Chopin, Xiao-Bang czy…?

Chopina obracają nam pianiści na wszystkie strony (świata). A świat jest różny. Z postrzeganiem Chopina zaczynamy więc mieć problemy. Czy taki Chopin, do jakiego się przyzwyczailiśmy, ma szanse się ostać, czy też może Azja nam go zabierze?

Procentowo – już to prawie praktycznie nastąpiło. Połowę z występujących na konkursie  stanowią pianiści azjatyccy (lub o azjatyckich korzeniach np. z USA). Bardzo się to zmienia z czasem. Kiedyś dominowała Japonia, potem zaczęły coraz mocniej wchodzić Chiny (w tym roku najliczniejsza ekipa), ale też i Korea Południowa ma się coraz lepiej (po raz pierwszy w tym konkursie mamy Koreańczyków na tak wysokim poziomie). Kraje azjatyckie stworzyły już sobie własny chopinowski świat. Chopinowski? Przecież Chińczycy traktują go już niemal jak swojego – nazywają go nawet po swojemu, Xiao-Bang.  Liczba adeptów sztuki gry na fortepianie, którą podał w „Polityce” w bardzo ciekawym artykule Mariusz Herma, zapiera dech w piersiach. My, Europejczycy, nie mamy już o czym mówić przy takich liczbach. Powstały konkursy chopinowskie, które odbywają się w Azji i dotyczą wyłącznie azjatyckich pianistów.

Z jednej strony nas to cieszy, bo Chopin wiecznie żywy, nie grozi mu zniknięcie. Z drugiej bulwersuje, bo się zmienia. Kiedy jeszcze to Japończycy dominowali w azjatyckiej chopinistyce, wielu z nich przyjeżdżało na studia do Europy czy Ameryki. Ale obecny stan rzeczy przeważył szalę. Na bieżący konkurs przybyło do Warszawy trochę takich pianistów, którzy żyli dotąd niemal wyłącznie w owym alternatywnym azjatyckim świecie chopinowskim. Czy się różnią? Często tak. Wielu z nich np. nie wie, czym jest i na czym polega chopinowskie rubato i ta wiedza nie wydaje się im szczególnie potrzebna (inaczej niż nam). Niektórzy uczą się u pedagogów, którzy przeszli przez europejskie szkoły. Wtedy to i owo z europejskiego postrzegania Chopina do ich gry się przenosi, ale bywa, że w sposób wykalkulowany: tak ma być, więc tak jest, ale bez refleksji, dlaczego właśnie tak, a nie inaczej. (I tu powstaje pytanie, czy dalej po europejsku uznajemy, że bez rubata nie ma Chopina, czy też mamy się nauczyć oceniania Chopina granego bez rubata?)

Z drugiej strony oczywiście wciąż są i tacy, którzy odpowiednio wcześnie udają się na studia do Europy i Ameryki. Są też tacy, którzy wręcz w Ameryce się urodzili. Tu sytuacja jest trochę inna. Ale przecież na co dzień też żyją w pewnych enklawach, bo to bardzo mocne etniczne środowiska. I te środowiska też kochają Chopina. Moja szkolna koleżanka mieszka w Houston i uczy dzieci grać na fortepianie – absolutna z nich większość to dzieci o azjatyckich korzeniach. A ona jest tylko jedna z wielu pedagogów.

Coraz więcej Chopina, coraz więcej Xiao-Banga. W sumie: coraz więcej sztancy. Dlatego pojawiają się osoby, które koniecznie chcą inaczej. Wykalkulowywują sobie odpowiednio efektowną muzyczną pozę i próbują. Jak wczoraj Łotysz, a dziś Hindus. No, jest inaczej. Ale co z tego?

Ja wciąż czekam na pianistę, który jest prawdziwy. Mało jest takich na tym konkursie, ale niektórzy się już do tego zbliżyli. Pytanie tylko, która prawda o Chopinie jest prawdziwa… Każdy, kto go słucha, ma swoją. Dla mnie przykładowo prawdziwi są Martha, Pires, Zimerman – i oni nie muszą odgrywać żadnych póz, siadają i grają. Ale wiadomo, o ideały trudno.