgorszy z dwóch tuzinów dostępnych na jutubie, bardzo zbliżony do tego, co p.g. grał własnoręcznie. Można powiedzieć, że wykonawca w ogóle nie rozumie Dzieła. Fakt, że jest jego kompozytorem, nie jest żadnym usprawiedliwieniem.
Rozkmińmy teraz, jaki stąd morał?
Pierwszy jest taki, że zabierając się za „rozumienie” prowadzące do „interpretacji” warto sprawdzić, co miał na myśli poeta, a nie tylko banda uczonych, którzy się z niego zhabilitowali.
Drugi jest taki, że gdyby internet wymyślono 30 lat wcześniej, to teraz by mnie Hopkinson Smith prosił o konsultacje. 😛
APEL !!!
Szanowni Dywanowicze !
Będę potrzebować (proszę na lech.bielak at interia.pl) informacje nt. firm organmistrzowskich, które w ciągu 3 ostatnich lat wybudowały bądź restaurowały duże instrumenty opierające się na niemieckim wzorcu estetycznym z II połowy XVIII w.
Wydaje mi się, że w grę głównie mogą wchodzić firmy (niemieckie – oczywiście) ale również szczególnie holenderskie, duńskie, francuskie (Alzacja)
Jeżeli ktoś z PT Frędzelków posiada jakąkolwiek chociaż informacje, to proszę na lech.bielak[]interia.pl
Tak naprawdę potrzebne mi są następujące dane :
– Kraj i miejscowość realizacji
– Metryka organów (liczba głosów, ilość klawiatur, traktura, strój)
– Data zakończenia projektu
– Firma realizująca
Przepraszam, że nie na temat, ale to ważne dla celów ogłoszonego przetargu na odbudowę jednego ze wspaniałych instrumentów w południowo-zachodniej Polsce
Pisałem nie na temat, ale jak sę okazuje nie tak całkiem bo tu Wielki Wódz wywołał J.Guillou
Wodzu, czy się zgodzisz, żebym mógł się z Tobą nie zgodzić ?
Zgadzam się ze zdziwieniem, podwójnym. 🙂
Bo jak możesz przypuszczać, że się nie zgodzę? 😈
To raz, a dwa, te jego Wariacje naprawdę i rzetelnie zmasakrowały mi uszy (Dorian 1988, może są jakieś inne).
O. Oooo. Lesiu, naprawdę St. Elizabethkirche????
WW, ależ Ingardeny usiłują dociec, cóż się dzieje z Tobą (w Tobie), gdy te ciarki Cię przechodzą, dźwięki masują umysł, etc.
A, phi, prymat autora nad interpretatorem to lekką ręką parędziesiąt lat temu obalono. To se autor może grywać jak chce, ja i tak góruję nad nim: mogę zawsze nie słuchać!
WW trafił w ciekawy wątek rozumienia utworu. Czy kompozytor musi rozumieć swój utwór? Ba, zależy, czy jest twórcą intelektualnym, czy też biegłym rzemieślnikiem albo natchnioną istotą, której wszystko samo wychodzi. Ale często wrażliwość, zmysł obserwacyjny, także słuchowy, sprawiają, że się tworzy coś, co przerasta własną osobowość. Może to dotyczyć literatów i muzyków. Czasami pisarz nawet nie śni, co inni potrafią wydobyć z jego utworu. Jak pięknie brzmi na tym tle szkolne przekleństwo pod tytułem „Coa artysta miał na myśli”.
Wielki Wodzu, moim zdaniem Bach najpierw otworzyłby sobie żyły po przeczytaniu Twojego postu. Chociaż może raczej wpisałby się tu na blogu Pani Kierowniczki w takich słowach, że biedna, nie mogłaby tego puścić, bo dość porywczym człowiekiem był. Ale przede wszystkim był bardzo ambitny i przy tym zdawał sobie sprawę z (po)wagi swojej twórczości.
Wg Forkela udało się Bachowi sprytnie oszukać von Keyserlinga i pod maską „muzyki relaksacyjnej” ukryć cały swój geniusz. Dzięki temu otrzymał kasę właśnie za „lek na bezsenność”, a nie za jedną z największych pereł muzyki wszech czasów, kwintesencji kontrapunktu.. Ale nie musimy wierzyć Forkelowi. Równie dobrze można założyć, że wynagrodzenie było tak wielkie właśnie dlatego, że von Keyserling, w końcu meloman, poznał się na geniuszu Bacha.
Wielki Wodzu, proponuję więc jednak skorzystać z zalecenia Schweitzera, który powiedział : „Niepodobna polubić tego utworu przy pierwszym słuchaniu. Trzeba się z nim oswoić”.
O ile, wg mnie, pierwsze jego zdanie jest kontrowersyjne, to już w drugim zawarł samą prawdę. Może miał na myśli zrozumienie tego utworu?
PS
Wielki Wodzu, musze się przyznać, że skończyłem kiedyś z gitarą na tych samych preludiach HVL (plus parę innych kawałków), ale gratuluję, jeśli naprawdę Twój wykon był zbliżony do autorskiego. Byłeś i tak wielki (wódz). Mnie się to nie udało.
Dziękuję. Dlaczego więc tylu wielkich muzyków nawet nie próbuje, tylko wszystko metodą jak koń pod górę, po swojemu? Przekonanie, o którym wspomina Stanisław, jest jedyną obowiązującą szkołą? Bo do obiektywności i zdrowego rozsądku trochę mu daleko (przekonaniu, nie Stanisławowi), mam wrażenie.
Bach był genialny? Był. Pisał genialną muzykę? Pisał. Do tego miejsca się zgadzamy. Jednak jeśli pójdziemy dalej i zagłębimy w całą literaturę, z której wynika, że Bach nawet z wygódki korzystał genialnie, a z Absolutem to już w ogóle obcował kilka razy dziennie, możemy się troszeczkę nie zgadzać.
Nie odpowiada mi takie podejście do sprawy i tyle. Podobnie jak sugestia, że muszę aż u Schweitzera szukać wytycznych w sprawach podstawowych. Zwłaszcza, że jak zauważyłeś, Schweitzer bardzo się myli w pierwszym zdaniu, to jest właśnie ten styl mówienia o muzyce, którego nie trawię: ja wiem, że dla was to jest za trudne, ale zaraz się zniżę (tak troszeczkę), pokażę, objaśnię.
Muzyka relaksacyjna może być genialną muzyką, nie potrzeba do tego objaśnień. Co więcej, jeśli coś się trzyma na samych objaśnieniach, a ucho i rozum podpowiada herezje, to idę za herezją. 😎
WW, ale myślę i myślę (ok, próbuję) i nie bardzo kumam tego „Dlaczego więc tylu wielkich muzyków nawet nie próbuje, tylko wszystko metodą jak koń pod górę, po swojemu?” Czego nie próbuje?
Nie próbuje zagrać jak poeta, czyli kompozytor, który dożył do wynalezienia gramofonu.
Wiem, odpowiedzi są w grubych książkach. 😉
Tylko tak sobie bezpodstawnie i głupio myślę, że wynalazek utrwalania dźwięku dokonany koło 1700 roku zmusiłby tysiące uczonych do podjęcia uczciwej pracy. Ale chyba nie doceniam uczonych. 😛
Aa. Gorąco dalej… 🙂 Ale czemu mieliby grać tak jak kompozytor? Toć właśnie tu się uwidacznia różnica między muzyką a innymi sztukami: nie ma zapisu ani interpretacji jedynej, bo muzyka jest tworzona w danej chwili na danych instrumentach. A to wszystko się zmienia… Zapis to zapis jednej z wielu możliwych interpretacji. O, jak zdjęcie posągu czy budynku, mam ! Każde ujęcie będzie zależało od danego światła, umiejętności, etc. Trzeba iść i zobaczyć budynek (ale wrażenia też będą zależały np. od światła). A przy muzyce nie ma dokąd iść i posłuchać.
E, uczeni zawsze sobie coś znajdą, ciekawskość ludzka nie zna granic.
Wielki Wodzu, muszę jednak zauważyć, że sam sobie przeczysz.
Podałeś przykład fatalnego (rzecz dyskusyjna, oczywiście) wykonania HVL, a każesz słuchać nagrań autorskich, jako wzorcowe?
Nie wspominam np. o Bachu, od którego już raczej niczego się nie dowiemy.
A propos Bacha. Zagłębiłem się przed chwilą w „całą literaturę”, ale nigdzie nie znalazłem wzmianki o tym, że korzystał z wygódki w sposób genialny oraz że z Absolutem obcował kilka razy dziennie. Znalazłem natomiast bardzo wiele analiz dot. WG, z których żadna nie klasyfikuje tego utworu poniżej poziomu arcydzieła. O własnościach relaksacyjnych (może lepiej relaksujacych?) też żadna nie wspomina.
Oczywiście, jest taka szansa, że wszyscy się mylą (i wypisują herezje), ale uważam ją za niezwykle mało prawdopodobną.
Mówisz, że muzyka relaksacyjna może być genialną muzyką i nie potrzeba do tego objaśnień. Być może, że masz rację. Następnym razem będąc w hipermarkecie będę sie starał nie prosić kasjerki o objaśnienie, dlaczego przy regałach z kawą nie jest grana stosowna kantata.
Ale do zrozumienia Wariacji Goldbergowskich odrobina objaśnień jest jednak niezbędna. Może tym różnią się te dwa gatunki muzyki, że tej pierwszej (relaks.) nie trzeba w ogóle rozumieć? 💡
Ooo, jak gorąco, jak duszno… Państwo nadal o rozumieniu, czy o muzyce relaksacyjnej? Czy dobrze interpretuję, że traktowanie Goldbergowskich jako muzyki towarzyszącej codzienności jest uważane za profanację? Wynikającą z niezrozumienia? Może rzeczywiście tak jest. A może to kwestia podejścia nie tylko do muzyki, ale i do codzienności.
Ja mam wrażenie, że dzisiejszy upał tylko wzmacnia dyskusję 😯
Profanacja nie profanacja, nie wiem, czy Goldbergowskich mogłabym słuchać przy sprzątaniu. Za bardzo skupiam się przy nich na muzyce. To nie Rachmaninow 😉 Grywałam je sobie zresztą i studiowałam z rozkoszą. To również utwór, który przychodził do mnie w różnych ważnych sytuacjach życiowych, mam więc do niego jeszcze bardziej osobisty stosunek. Ale niezależnie od tego – jest to wielkie. Tak – mam z tym kontakt, i to głęboki 🙂
W najnowszym „Tygodniku Powszechnym” artykuł Kuby, którego niektórzy z Was już poznali:
http://tygodnik.onet.pl/33,0,64306,uciekajac_rutynie,artykul.html
Całośc zostanie wrzucona za tydzień.
Nie jest fatalne, jest autorskie. Tak chciał i tak zagrał. Gdyby chciał jakoś inaczej, to by było inaczej. Istota sprawy jest tak, że tu wiemy, jak autor chciał zagrać i okazuje się, że inni wiedzą lepiej, albo on wie gorzej od innych.
Bach rzeczywiście nadal nie żyje, jednak można się domyślać, że ta sama zasada ma zastosowanie. A nawet można mieć pewność.
W ramach wolności poglądów można uważać tę zasadę za opartą na błędnych przesłankach. Czy nie można?
jmp eip z 16:28, jakby ktoś nie wiedział 😎
Tak właśnie, vesper, a nie inaczej. Ponieważ w książkach stoi o arcydzielności i genialności, jest uważane za profanację. Co więcej, kto się przy tym relaksuje, jest uważany za przygłupa, który nie widzi arcydzieła w arcydziele, takoż genialności. Nie może być tak, żeby jeden sobie słuchał tak, inny inaczej, mają słuchać jak napisano w książce. A jak czegoś nie napisano, to tego nie ma.
Czy nie można bez tego całego wzdęcia? Nie pasuje mi wzdęcie. 🙁
A co to znaczy? 😯
Pani Kierowniczko, jak ja Pani zazdroszczę, żeby Pani wiedziała 😥
No właśnie kogo wzdęło?
To chyba od ludzia zależy, mam znajomego, który pracuje (z tekstem) i słucha relaksacyjnych kawałków z radia (jakiegoś tam Bacha, Mozarta), a ja nie umiem. Albo słucham albo robię.
Nie rozumiem, czemu genialne i inne wzdęte arcydzieło nie ma być relaksacyjne?? Koncerty Brandenburskie mnie świetnie nastrajają, przez chwilę się czuję optymistycznie, jak wchodzą głosy fugi, to tryskam łzami ze wzruszenia, no luz na całego. Coś mówi krzepiącego o świecie taka domykająca się fuga.
Ojej, w wielkim skrócie to oznacza te wszystkie uczone wywody, Sakralizację Artysty, inne meta- i hiperpierdoły, a najbardziej dowiadywanie się z książek, czy to, czego słucham, może mi się podobać i dlaczego. Bach wielkim muzykiem był i mnie zachwyca, tak, ale nie wyczytałem tego u Schweitzera, sam wiem. 😈
No własnie, Tadeuszu, z tym zastrzeżeniem, że arcydzieło nie wzdyma się samo z siebie, potrzebuje całej zgrai komentatorów. 😎
Ale to nie mus, te książki? Bo ja poznawałem kompozytorów w pewnym momencie (oj dawno…) co prawda według książki, Gwiazdozbioru… Kisielewskiego :-), i on tam się rozpływa nad Straussem, a mnie ani grzeje. Jeszcze bardziej nad Strawińskim, oj jak zagrzało. No i to wina Kisiela, bo o Haydnie nic nie napisał, i późno się dowiedziałem, że to w sam kompozytor dla mnie! No więc te lektury…. A wiele pism to faktycznie wzdęciami można nazwać…
No ale jaki morał ma być??
A to ja już nie wiem i sobie nie uzurpuję. Tylko zgłaszam taki wniosek, żeby nie strzelać i nie sugerować ociężałości umysłowej. 🙂
jmp eip – a czego? 🙂
Wodzu, to znaczy, że jak ja się tu czymś zachwycam, to (się) wzdymam?
Hehe, przypomniało mi się, że PK omówiła książkę Rossa i popatrzyłem na recenzje oryginału, to by się WW podobało (negatywna recenzja):
The basic idea of such enterprises is that if you read or listen to someone who is knowledgeable about fine music (as opposed to common music such as „Smells Like Teen Spirit” or „Who Threw the Whiskey In the Well?”) explain why this music is so prestigious and describe some of the its mechanics, topped off with a declaration of what an immortal genius the composer was, you will somehow „get it,” and you will then be a connoisseur of the great masterpieces. Folks, if only you’d study this stuff hard enough, the Holy Ghost or one of the Muses (likely Euterpe) will come down and anoint you, and you’ll then be a genuine intellectual. Before reading this book, „Pierrot lunaire” by Schoenberg sounded to you like a subway train coming into a stop combined with feeding time at the zoo, but after reading the tortured prose of Professor Ross it will suddenly be revealed to your now-enlightened ears that it’s actually sublime art . . . or „aht.”
Całość, długa i niegłupia, tu
http://www.amazon.com/Rest-Noise-Listening-Twentieth-Century/product-reviews/0312427719/ref=cm_cr_dp_hist_1?ie=UTF8&showViewpoints=0&filterBy=addOneStar
Ale co do Rossa, ja miałam wrażenie przeciwne: po pierwsze, że wcale on nie uważa, że muzyka lżejsza jest gorsza, po drugie język tej książki jest bardzo lekki (dla mnie nawet za bardzo), jakby autor myślał przede wszystkim, by puenty wypadły efektownie.
Ja rozumiem, że PK to opisuje swoje doświadczenia muzyczne, ale nie mówi, hej, ludzie, tu u Ligetiego to jest dotknięcie absolutu i w ogóle tak właśnie by sfery grały, gdyby otworzyły się na horyzont wolności wg Heideggera. (A był taki krytyk w Polsce, co tak jakby pisywał…). Mówi PK, że jej się podobało. Albo nie. I wtedy takie fajne wpisy tu są, do śmichu, od tych niepodobanych 😆
Nie, nie, w moim odczuciu to nie wzdęcia!
Że może Pani sobie zasiąść i zagrać np. Arię z wybranymi albo ze wszystkimi wariacjami. Czy może na klawesynie też?
To musi być wspaniałe przeżycie i wielka satysfakcja ❗
Nie dane mi 😥
No, mogę, jeśli nie ma przesadnych trudności technicznych. Małą rękę mam… 🙁 Pewnie dlatego nie zostałam pianistką. (Ale może to i lepiej?)
Na klawesynie jest trochę inna technika, inny opór klawisza, trzeba się znać na rejestrach. Na pianoforte takoż. Próbowałam na jednym i drugim, ale żeby tak poważnie, to nie.
Tak, to dobre jest 🙂
Tadeuszu, a właśnie że w Lontano Ligetiego jest coś na kształt dotknięcia absolutu 😛
Pani Kierowniczko, odpowiadam na pytanie: nie (i przypisuję to pytanie działaniu upału, bo jak można mnie o takie o rzeczy?) 🙂
Ja też się zachwycam od czasu do czasu. Jeszcze raz powtórzę, że jeśli coś się komuś podoba, albo nawet zachwyca, to jest bardzo dobrze. Jak się najpierw upewnia w literaturze, to jest mniej dobrze.
Ze źródła Tadeusza, jakbym sam to napisał
Why would anyone buy this book to read how the music sounds to Dr. Ross when they can easily hear the same music performed?
Ale otwiera się ten dotyk na horyzont?
Niedługo sam sprawdzę te absoluty, bo tak czule PK pisała o Lontano, a ja zobaczyłem, że nie mam… To teraz mam!
Wiedziałem, że się spodoba!
Tadeuszu, a (pod)powiedzże, w którym miejscu w Koncertach, jak wchodzą głosy fugi to tryskasz łzami?
Bardzo to niepraktyczne, a czasem niewskazane, szczególnie np. podczas manipulacji z płynem hamulcowym (bo bardzo higroskopijny) i potem może być przykrość 😉
Ale robota leży. Muszę zmienić do niej stosunek, przepraszam na dłuższą chwilę.
Rzeczywiscie, linka nie dziala. Nie wiem dlaczego nie wyskakuje, skadinad, sliczny obrazek. Moze wyskoczy cala strona http://www.glyphs.com/art/kandinsky/ ale ostatecznie nie o to chodzi – wiadomo, ze rozumiemy faceta na koniku z mieczem, a abstrakcji to juz nie.
Jestem nauczycielem (nauk scislych) i koncept rozumienia czy jego braku stale przewija sie w moim zawodzie.
Co to tak naprawde znaczy, ze cos rozumiemy? Praktyka wskazuje, ze zrozumienie jest najczesciej utozsamiane z przyzwyczajeniem, umiejetnoscia powtorzenia czynnosci w takiej samej albo podobnej sytuacji.
Ale co to znaczy ze rozumiemy sonate Mozarta? Znamy forme sonatowa – temat, rozwiniecie, powtorka (nie bede tu ujawnial calej swojej ignorancji w tym zakresie) – ale czy to oznacza ze rozumiemy muzyke, czy tylko formalna strukture utworu?
Dla mnie sztuka – muzyka, malarstwo, literatura…. kojarzy sie bardziej z emocjami niz z ze zrozumieniem takim jak zadan z fizyki. Jeden utwor wywoluje takie emocje, drugi inne, a trzeci zadnych – no moze zniecierpliwienie albo nude.
Wielki Wodzu, dyskusje na temat grania tak jak zyczyl sobie kompozytor jako jedno z zalozen podejscia historycznie poinformowanego mozna znalesc np w polecanej tu przez pana Piotra Kaminskiego ksiazce Petera Kivy pt „Authenticities” (1995).
N.b. slyszalam niedawno poete recytujacego wlasny wiersz i robil to fatalnie, co zreszta sam przyznal 😀
Cholera, za dużo dyskusji znowu przeleciało, żeby się sensownie włączyć.
Tak, o emocjach zresztą juz tu wyżej pisano (Bobik na przykład, w odniesieniu do Manna). Mi samej zdarza się używać stwierdzenia „nie rozumiem” w stosunku do utworu muzycznego, gdy bardziej adekwatne byłoby powiedzieć „nie trafia do mojej wrażliwości”, „nie porusza”, zwłaszcza wtedy, gdy wiem, że innych odbiorców bardzo porusza i przeczuwam, że jest w nim coś więcej, co jest (jeszcze?) przede mną ukryte. Właśnie takie „nie rozumiem” pasuje w moim przypadku do Wariacji Goldbergowskich, których piękno do mnie przemawia na poziomie intelektualnym, ale wzruszeń nie dostarcza.
Ale jako muzyki relaksacyjnej WG nie stosuję, albowiem ponieważ nic mnie tak nie jest w stanie zirytować (do fizycznego dyskomfortu w okolicach splotu słonecznego włącznie), jak muzyka z założenia relaksacyjna 😈
Nie trzeba się włączać, od samego czytania wszystko faluje 🙂 W telewizorze jakiegoś pana dręczy pytanie, kiedy jego pani depilowała nogi, na bilboardach anioły farmacji coś tam zachwalają, w gazetach poglądy polityków i partnerki celebrytów zmieniają się jak w kalejdoskopie, a na Dywanie wrze dyskusja o muzyki rozumieniu i odczuwaniu, o jej splataniu bądź nie z codziennością. No WRZE zaiste. 🙂 Gorąco, zimno, gorąco – a może by tak teraz … do raju? 😉 Czego dziś słuchamy? 🙂
Aga, na dobry początek:
http://www.youtube.com/watch?v=unAl18uWmrA
😀
Aha,
Wielki Wodzu. Nie zgadzam się, że wykon autora pierwszego preludium jest najgorsze ze wszystkich.
Może jest trochę metronomiczne, ale technicznie mucha nie siada.
Aga, a teraz w Dwójce m.in. Pati.
vesper, jeśli TO nie wzrusza, to nie wiem, co wzrusza…
Nie wiem, co Wy z tą relaksacją… 🙄 Porządkowanie szuflad to jest okropna, zwykle miesiącami lub latami odkładana robota, a nie byle przechadzka po galerii handlowej. Do tego trzeba muzyki, która wprawi ducha w stan najwyższej gotowości i pozwoli mu się uporać z nagle jakoś dotkliwiej odczuwanym bólem istnienia. Gdzie tu jaki relaks? 😯
I żeby mnię tu Wielki Wódz nie wparował z krzykiem, że się wzdymam. O szufladach nie można na niższym diapazonie. 😈
I jeden z komentarzy do tego Goulda byl, ze to kawalek z Rzezni numer 5. To i tak dobrze, bo film nie byl az tak popularny.
Rozumienie zaklada proces intelektualny, ktory z kolei zalezy od poziomu instumentarium jakie jest dostepne. Ocena czy WG sa czy nie sa kwintesencja kontrapunktu jest niemozliwa bez wiedzy co tez to jest ten kontrapunkt wlasciwy. Ale czy nie mozna miec frajdy ze sluchania tych utworow i nawet wybrania sposrod wielu wykonan najlepszego, najbardziej wzruszajacego, czy irytujacego bez tej wiedzy?
Pewno, ze jak sie wyczytalo, ze kontrapunkt jest istotny, to percepcja sie zmieni, mozliwe, ze nawet w stopniu ktory uniemozliwi porzadkowanie szuflad przy tego rodzaju muzyce.
(Hihi – vesper od dzisiaj bedzie musiala poszukac innej muzyki do tej roboty, bo podejrzewam, ze wszystko jej Dywan popsul mimo, ze wie co kontrapunkt).
I tutaj nie wyrzucalbym madrych ksiazek, a jeszcze lepiej audycji o muzyce, bo w miare rozwijania warsztatu muzycznego, mozna przejsc z poziomu czysto estetycznego do coraz bardziej intelektualnego.
Dopiero teraz mogłam odsłuchać tego Villę-Lobosa. Naprawdę, bardzo przyjemne granie, bez zbędnej egzaltacji. Choć oczywiście i Segovia, i Williams mają swoje walory. Ale kompozytorskie wykonanie jest bezpretensjonalne i naturalne. Podoba mi się.
Oto dlaczego kocham Panią Kierowniczkę (bez wzajemności) 😎
Dlaczego bez wzajemności? Ja Was wszystkich kocham, Frędzelki miłe 😀
o proszę… a ja pierwszy wspomniałem w poprzednim wpisie o golbergowskich :D:D
A ja uważam, że muzyki nie jest do rozumienia tylko do odczuwania…
I mogą być ona różne… od nudy po zachwyt… itd.
Odpędziłem robotę, a tu dyskusja trochę wygasa. 😉
Bobiku, jak już naprawdę musisz zajmować się szufladami, to najlepszy będzie jakiś thrash metal. Jeszcze nie było takiego bólu istnienia, żeby przeważył.
No właśnie 🙂
Jeszcze do Gostka.
Ja naprawdę nie uważam, że to było zagrane źle. To było zagrane całkiem inaczej, niż mi wdrukowano jako ideał.
Co do sprzątania domowego, już ustaliłyśmy z vesper, że najlepszy jest Rachmaninow 😀
U mnie do sprzatania niezle dziala Piazolla. Ewentualnie Tom Waits… Glosno.
No, to też dobre 😀
Może być i jazzik…
Rachmaninow to by mi chyba pasował do sprzątania po generalnym remoncie, żeby energii za szybko nie zabrakło. 😉 Tak na codzień, to wystarcza mi muzyka baletowa Czajkowskiego – jedyna, jaką traktuję ‚użytkowo’. Metalu, niestety, regularnie słuchają przy sobotnich porządkach moi sąsiedzi. 🙁
Tak, nawet co do utworu jesteśmy z Kierowniczką jednomyślne, jak się przypadkiem okazało 😆
Ale Bobik ma rację. Porządki precyzyjne, dogłębne, sięgające do dna szuflad, skrzyń i niedostępnych półek, te z relaksem związanym z pracą fizyczną nie mają nic wspólnego. Takie porządki są małym dramatem. Po pierwsze jakiś impuls musi do nich skłonić. Po drugie, stawiają człowieka w sytuacji wymuszonej, bo gdy zawartość na podłodze, cofnąć się już nie można. Mosty spalone, trzeba brnąć dalej. Po trzecie, każdy kto zabiera się za porządki dogłębne, musi wziąć na siebie rolę sędziego i egzekutora w jednej osobie – ten przedmiot zostaje, z tym czas się rozstać, to odsprzedam, tamto wyrzucę, nad siamtym sie zastanowię, a to … jak mogłam o tym drobiazgu zapomnieć, wszak to prezent od X, który od lat nie żyje… itd, itd. Takie porządki to podróż w przeszłość, bliższą i dalszą. Po takich porządkach nie tylko w szufladach panuje ład – on się przenosi do całego jestestwa człowieka porządkującego. Niech mi ktoś powie, że Goldbergowskie się nie nadają jako oprawa muzyczna tego minidramatu, no niech mi ktoś to powie 👿
A tak zupełnie na serio, to Bach towarzyszy mi najczęściej w tych momentach, w których muszę wprowadzić do swojego życia większy ład, coś przemyśleć, od czegoś się odciąć, złapać odpowiedni dystans, perspektywę. On mnie w zasadzie nigdy nie wzrusza (wyjątkiem są interpretacje PA i niektóre Richtera). On mnie ustawia właściwie względem pionu i poziomu.
podczas tegorocznej w-wskiej jesieni z pewnością zabrzmi
APERGHIS „Luna park”
http://www.ircam.fr/fileadmin/sites/agora_2011/autres_fichiers/luna-park.pdf
na str rf musique można odsłuchać prawykonanie
http://sites.radiofrance.fr/francemusique/em/concert-soir/emission.php?e_id=80000056&dd=20110608
natomiast od 14.czerwca na str
arteliveweb.com
będzie dostępna wersja audio-video
No proszę, a mnie Jan Sebastian i wzrusza, i porządkuje wewnętrznie. I jeszcze uodpornia na stres – przy czym działa na zasadzie prewencji, a nie interwencji 😉 Kiedy pierwszy raz puściłam płytę z partitami, wyłączyłam ją już po kilkunastu minutach, myśląc, z żalem i autoironią, że bardzo przeszacowałam swoje możliwości; że nigdy, przenigdy, nie będę słuchała tej muzyki z przyjemnością. Kilka tygodni później spędziłam cały weekend leżąc na podłodze i w transie słuchając na okrągło tej jednej płyty. (Oj, dostało mi się od rodziny za wyłączone telefony! Teraz już się przyzwyczaili.) Po kilku miesiącach zupełnie nie mogłam zrozumieć, jak ja przeżyłam ponad 30 lat bez Jana Sebastiana.
Co to za pytanie, czy ja muszę sprzątać szuflady. Jakbym musiał, to bym sprzątał. 😈
Czyli jeszcze niewiele wiesz o życiu. 🙂
Aby odkleić się od jednego geniusza, słuchałem właśnie trochę naszego, prasłowiańskiego S.L. Weissa z odwiecznie polskiej wsi pod Wrocławiem. Czy on tak samo genialny jak Bach, czy mniej, nie umiem powiedzieć bez przyrządu do mierzenia. W każdym razie mniej o nim jest książek. Jak dla mnie, to wystarczająco genialny i chyba wszystko rozumiem. 😛
Pobutka.
Dziwiłam się, co mnie tak rano wyrwało ze snu – a to wczesna pobutka była. Bardzo. Wczesna. Dziś muzyczne Google.
Jako pra-Polak ośmielam się wprowadzić pewne poprawki do obfitego życiorysu Weissa: piastowski gród Grottkau (o nim mowa?) to nie wieś ino gród właśnie, nie pod Breslau, ino w połowie drogi (mniej więcej) między starożytnym miastem Brieg a śląskim Rzymem, stolicą księstwa biskupiego: Neisse. Swoją drogą kłócili się po 1945 czy ma to być prastarożytna nazwa Nisa czy Nysa, stanęło na dialektalnej. Więc od ok. 1948 jest starożytna odwieczna nazwa Nysa.
Ale nie słyszałem….
Wielki Wodzu, a mógłbyś podpowiedzieć jakieś konkretne nagranie? Znalazłam trochę Weissa na youtube – nie będę symulować zrozumienia 😉 ale ja bym to chyba mogła polubić. Chciałabym usłyszeć jakiś większy kawałek, bo tak we fragmentach i przez marne komputerowe głośniki, to mam problemy ze złapaniem kontaktu.
Dzień dobry,
bardzo fajne Google dziś, ale nie wiem, z jakiej okazji 😯
em-esz @22:14 – dzięki!
Klika się na obrazek z gógla i się czyta, co znaczy 🙂
Dziś obrazek nazywa się LesPaul11-hp, czyli chodzi o Lestera Williama Polsfussa 🙂 (Dzisiaj byłyby 96 urodziny, czy jakoś tak.)
http://www.youtube.com/watch?v=7iGXP_UBog4
Bardzo milusie 🙂
Troszkę bokiem, ale na temat.
Dlaczego książkę, film, obraz, zdjęcie poznam raz, i wiem czy mi się podoba, czy nie, a poznawanie utworu muzycznego muszę zwielokrotniać. Szczególnie muzyka popularna działa hipnotyzująco-manipulująco, najpierw mogę nie lubić, ale potem oderwać się nie mogę. Pewnie to się wiąże bardziej z psychologią, niż z muzyką, ale wydaje mi się, że pytam w dobrym miejscu 🙂
Czasem czuję się jakbym przechodził pranie mózgu. Ciekawi mnie też to z tego względu, że usłyszę piosenkę pięć razy i nie będę chciał jej więcej słuchać, a za parę dni usłyszę ją przypadkowo i złapię bakcyla. Słuchanie do bólu wydaje mi się kiepskim rozwiązaniem.
Dziękuję Bobikowi za zaliczenie mnie do członków ruchu psizmu. Nie mogę już zatem teraz dodać, że po not i yes zapomniałem dodać pytajników 🙂
Żartuję oczywiście. Za straty moralne odszkodowanie w postaci okreslonej przez poszkodowanego 🙂
Tadeuszu – oczywiście tak !
Ale nie wolno otwartym tekstem, bo jakieś takie są warunki ew. przetargu
Wielki Wodzu !
widziałem tego Doriana, ale jej nie słuchałem ; mówiłem o wykonaniu na żywo w St.Eustache – jakieś 5-6 lat temu
Zresztą JG to mój idol (maestro, bożyszcze) i mogę byc deczko nieobiektywny.
Aga i Vesper / Vesper i Aga
Wasza żarliwość sprowokowała mnie do rewizji poglądów na temat PA.
Więc wyszukałem jakieś klawesynowe nagrania VI-tej ang. (m.in. Asperen) – słuchałem kilka godzin ; towarzyszyło mi w tej drodze Martini dry oraz Morellino di Scansano.
Po interpretacji PA (na tej starej CD z FN) już mi się chyba nic nie spodoba !!! Jakże teraz żałuję, że nie uczestniczyłem
Weiss był Chopinem lutni barokowej.
(W ogóle, Wodzu, widzę że nas co raz więcej łączy… Na jakąś wódkę, choćby wirtualną, trza by się…)
Ale i tak moim absolutideałem jest Robert de Visee.
Dyskusja robi się zażarta, a naelektryzowanie powietrza jest tego jedyną przyczyną, bo tak naprawdę nie widzę istotnych różnic w poglądach, a jedynie w sposobie ich przedstawiania.
Anglosaski sposób recenzowania pozwala ośmieszyć to czy owo, ale w ośmieszanym podejściu do rozumienia muzyki jest jakiś sens, dla mnie przynajmniej. Doświadczyłem kilku przypadków odbierania muzyki jak dźwięku skręcającego tramwaju na nierówno ułożonych torach, a potem jej polubienia, gdy właśnie pojąłem zasadę porządkowania dźwięków w takim utworze. Już poprzednio pisałem, że dla mnie muzyka to dźwięki uporządkowane. Gdy czuję ten porządek, wiem, że słucham muzyki. Gdy go nie dostrzegam, to dla mnie nie muzyka. Czasami ktoś może mi podpowiedzieć zasadę porządkowania, której sam nie odnajduję. Tak było dla mnie kiedyś z Bartokiem. To znaczy nikt nie podpowiedział. Ale do pewnego momentu dźwięki jego muzyki nie były dla mnie uporządkowane i nie trafiało to do mnie zupełnie. Potem nagle wszystko się ułożyło i zaczęła się ta muzyka bardzo podobać. Tak to sobie tłumaczę. Ktoś inny powie, że moja niedojrzała wrażliwość sprawiała, że tej muzyki nie byłem w stanie odebrać dopóki nie dojrzałem.
Witam Wielce Szacowny Dywan,
Ago, są np. sonaty na lutnię w nagraniu Konrada Junghänela, ale to są lata 80.ubiegłego, słusznie minionego stulecia, więc nie wiem czy osiągalne, chyba że tu
http://rateyourmusic.com/artist/sylvius_leopold_weiss
Ja osobiście polecam nagrania skandynawskiego lutnisty Jakoba Lindberga, który Weissa konsekwentnie popularyzuje od wielu lat. Wprawdzie jego recital na Wratislavii 2007 został conieco obstrugany przez panią Dorotę Kozińską w „Ruchu Muzycznym”, niby że mu z Bachem nie całkiem po drodze :-), ale akurat do Weissa nie miała zastrzeżeń. Płyta Weissa/Lindberga wydana w serii „1000 lat muzyki we Wrocławiu” przez DUX (chyba 2008) powinna być jeszcze dostępna. We wspomnianym wyżej „Ruchu” miała dobrą recenzję, co oznacza, że osobom bardziej ode mnie wyrobionym usznie 😉 też się podoba.Miłego słuchania.
a tu jeszcze to i owo o Chopinie lutni barokowej,jak to ślicznie napisał Gostek 🙂 :
http://hiberni.blox.pl/2007/08/Silvius-Leopold-Weiss-wirtuoz-lutni-z-Grodkowa.html
Lesio nawrócony, Aga i ja (ale dlaczegóż ja? do Agowej żarliwości to mi lata światlne) misjonarkami… No, no.. Dwa dni, a tyle wydarzeń, tyle wydarzeń 😉 Ale rzeczywiście jest czego żałować, Lesiu. Recital był magiczny.
dźwięki uporządkowane w czasie i w sposób (choćby jako tako) powtarzalny (aleatoryzm)
Stanisławie – jestem za !
Podzielam pogląd Wielkiego Wodza z godziny 13:31 i 15:38.
Jako młody chłopak zaczytywałem się w historii starożytnej, średniowiecznej i nowożytnej. Książki, które czytałem, pisali szanowani profesorowie, więc bezkrytycznie im wierzyłem, tym bardziej, że podpierali się wielką bibliografią. Dopiero na studiach, dzięki Jerzemu Topolskiemu, Haydenowi White’owi czy Frankowi Ankersmithowi przestałem bezkrytycznie ufać jakimkolwiek autorytetom. To, co czytamy, jest tylko jedną z propozycji narracji, zależnej w swojej treści od wielu czynników.
Z muzyką jest jeszcze trudniej, bo jej odbiór to sprawa wybitnie indywidualna. Przykładowo: człowiek, którego akurat dopadła migrena, mimo uwielbienia dla, powiedzmy, Kunst der Fuge, może w tym momencie nie znieść tych dźwięków.
A co mają powiedzieć synestetycy?
Pozdrawiam!
Miałam już sobie przynieść do pracy bikini i szpilki, ale misjonarce chyba nie wypada w takim stroju pracować 😉 Moja żarliwość, co tu kryć, neoficka jest mocno. Cieszę się, Lesiu, okropecznie, że cię zachęciłam do posłuchania mojego ulubionego duetu i że tak entuzjastycznie go odebrałeś. Jak mi już trochę opadły koncertowe emocje, to się przestraszyłam, że swoją egzaltacją mogłam raczej kogoś zniechęcić do słuchania Piotra Anderszewskiego – a za to, myślę, grozi najwyższy wymiar kary. Już słyszałam, uszami duszy, jak się przede mną zatrzaskują wrota czyśćca, a jedyna otwarta droga wiedzie w dół, w dół, w dół…
Zerkam do kalendarza, a tam myśl dnia (nie na dziś, ale rzuciła się w oczy):
„Zrozumieć to znaczy zadawać wiele pytań” — Fiodor Dostojewski.
Zrozumieć, to znaczy się nie zgodzić 😛
Mam trochę wątpliwości co do większego subiektywizmu w odbiorze muzyki niż literatury czy plastyki. Jak różne książki potrafią przeczytać osoby czytające ten sam utwór. Szczególnie poezję, ale i wybitne dzieła prozatorskie. Wystarczy porównać różne adaptacje sceniczne. Te same dramaty jak różnie są wystawiane. Często autorzy sami nie wiedzą, co napisali. Książka żyje własnym życiem, na które autor nie ma wpływu.
Dawno temu,podczas wernisażu byłam zdumiona,co ludzie odczytują w moich obrazach.A w końcu nie były całkiem abstrakcyjne i nawet miały literackie tytuły.To co musi się dziać w odniesieniu do czystej formy?
Pasjonujące to dywanowe snucie motywiczne,ale zarobiona jestem!
Pani Kierowniczko,kontakt złapany.Do krwi ostatniej,wariacja chyba siódma.
Stanisławie,
tak, ale w przypadku literatury istnieją (zwykle) pewne pewniki. Można się sprzeczać o znaczenie, sens, ale podstawy fabuły są zwykle rozumiane podobnie.
Analogia z dramatami nie jest (moim zdaniem) trafna, gdyż często chodzi tu o celowo prowokatorskie odczytania, czasem ingerujące wprost w treść.
@PAK: Nie zgadzam się – (nie)stety, każdy odbiorca jakiegokolwiek tekstu (nawet poprawnego metodologicznie artykułu naukowego) może odczytać go w dowolny sposób, a najbardziej niesamowite jest to, że autor nic na to poradzić nie może! W tekście obiektywne są tylko znaki, z których jest zrobiony.
Pozdrawiam!
Skoro nawet przepisy prawa podlegają wykładni…
… która także może być rozumiana na różne sposoby 😉
Aga, no to byłoby sierżo 🙂
Łabądek twierdzi, że sierżo zawsze odpala, to chciałam spróbować, bo coś mi w tym tygodniu komputer odmawia współpracy. W biurze by się specjalnie nie zdziwili – kiedyś przepracowałam cały dzień w wieczorowej sukni i rękawiczkach za łokcie. Już nie pamiętam, czym mnie dyrekcja sprowokowała 😉 Łabądku, a twoje obrazy to gdzieś można obejrzeć? Przypomniałaś mi, że miałam iść jutro na wystawę znajomej – mam nadzieję, że jeszcze zdążę się dowiedzieć, dokąd i na którą godzinę.
Przyklad Bobika pokazuje, ze literatura tez wymaga albo intelektualnego przygotowania, albo nasiakniecia jakims klimatem.
Przypuszczam, ze kiedy czytywalo sie proze ibero-amerykanska, myslelismy, ze doskonale rozumiemy kazdego latynosa.
Musiałam się oddalić. Widzę, że wciąż się rozkręca, więc na razie przywitam octala @9:26 i ew_kę @10:36 i 10:40 🙂
Godzina wernisażu trwa,dopóki paliwa starczy.Moje obrazy u mnie w domu i u wielu zaprzyjaźnionych muzyków.No,może jeszcze w 2 muzeach,które nie są Luwrem.Nie wiem,czy nazywać to malarstwem.W ustroju słusznie minionym mój zawód wyuczony był czystą abstrakcją,więc jak wszyscy po ASP,dla higieny malowałam.A teraz to już płótna nie marnuję.Czasem akwarelę i chwatit.
Może odpalić sierżo na wernisażu,cokolwiek miałoby to znaczyć??Zawsze co iwent,to iwent!!
Ponieważ ktoś mi przegryzł rano kabel od internetu i bardzo długo naprawiał, pojawiam się spóźniony i się wybiórczo ustosunkowuję.
@Lesio
To wiele wyjaśnia w sprawie pana Guillou. Wyciągnął wnioski z błędów młodości i bardzo dobrze. Gdybym był fachowcem od organów, mógłbym pewnie fachowo opisać te błędy, ale nie umiem. Najważniejsze, że się poprawił.
@Gostek
Jak jesteśmy mniej więcej z tego samego pokolenia i obaj normalni, to nie dziwota. 😎
@Tadeusz
W dziedzinie odwiecznej polskości w muzyce najbardziej urzekła mnie historia, jak uczony mąż Georg Weihrauch z Liegnitz został Jerzym Libanem, wybitnym synem narodu polskiego. Chociaż Peter Wilhelmi z Graudenz też jest niezły. 😛
i wreszcie, przepraszam za kolejność
@Aga
Warto się zaprzyjaźnić z Weissem na pewno. Nagrań jest bardzo niewiele, tak niewiele, że większość mogłem poznać. Tu jest chyba kompletny spis http://www.slweiss.com/
Najlepiej zacząć od najwyższej półki. Lutnistów są tysiące, z tego kilkudziesięciu bardzo dobrych, ale jest tylko jeden stwór z innej planety, mutant jakiś, nazywa się Hopkinson Smith i z Weissem nagrał cztery płyty (właśnie teraz widzę, że ten spis jednak nie jest całkiem kompletny). On ma dziesięć dodatkowych palców, tylko je chowa. Co ważniejsze, czyni z nich niepowtarzalny użytek. Mówił mi jeden lutnista, że na szkoleniu Hopkinson powtarzał wszystkim popisującym się: więcej pokory, skromniej. Tak on właśnie gra, jakby go tam w ogóle nie było, a muzyka sama płynie, ze wszystkimi ozdobnikami, które znajdują się same z siebie w odpowiednich miejscach i dopiero jak się zastanowić, zauważamy, że tam były. Standard jest taki, że ozdobnik się zaczyna i kończy. Technicznie bez zarzutu, ale właśnie bez pokory (oto ozdobnik, ja go zagrałem!). No. Więc jak się zaprzyjaźniać, to zacznij od Hopkinsona.
Jakieś dodatkowe palce też ma chyba Jakob Lindberg i bardzo go polecam, płyta wydana niedawno przez Dux powinna być łatwo dostępna. Na jednej z tych szwedzkich gra na antycznej lutni sprzed 400 lat, więc instrument troszkę skrzypi i to przeszkadza. Paul O’Dette nie nagrał żadnego Weissa, niestety.
Pół półki niżej będą na przykład Jose Miguel Moreno i Yasunori Imamura.
Dziesięć płyt z sonatami nagrał Robert Barto, wydał Naxos, więc jest tanio i dobrze.
Teraz czego nie polecam.
Nie polecam nagrania całego rękopisu londyńskiego, Michel Cardin gra bardzo nieciekawie, lepiej poczekać na coś lepszego. To samo z rękopisem warszawskim (Terrell Stone) i moskiewskim (Aleksandr Suetin). Niby wszystko tam jest, tylko że bezpłciowe jakieś, takie poprawne.
Zdecydowanie ostrzegam przed tym, co wyrabia Lutz Kirchhof. Lutnia to nie jest gitara, a zwłaszcza gitara elektryczna.
Jeszcze zapomniałem, Junghänel jest bardzo niezły.
To tyle w skrócie. I zapomnij o wszelkich nagraniach gitarowych, uproszczone wyciągi z tabulatury można sobie grać w domu, ale chwalić się tym publicznie, to lekka przesada.
Poza tym, ponieważ zapracowałem sobie u Bobika na opinię szowinistycznej świni, mogę się przyznać: misjonarki tak, ale w strojach służbowych jak zaproponowałaś tam koło południa. 😳 😆
Widzę, że ew_ka już zachwalała Lindberga i Junghänela, i słusznie.
Wróć, spis jest kompletny, to mi się oko przesunęło. Hopkinson nagrał trzy płyty (a powinien trzydzieści).
Ciekawa wypowiedz znanego krytyka (wyciag) na temat rozumienia muzyki:
By Charles Rosen, NYRB, March 12, 2009.
It is sometimes thought that if one can first recognize the emotion or the sentiment represented by the music, then one can end up understanding the music. This is a serious misapprehension. … Only when one understands how the music works (that is, consciously or unconsciously, feels at ease with the music) can one perceive the emotion.
At the end of the eighteenth century, the editor of the most distinguished music journal complained that Johann Sebastian Bach, suddenly more in view in the 1780s, was a great contrapuntal technician but had no knowledge of the human heart. Decades later, the emotional power of Bach became obvious, but it took a lot of careful listening.
How does one understand a new style? Not by studying music theory, but the way children learn language, by listening to their parents and siblings. Unlike language, music cannot convey information (like “meet me tomorrow for lunch”), so we have only to learn how the sounds are ordered, and not an elaborate vocabulary. We listen until the ordering becomes familiar, and we absorb the style and learn what to expect.
dekenek – witam również 🙂
Charles Rosen to konik PAK-a, jak pamiętam 😉
Z Grodkowa pochodził jeszcze inny syn ziemi polskiej. Tym razem naprawdę wielki polski patriota, choć jak najbardziej o niemieckich korzeniach. Twórca polskich oper narodowych, który próbował również do tego procederu namówić swego najwybitniejszego ucznia Frycka Chopka. Na szczęście się nie udało 😉
Był to oczywiście Józef Elsner.
A tego Lindberga gdzieś w domu mam. Niezły, choć koncert na Wratislavii też wspominam nienajlepiej – atmosfery nie było czy jak, w każdym razie było nudnawo. Zdarza się.
Wyrazy współczucia dla łabądka – już my wiemy, w jakiej sprawie 😆 Jak tak dalej pójdzie, to nowy cykl Diabelnego powstanie…
Dzięki! Nie jest źle,coś się klaruje.Mamy sezon na wariacje…
Najwyżej wyjdzie SIERŻO
1. Słuchający SLW nie są normalni. To jest ezoteryka, znana przede wszystkim gitarzystom i fanatykom.
2. Wódz wymienił właściwie wszystko, co jest mi znane… 😉
Co więcej – zgadzam się z jego oceną wymienionych wykonawców…
Nawet Google załapały się ” w temacie”.Grał już ktoś na tych strunach?
A grałem – gamka, akordziki durowe nic takiego.
Ale bo to co pisze Rosen jest bardzo niegłupie, poza tym zgadza się znakomicie z moim poglądem 😆 Ponieważ z nut za dużo wyczytać nie umiem, to się uczę (poznaję) na słuch. Paralele z nauką języka świetne.
Mam wrażenie, ba, przekonanie, że w muzyce (wystarczająco skomplikowanej/dobrej) można odkrywać coraz to nowe pokłady właśnie dlatego, że jest otwarta, niezamknięta (to nie ma być tautologia) i w zasadzie chyba tylko poezja wytrzymuje porównanie tutaj, ale obie sztuki polegają naprawdę na dźwięku, współbrzmieniu.
A Lontano wreszcie posłuchałem, robi wrażenie. Z Abbado. Bardzo, niespodziewanie, dramatyczne. I kończy się takie urwane w pół słowa. Jeszcze sobie posłucham, warto.
@miderski:
Tak… no… to cieszę się, że się ze mną zgadzasz 😆
@PK:
Tak, Rosen to mój konik, choć nie tyle może dla poglądów (nie, żebym był przeciw), co dla stylu. Tym razem… popolemizowałbym, albo raczej powiedział, że rację ma, ale taką na 90, nie na 100% 🙂
O, przepraszam, Wodzu, ja osobiście takich opinii nie wystawiam. Nawet jak ktoś zasłuży, to co najwyżej zostanie przeze mnie uprzejmie poinformowany, że dostrzegłem u niego nieuświadomione elementy myślenia patriarchalnego. 😈
WW, kapitalna historia z Libanem! Nie znałem!! Najbliższe mi encyklopedie (np. Muzyki PWN) piszą „pol. humanista…”. Niemiecka wikipedia kopiuje z polskiej…
A New Grove, zdradziecko:
Liban, Jerzy [Libanus, Georgius]
(b Legnica, 1464; d after 1546). German humanist, theorist and composer, active in Poland. He belonged to a German family in Silesia and his true name was probably Weihrauch.
I to ELŻBIETA WITKOWSKA-ZAREMBA kala dobre imię narodu polskiego!! To jak mówienie, że dobry syn narodu polskiego, Wit Stwosz, jakimś Szwabem był!!! Swoją drogą nadal napotykam takich, którzy absolutnie zaprzeczają, jakoby nazywał się Veit Stoss i był po prostu Niemcem.
WW, jak masz więcej takich kwiatków, bardzo proszę!!! Bardzo… ja zbieram takie kwiatki…
W Gdańsku jest też trochę podobnych przykładów, np. Andrzej Hakenberger, czyli Andreas Hackenberger itp.
Ligetiego piąta rocznica śmierci mija w niedzielę. Obiecuję wpis o nim, ale nie dokładnie w rocznicę, bo wtedy będzie o czymś innym.
A, to czekam na tekst o Ligetim!
Z tym, że taka maniera spolszczania obcych nazwisk od dawna w polskim jest. Tłumaczy to do rozpaczy doprowadza, bo nie wiadomo czy Jan X to jest Hans X, Johann X, a może jednak Jean…
No Magiczny Dywan, słowo daję! Kiedy nieśmiało poprosiłam o jakąś podpowiedź, nawet przez myśl mi nie przeszło, że dostanę kompletną, obszernie omówioną i na gorąco przekonsultowaną listę. 🙂 Teraz pozostało mi już tylko trochę poklikać, zapłacić i czekać na przesyłkę. Bardzo pięknie dziękuję. Ja niestety czasem miewam trudności ze stwierdzeniem, czy nie pasuje mi utwór, czy tylko wykonanie 🙁 W ten sposób można się całkiem niesłusznie zniechęcić do rzeczonego utworu, albo i kompozytora. Co by na przykład było, gdybym uznała wykonanie Chopina niedoszłej teksańskiej miss za reprezentatywne?!
A ja bardzo niecierpliwie czekam na tekst o Ligetim.
Teraz jest tendencja, żeby odchodzić od spolszczania imion światowych kompozytorów. I ja jestem raczej za.
Tak, to bardzo ułatwia życie. Niektórzy mają po trzy wersje pisowni, a tu jeszcze spolszczać. Juliusz Żyd z Pesaro na przykład, ładne? Czy Mnich z Moutaudon to Piotr z Vic, czy ktoś całkiem inny? 😆
Takich kwiatków związanych z muzyką raczej nie mam pod ręką. Jak PK słusznie twierdzi, w Danzig tego pewnie trochę jest. Zaczynając od „rzezi Gdańska”, ale to też niemuzyczne. 😈
Bobiku, ja też przepraszam, ale wcale nie mówiłem, że osobiście. 😎
Upomniałem się, bo „zarobiłem sobie u Bobika na opinię” zabrzmiało niejednoznacznie. Jeszcze by kto pomyślał, że ja taki skory do epitecenia jestem. 😉
Prawidłowa wersja brzmiałaby „na blogu Bobika”, ale i ona nie byłaby prawidłowa, bo tam epitetów też nie było, tylko spore różnice zdań, wyrażone jednakowoż bez użytku cepów, kłonic i innych narzędzi onetowego użytku. 😎
Ale się porobiło… a mnie nie było… fiu fiu…
Odnośnie Kandinsky’ego, to on sam się tłumaczył 🙂
http://hokopoko.net/czarne-relacje
Zaś co do meritum, to ja tam nic nie rozumiem (z muzyki), tylko albo mi się podoba, albo nie. Nawet jeśli potrafię powiedzieć, dlaczego tak czy tak. Bo ta wiedza to już nie kwestia „doznania estetycznego” jako takiego.
Ciekawe, czy muzykom podoba się to, co grają, czy kombinują dla samego kombinowania 🙂
Jeszcze wracając do Weissa – Ten zestaw Londyński to jest 12 płyt. Jak na początek zdecydowanie za dużo i bez sensu, bo te suity, partity i sonaty się mieszają jak, nie wymawiając, symfonie Haydna.
Weiss? Eeee…
Tadeusz,
Ale otwiera się ten dotyk na horyzont?
Co to znaczy? Bo nie rozumiem 🙄
Jeszcze dodam odnośnie genialności – za genialne uważam rzecz jasna tylko to, co mi się podoba. To w zasadzie tautologia (jednokierunkowa).
To jeszcze przykład. To mi się ostatnio bardzo podoba. Aż chodzi za mną. Mówcie co chcecie.
http://www.youtube.com/watch?v=_7ncEeYCqjE
Chociaż ostateczny odlot to dopiero w trzecie sonacie, gdy Richtera zastępuje Royzman – na organach 🙂
Ja nie mam problemów z określeniem mojej ULUBIONEJ, od pierwszych do ostatnich dźwięków GENIALNEJ kompozycji. Oto ona:
http://www.youtube.com/watch?v=6i8264L8-N4
Dzien dobry!
Po dlugiej nieobecnosci wsrod rzeczywistosci chcialam sie spytac Wielkiego Wodza i tych z moich okolic jak wypadl koncert Arianny w Gdyni? Niestety ze wzgledu na kwerende w Muzeum nie moglam byc wtedy na koncercie a jestem ciekawa wrazen tej artystki.
P.S. Czemu tutaj jest tak zimno?
Tę kompozycję, co Miderski, bardzo wiele osób podaje jako ulubioną. Tu, gdzie jestem, ona nosi tytuł: Dieses Video ist in deinem Land nicht verfügbar. 🙄
Jakie zimno? A rzeczywiście, jeszcze wczoraj było ciepło, jakoś nie zauważyłem. 🙂
Nie byłem na tym koncercie, więc nie powiem. Pewnie dobrze wypadł, tak myślę. Arianna ładnie śpiewała podobne rzeczy, więc dlaczego nie?
No faktycznie nie mogłam się oderwać od tego linku Hoko. Może wstyd się przyznać, ale nie słyszałam wcześniej o Barinowej. Ale może nie aż taki wstyd, skoro w polskich encyklopediach jej nie ma 🙁
Może wersja piracka odpali w Bobikolandzie?
http://www.youtube.com/watch?v=Bqvcmud3LFQ&feature=related
Wersja piracka, Wodzu, jest pod tym samym tytułem. 🙁
Ale dzięki za chęci. 🙂
Zimno w Gdansku, w wawie bylo tak milutko, przy okazji sie spalilam na fioletowo.
A tutaj znalazlam cos takiego, moze ktos sie wybiera? Dla mnie to ceny sa zaporowe, nie wiem czy muzykow stac na cos takiego bo malarzy chyba nie?
http://www.letniaakademiasztuki.pl/las/?page_id=23
Stać czy nie, na koncert „Arcydziała kameralistyki” trzeba będzie pójść. Dla żołnierzy zniżka? 😆
I jeszcze będą koncerty klawesynowe jakiejś Bachy 😯
Chcę zaraz te same grzybki, co autor programu.
Na szczęście na świecie jest tyle muzyki, a powstaje wciąż nowa, że każdy: ten z rozumem, ten bez, ten z emocjami i ten z podwójnymi, znajdą dla siebie coś. A jak nie znajdą, to są dupy wołowe, albo sami stworzą.
Filozofia jest jedna: albo nas zachwyca, albo nie i najwspanialsze elaboraty uzasadniające nic nie mają do tego.
Ale pogadać zawsze warto 🙂
@Hoko
ba, gdybym ja wiedział, co to znaczy, to bym … ale na pewno coś wielkiego bym! Ja myślę, że to wyjaśnienie wystarczy:
gdy w duchu środkowego Heideggera, zastanowimy się nad byciem, bytowaniem, bytnością, bywaniem lub, prostacko mówiąc, bytem, wówczas horyzont naszej wolności zamknie się zanim istota naszego jestestwa (byciowania?) zanurzy się w nicości, a może już w Nicości, a może i, tu mnie strach egzystencjonalny ogarnął, w nicOści. W tej ostatniej pragnę zwrócić uwagę, że obraz perfekcji, O, poprzedzany jest znakiem nicowania, nic, i kończony nominalizacją lingwistyczną, ść, z oznaką konformizmu, morfemem fleksyjnym. Do czego to może doprowadzić, każdy wie.
W tym krótkim szkicu nie podejmuję się porównać polskich symboli z niemieckimi oryginałami (das Sein, Dasein, da-Sein, Da-Sein, etc).
Wszelkie pomyłki zamierzone.
Pobutka!
http://www.youtube.com/watch?v=bzUWR8V2Nfo
Pani Doroto,
ja też o Barinovej nie słyszałem, dopóki nie trafiłem na tę płytę z Bachem. Ale to powyżej też jest super 🙂
O… Wszyscy pobudzeni!? 🙂
Tadeuszu,
ja prosty empiryk jestem i konkretysta i nie mam pojęcia, co tam w tym uchu środkowego Heideggera siedzi. Byciowanie? A może beciowanie? A miast nicowanie to chyba niciowanie, czyli motanie na potęgę 🙂
Hoko, ba, a ktoś wie?
Royzman to ten Leonid Rojzman z winyli epoki jeszcze ?
Trzeba uważać, bo epoka winyli wraca, with a vengeance.
No jak najbardziej mówimy o epoce winyli 🙂
W ogóle w tym nieszczęsnym ZSRR była, podejrzewam, taka masa artystów, o których nic nie wiemy, bo ich skazano na siedzenie na prowincji, że gdyby wszyscy byli czynni międzynarodowo, to zawojowaliby świat lepiej niż sowieckie wojska…
Niektórzy z nich mają szczęście, że się o nich po latach dowiadujemy. Ale to, mam wrażenie, kropla w morzu, które pozostanie anonimowe 🙁
lesio,
imię się zgadza, więc pewnie ten. Nagranie z roku 1962.
Przeciwko winylom nic nie mam, byle tylko były porządnie zgrane do jakiegoś normalnego formatu 🙂
Tadeusz,
myślę, że niektórym może się wydawać, że wiedzą 🙂
Dobrze, że imię się zgadza, bo Ruscy zawsze też mieli ten okropny zwyczaj pisać tylko pierwszą literę imienia. I trzeba było być naprawdę wielkim, żebyśmy wiedzieli, że np. D. Ojstrach to Dawid Ojstrach. Nawiasem mówiąc, miałam kłopot przy kompilowaniu płyty Ojstracha do kolekcji „Polityki”, Sonatę D-dur Prokofiewa gra z nim bowiem Władimir Jampolski, o którym próbowałam znaleźć coś konkretnego, ale ani słychu, ani dychu. O Abramie Jampolskim, skrzypku, i owszem. Ale nawet w sumie nie wiem, czy to rodzina. A pianista wybitny!
Najbardziej ubawiła mnie notka w Wiki:
http://en.wikipedia.org/wiki/Vladimir_Yampolsky
Brahms Barinowej przejmujący:
http://www.youtube.com/watch?v=Kylrgutwb4A&feature=related
O, a tu Ojstrach z Jampolskim, ale w f-mollu, bardziej niesamowitym:
http://www.youtube.com/watch?v=hgMbUwQLR20
Pierwsza litera imienia to pikuś, ale jak gra D. Ojstrach z „Orkiestrą Kameralną”, to jest dopiero zabawa!
Cosik mnie dziś naszła taka wariacja, żeby jednak posprzątać trochę w szufladach. Chociaż po wierzchu. 🙂
W dyskusji o rozumieniu sztuki (bo nie ograniczałbym się tylko do muzyki) trzeba by jednak koniecznie rozróżnić, nazwijmy to, rodzaje i poziomy rozumienia. Inny rodzaj rozumienia jest potrzebny odbiorcy, inny wykonawcy, a jeszcze inny krytykowi czy naukowcowi analizującemu dzieło. Odbiorcy może wystarczyć zachwycanie się, ale interpretatorowi zapewne to nie wystarczy, a na krytykę polegającą wyłącznie na wołaniu „ach!” i „fuj!” pierwszy bym podniósł nóżkę. Ja chcę, żeby krytyk „posiadał wiedzę” o przedmiocie krytyki i w swoich sądach nie opierał się wyłącznie na swoich emocjonalnych porywach, ale podpowiedział mnie, matołowi, jak ja mógłbym popracować nad swoim zrozumieniem (ukłony pod adresem PK).
A o różnych poziomach zrozumienia pisał np. NTAPNo1. W obrębie wyżej wspomnianych szuflad, odbiorczej czy krytycznej, mogą być bardzo różne poziomy rozumienia dzieł czy twórców. Co więcej, jedna i ta sama osoba może z biegiem lat, z biegiem dni, z przybywaniem informacji i doświadczeń, przechodzić na coraz wyższy poziom. Nie kontaktu – tylko właśnie zrozumienia. Które z kolei wpływa na kontakt. 😉
Sam po sobie to widzę: słucham na przykład wykonania X utworu Y i mam z tym utworem (a może wykonaniem?) kontakt taki sobie. A potem czytam na Dywanie o tym, co innych w utworze zachwyca (lub nie), dlaczego zachwyca, jakie są inne wykonania, czemu one są lepsze lub gorsze, załapuję jakieś informacje na temat utwora czy kompozytora – i nagle jakieś klapki zaczynają mi się otwierać. Zaczynam mieć wrażenie, że coś rozumiem. Wracam do wykonania X i czuję, że mój kontakt z nim jest już zupełnie inny. Dzięki temu, że to i owo zrozumiałem.
No, dobra. W głębi szuflad to niech już kto inny sprząta. 😈
Tu jeszcze można Barinowej posłuchać – Tartini z Rojzmanem, jest też na tej płycie bachowskiej 🙂
http://www.classic-online.ru/en/performer/5025
Bobiku, a co z Heideggerem?
Ja się tam nie znam, ale jeszcze mi się nigdy „kontakt z utworem” (estetyczny) nie poprawił pod wpływem opinii innych 🙂
Przy okazji zgłaszam wolny wniosek: czy NTAPNo1 nie zgodziłby się na przyjęcie jakiegoś pseudonimu artystycznego, którym można by go nazywać dla ułatwienia? Np. neutralnie – Ntap, albo kumpelsko – Ntapek, albo wręcz czule – Ntapuś. 😆 Albo jeszcze inaczej.
NTAPNo1 jest okropnie niefleksyjne i próba utworzenia od tego wołacza bądź miejscownika łzy mi z ócz wyciska. 😥 A poza tym źle się zapamiętuje i – przyznaję 😳 – kiedy chcę się odnieść czy powołać, najpierw muszę główkować (zaraz, zaraz, jak ten nick dokładnie leciał…), a potem i tak muszę poszukać.
A gdybym mógł napisać „w komentarzu Ntapa…”, zaraz słonko by zaświeciło i ptaszki zaczęły kląskać. 😆
Hoko, o Heideggerze coś kiedyś u Ciebie pisałem i chwatit. 😈
A z „opiną innych” to chyba źle się rozumiemy. Mnie nie chodzi o konformizm i podłączanie się do czyjegoś zdania, bo nie ma się zaufania do własnego. Chodzi mniej więcej o to, że ktoś może mi pokazać różne aspekty czy szczegóły, których dotąd nie zauważałem i ich dostrzeżenie sprawia, że inaczej zaczynam odbierać całość.
Bo to przecież wcale nie jest tak, że emocje i „rozum” są w nas kompletnie rozdzielone i nawzajem na siebie nie wpływają. To są naczynia połączone i bardzo często pod wpływem tego, czego się dowiadujemy, zmieniają się nam emocje.
Bywa też w drugą stronę – np. pod wpływem emocji lepiej coś przyswajamy i zapamiętujemy. Albo w ogóle przestajemy być zdolni do myślenia, ale to już inna rozmowa. 😉
Przecież to nasz bywalec od dawien dawna i jakoś już ten nick zapamiętuję 😉
Po nitce do kłębka – znalazłam rosyjską notę Wiki o Barinowej:
http://ru.wikipedia.org/wiki/%D0%91%D0%B0%D1%80%D0%B8%D0%BD%D0%BE%D0%B2%D0%B0,_%D0%93%D0%B0%D0%BB%D0%B8%D0%BD%D0%B0_%D0%92%D1%81%D0%B5%D0%B2%D0%BE%D0%BB%D0%BE%D0%B4%D0%BE%D0%B2%D0%BD%D0%B0
Dopiero pięć lat temu zmarła w wieku 95 lat…
Ale ja nie mam Rachmaninowa, więc jak mam sprzątać??? Widzę, że Hoko przeżywa głęboko ukąszenie heideggerowskie. O, Hoko, Heidegger to ja! Włączony mam generator bełkotu, zawsze mi dobrze idzie jak przychodzi koniec semestru 🙁
Znalazłem naszą heideggerowską wymianę zdań z Hoko i uważam, że tu i teraz też jest jak znalazł. 😆
Hoko:
Ejże, Panowie, widzę, że nie doceniacie indywiduum – według mnie tu nie o żadne tam Lebenswelt idzie, ale o Dasein, i to w ujęciu Jaspersa, a nie tego pokręta z Fryburga
Bobik:
Jeśli chodzi o Daseina,
sprawa nie jest całkiem fajna,
bo co Jaspers, cały w mlaskach,
świadomością go pogłaska,
to już Hegel pełen złości
byt podpina do nicości,
Sartre po łbie wolnością wali
(ponoć na nią go skazali)
a Fryburczyk jęczy skrycie,
że mu czas pożera bycie.
Ja w tym nie chcę brać udziału,
bo zwariowałbym pomału –
dla mnie piękny byt jednostki
to jest obgryzanie kostki!
😈
No dobrze, Kierownictwo nick NTAPNo1 zapamiętuje, ale chyba mi nie powie, że z odmianą przez przypadki też sobie radzi. 😈
😆
Tylko zamiast „Sartre po łbie…” powinno być „Sartre w łeb…”, bo inaczej rytm się kładzie 🙂
A. A to jednak nie ja… a mój pies jak się wziął za obgryzanie kostki chłopaka, co za blisko łaził płotu, to chłopak skarżył się na swój byt jednostki…
Odmiana prosta: NTAPNo1, NTAPNo1’ego, NTAPNo1’emu, NTAPNo1, etc. NTAPNo1’y, NTAPNo1’ów, NTAPNo1’ych, etc. Wołacz sing: NTAPNo1’u!
Czyta się jak kryminał, a żadnemu frędzelkowi z tego tytułu nic nie grozi. W sprawie, o której pisał PAK, wszystko już chyba zostało napisane. Troche jednak uzupełnię. Jest teoria, że nie można myśleć bez języka. Myśli ubiera się w zdania i stąd bez języka nic się nie da pomyśleć. Skoro każda myśl przybiera formę zdania, zdanie to przez wszystkich powinno być jednakowo rozumiane. Mam tu wiele watpliwości poczynając od myślenia zdaniami. Zanim ubierze się wynik procesu myślenia w zdanie, przemykają po głowie różne przebłyski, skojarzenia, w których udział mają obrazy i dźwięki, których nie trzeba nazywać. Przelanie tego w komunikat dopiero wymaga użycia języka i nieraz mamy problemy z doborem właściwych słów. Słowa są wieloznaczne, a w połączeniu z innymi mogą być rozumiane jeszcze bardziej wieloznacznie. Najprostrzy przykład to ironia czy szyderstwo, które bywają rozumiane dosłownie, a więc odwrotnie do intencji autora. Druga sprawa – każdy czyta po swojemu. Jeden zwraca uwagę tylko na wątek miłosny, inny szuka faktów historycznych, a dla kogoś jeszcze innego najważniejsze będą opisy przyrody. I każdy przeczyta nieco inną książkę. Dopiero potem zaczynają się kwestie interpretacji motywów kierujących bohaterami. Weźmy Lalkę. Uważam, że jest to świetna powieść, a to dzięki fantastycznemu zmysłowi obserwacyjnemu autora. Nie wiem, czy Wokulski pragnął poślubić Izabellę, bo był w niej namiętnie zakochany, czy też pociągała go jako szczebel w drabinie społecznej. Nie chodzi o to, że w drugim przypadku byłoby to wyrachowaniu. Przecież i taki bodziec może wywołać autentyczne pragnienie. Czytelnik może zdawać sobie sprawę z obu możliwości (i jeszczer innych) albo odnieść jedno wrażenie lub drugie. W każdym przypadku przeczyta trochę inną książkę. Przeczytawszy książkę obiektywnie bardzo dobrą można jeszcze przeczytać, co chciał pokazać autor swoim własnym zdaniem:
„przedstawić naszych polskich idealistów na tle społecznego rozkładu. Rozkładem jest to, że ludzie dobrzy marnują się lub uciekają, a łotrom dzieje się dobrze. Że upadają przedsiębiorstwa polskie, a na ich gruzach wznoszą się fortuny żydowskie. Że kobiety dobre (Stawska) nie są szczęśliwe, a kobiety złe (Izabela Łęcka) są ubóstwiane. Że ludzie niepospolici rozbijają się o tysiące przeszkód (Wokulski), że uczciwi nie maja energii (książę), że człowieka gnębi powszechna nieufność i podejrzenie”
Na szczęście zmysł obserwacyjny autora wziął górę nad intencjami, które dominując rozłożyłyby dzieło kompletnie. Zamiast obrazu rozkładu mamy portret mieszczaństwa warszawskiego na całkiem niezłym poziomie. Do tego różni krytycy wskazują na wiele elementów prekursorskich – od powieści psychologicznej do teorii jungowskiej. Prus nie mógł znać teorii Junga, który jej jeszcze nie sformułował, ale właśnie zmysł obserwacyjny pozwolił przedstawić to, co szwajcarski psycholog opisał jako prawidłowość. Porównując bogactwo warsztatowe opisane przez krytyków z tym, co autor napisał o swoich zamiarach, jest szokujące. Może autor wiedział, że pisze prozą, ale niewiele ponadto. Ale i krytycy wiedzą tylko trochę, bo każdy z nich zwaraca uwagę na inne elementy.
Wniosek jest jeden – tyle dzieł, ilu odbiorców 🙂
Hoko, w mojej paryskiej wymowie Sartre ma jedną sylabę, więc musi walić po łbie, nie w łeb. 😆
Tadeuszu, wina za problemy bytowe leży zdecydowanie po stronie chłopaków, którzy chodzą za blisko płotów. No, może jeszcze jakichś Onych można by nią obarczyć. Natomiast psy są po prostu z założenia niewinne i mają rację. 😎
No tak, zapomniała mi się wymowa. Jak nic skleroza 🙄
Stanisławie, po niemiecku mawia się „der Leser macht das Buch” i oznacza to mniej więcej to samo – ilu odbiorców, tyle dzieł. 🙂
Leser macha dasz buch! ???
Co do NTAPNo1, to ja nawet wiem, jak się nazywa (wyguglałam go swego czasu 🙂 ), ale niech to będzie słodką tajemnicą. W każdym razie nawet kilka dni temu miał imieniny, ale tam, gdzie jest, imienin się nie obchodzi 😉
Fajnego kota znalazłem 🙂
http://www.blogcdn.com/www.urlesque.com/media/2009/03/gxldem8kxl91zglnwxziepzzo1_500.jpg
Jak zrobić do śpiewania mogą być z Sartre i dwie sylaby. Francuzi mają tu większa swobodę. A co do Lesera, prawda. Ciekawe, dlaczego tam mało jest analiż odbioru dzieł przez czytelników.
O, to lubę – znaleźć takie wyjście, które zadowoli obie strony. Wobec tego recytujemy po łbie, a śpiewamy w łeb. 😆
Stanisławie, krytycy też są czytelnikami, więc analizują swoje odbiory, bo wiadomo, co bliższe ciału. 😈
dasz Buch ? dostaniesz tablet !
To taka teraz nowa akcja czytelnicza dla Leserów ?
NTAPNo
w l.p.
1 mianownik
2 dopełniacz…
w l.mn.
11
12
itd
Wynalazczość fleksyjna Lesia mnie pękła ze śmiechu. 😆
Bardzo eleganckie rozwiązanie, ale może jednak
NTAPNo1 – liczba poj.,
NTAPNo2 – liczba mnoga?, zdążająca do nieskończoności.
Wtedy jednak
NTAPNo11, NTAPNo12, NTAPNo13 (l. poj., przypadek 1, 2, 3, aż do n-przypadka),
zaś
NTAPNo21, NTAPNo22, NTAPNo23 (l. mn., przypadek 1, 2, 3, aż do n-przypadka).
QED
Okej, uznajemy to za twórcze rozwinięcie idei Lesia. 😀
Tylko czy NTAMNo1 nie uzna pomiatania jedynką tego za szarganie i uzurpowanie i przekraczanie…
Zapraszam do nowego wpisu z Wielkim Niusem 😀
To może Air Force One?A co???
Wielki Wodzu, jesteś wielki ! Dziękuję za Hopkinsona Smitha,spędziłam z nim cały wczorajszy wieczór na tubie,ze szkodą dla prac społecznie użytecznych 🙂 Kiedyś słuchałam jego nagrań Bacha i nie wiem jak mogłam o nim zapomnieć.Pomroczność jasna,albo co…
@ lesio 2011-06-08 13:39
W sprawie powyższej przychodzi mi do głowy tylko firma Jehmlich z Drezna,która konserwowała organy Englera w bazylice krzeszowskiej,ale od zakończenia tych prac minęło więcej niż 3 lata. Ponieważ miałam trochę wspólnego z tym tematem,znalazłam wykaz firm,które były wtedy brane pod uwagę.Jest to niestety wiedza trochę niekompletna i z lekka przeterminowana (2006/2007),ale może się do czegoś przydać,więc pozwalam sobie przesłać na podany adres.
A teraz pożegnam P.T.Blogownictwo, celem udania się na zakończenie sezonu w filharmonii (VII Mahlera pod P. Przytockim). Nie słyszałam dotąd (Przytockiego,nie Mahlera :-),więc z pewna taką nieśmiałością 😉
No, to już wiemy, że ew_ka z Wrocławia 😀