„Rosyjskie” kwartety i „wyspiarskie” opery

Znakomite i bardzo ciekawe, choć skrajnie różne, były dwa piątkowe koncerty Festiwalu Beethovenowskiego.

Po południu Szymanowski Quartet, zespół działający w Hanowerze. W Polsce występuje nieczęsto, za to pojawia się na całym świecie. Od dwóch lat prymariuszką stała się Agata Szymczewska, trzecia na tym stanowisku (ale pierwsza kobieta). Pamiętam prymariusza-założyciela, świetnego Marka Dumicza, który rozstał się z zespołem po kilku latach. Zastąpił go Andriej Biełow i w tym momencie komponenta polska i ukraińska wyrównały się – Ukraińcem jest też altowiolista Vladimir Mykitka, który gra w kwartecie od początku, tak jak drugi skrzypek Grzegorz Kotów i wiolonczelista Marcin Sieniawski. Teraz znów jest to zespół w większości polski. Pamiętam ich dawny, perfekcjonistyczny, a zarazem bardzo retoryczny styl gry, kultywowany zwłaszcza przez obu skrzypków (tj. Marka Dumicza i Grzegorza Kotowa). Dziś widzę pozostałości tej stylistyki, ale Agata Szymczewska wniosła inny, własny, trochę bardziej zrównoważony pierwiastek. A co do jakości gry, wszyscy są perfekcyjni. Instrumenty też pięknie brzmią; prymariuszka właśnie chwilowo wymieniła wypożyczonego w Niemczech stradivariusa, na którym wcześniej grała przez kilka lat, na guarneriusa użyczonego tym razem od samej Anne-Sophie Mutter (która na tym instrumencie nagrywała Mozarta z Karajanem). Wielka niemiecka artystka bardzo popiera naszą Agatę, która uczestniczy też w jej zespole Mutter Virtuosi; solo będą w najbliższym czasie wspólnie grać Koncert podwójny Bacha w kilku miastach Niemiec, Barcelonie i Aix-en-Provence. A Szymanowski Quartet też czekają ciekawe wyzwania, m.in. podróż po Azji, gdzie muzycy będą promować twórczość swojego patrona oraz Grażyny Bacewicz.

Warszawski koncert rozpoczęli dość oryginalnie – transkrypcją trzech motetów Wacława z Szamotuł, w tym tego najpopularniejszego: Modlitwy gdy dziatki spać idą. Dość dziwne to było, jakby odrealnione, grane oczywiście bez wibracji, lekko i jakby każda nuta osobno. Dużym kontrastem był Kwartet h-moll op. 33 nr 1 Haydna – i tu właśnie, gdy Grzegorz Kotów usiadł przy pierwszych skrzypcach (jak na tym nagraniu jeszcze w poprzednim składzie), doszedł do głosu ów specyficzny styl, może trochę przerysowany. Pierwszą część koncertu zamknęła transkrypcja Nokturnu i Taranteli Szymanowskiego w transkrypcji ukraińskiego kompozytora Myrosława Skoryka.

Drugą część wypełnił Kwartet C-dur op. 59 nr 3 Beethovena, najrzadziej grywany z tego opusu, bo chyba najdziwniejszy. Tutaj nagranie znów w poprzednim składzie. A na bis Grzegorz Kotów zapowiedział: „Kwartet Haydna należy do opusu jego ‚kwartetów rosyjskich’, kwartet Beethovena też był poświęcony księciu Razumowskiemu, więc może teraz coś naprawdę rosyjskiego”. I zagrali zabawną polkę autorstwa kolektywnego trzech kompozytorów związanych z petersburskim salonem Mitrofana Bielajewa: Anatolija Liadowa, Nikołaja Sokołowa i Aleksandra Głazunowa.

Na drugim koncercie przenieśliśmy się do Wielkiej Brytanii, do której przenosimy się drugi rok z rzędu w ramach cyklu nieznanych oper w wykonaniu koncertowym pod batutą Łukasza Borowicza. Tym razem były to dwie jednoaktówki: Jeźdźcy ku morzu Ralpha Vaughana Williamsa oraz Oberża pod dzikiem Gustava Holsta. Ten pierwszy znany jest z muzyki oddającej żywioły; w Jeźdźcach również zachodzi ten przypadek, to nostalgiczna opowieść o irlandzkiej rodzinie, której kolejni synowie zabierani są przez morze. To morze jest obecne niemal cały czas w naśladownictwie fal, muzyka też płynie, burzliwie, ale też łagodniej pod koniec, podczas pełnego rezygnacji lamentu matki. Druga z oper (autor znany nam przede wszystkim z cyklu Planety), jest z kolei zabawną adaptacją fragmentów Henryka IV Szekspira, których bohaterem jest Falstaff, przyszła główna postać Wesołych kumoszek z Windsoru. Tu słyszalne są nawiązania do popularnych pieśni, język zarówno libretta, jak i muzyczny, jest rubaszny i pogodny.

Wykonania były świetne! Znakomici byli soliści; niektórzy z nich wystąpili w obu dziełach: Nicole Percifield (Cathleen w Jeźdźcach i Gospodyni w Oberży), Kathleen Reveille (analogicznie – Maurya, czyli matka, i Doll Tearsheet), Cary Griffits (Bartley i Pistol). Z tych, którzy śpiewali tylko w jednym, należy wymienić Evannę Chiew w Jeźdźcach (Nora, jedna z córek), a w Oberży dwóch protagonistów: Jonathana Lemalu jako Falstaffa i Erica Barry’ego jako księcia Henryka – wspaniałe, smaczne typy. Były też pomniejsze role polskich śpiewaków z Krzysztofem Szumańskim na czele; znakomicie wypadła też orkiestra – Sinfonietta Warszawskiej Opery Kameralnej – i Kameralny Chór Żeński Filharmonii Narodowej. Łukasz Borowicz (przy tradycyjnej już pomocy Doris Yarick-Cross, Anny Marchwińskiej i Piotra Kamińskiego) znów wykonał świetną robotę.