Pożegnanie?

Dużo się działo muzycznego w niedzielę w różnych miejscach kraju. Ale być należało w Łodzi, w Pałacu Herbsta, i mogą moje słowa potwierdzić vesper, łabądek, aga, 60jerzy, mic. I inne osoby, które tam były.

Piotr Anderszewski wciąż powtarza, że przestaje grać i że potrwa to być może półtora roku, a być może dłużej, może nawet w ogóle na stałe przestanie? Nie wierzę (i nie chcę wierzyć) z wielu powodów, także dlatego, że gdy grał Bachowski program, widać było gołym okiem, że mu to sprawia ogromną frajdę. Zresztą w jego grze nie ma cienia rutyny. Ileż razy słyszałam w jego wykonaniu Suitę angielską d-moll – za każdym razem inaczej. A to, co zrobił tego wieczoru, to był po prostu hardkor – w gigue’u wręcz jazda po bandzie bez trzymanki. To był ostatni punkt programu i brzmiał, jakby świat miał się za chwilę skończyć.

Poza tą suitą (kiedyś, wiele lat temu, bisował ją na koncercie w S-1 w całości, potem poszłam mu powiedzieć, że dziękuję szczególnie, bo to moja ulubiona z Suit angielskich – powiedział, że jego też) wcześniej wykonał Suitę angielską e-moll (grał ją na chopinowskim koncercie urodzinowym, ale całkiem inaczej) i Suitę francuską G-dur, też jedną z ulubionych. Ale na bisy zupełnie skręcił i nieoczekiwanie zagrał cztery fragmenty z Waldszenen Schumanna (w tym Ptaka prorokiem). Kontrast absolutny – łagodność, poetyckość. Nie grywał tego na koncertach w Polsce, parę razy za granicą. I to też zastanawia: skoro bierze nowe utwory…

No, ale przestaje grać i ma różne dziwne pomysły na najbliższy czas. Co się zrealizuje, co nie, i kiedy znów go przy fortepianie zobaczymy – trudno przewidzieć. Na razie jest już namawiany, żeby za rok zrobił znów w Łodzi festiwalik, tym razem w wersji Przyjaciele Anderszewskiego, i przyjechał wyłącznie jako publiczność. Miejmy nadzieję, że w postanowieniu niegrania jednak dlugo nie wytrzyma.