Czeski wieczór w FN

Nie w całości, bo był i Mozart, ale muzyka czeska tego wieczoru dominowała – w kompetentnym wykonaniu Czeskiej Filharmonii pod batutą Jiríego Bělohlávka.

Mozart był też jedynym punktem programu, który mnie nie zadowolił. Zamiast Nicolaja Znaidera, który miał wykonać partię solową w Koncercie skrzypcowym A-dur, wystąpiła 28-letnia skrzypaczka z Korei Południowej, Ye-Eun Choi, nieznana tu jeszcze protegowana Anne-Sophie Mutter. Wydawałoby się, że to znakomita rekomendacja, ponadto artystka dysponowała instrumentem Guadagniniego z 1765 r., który brzmiał w istocie przepięknie. Ale za tym brzmieniem niewiele się kryło. Technicznie było w porządku, jednak jakoś brakło mi duszy, istoty Mozarta. Ten brak dopełnił się jeszcze w ciężkim akompaniamencie orkiestry, zbyt dużej do tej muzyki (trzy kontrabasy!). Szkoda.

Koncert rozpoczął się utworem, którego dotąd nie znałam: uwerturą Otello Dvořáka. Jak to u tego kompozytora, porządny kawał orkiestrowej roboty, logiczna forma, a wszystko to wykonane z pełnym zrozumieniem. Ale dziełem, na które najbardziej czekałam, była IV Symfonia Bohuslava Martinů. To kompozytor, którego ogromnie cenię i chciałabym go lepiej poznać – już wielokrotnie zdarzało mi się trafić na jego muzykę w radiu, nie wiedząc, że to jego, i zawsze mnie zaciekawiała. Był niezwykle płodny, samych oper napisał kilkanaście i chyba nie wszystkie zostały wystawione, nawet w jego ojczyźnie – w komunistycznej Czechosłowacji ten uciekinier do Stanów był na indeksie. Dziś Czesi częściowo to nadrabiają, a Bělohlávek jest tu jednym z propagatorów, podobnie jak utworów symfonicznych Martinů. Podziwiał tu niedawno maestra schwarzerpeter, zwracając uwagę na prowadzenie VI Symfonii z pamięci. Z IV Symfonią było to samo, a jest to dzieło z pewnością piekielnie trudne do nauczenia się, ponieważ choć tonalność co i rusz się pojawia (w I części rozbrzmiewają nawet momentami kawałki zupełnie brahmsowskich tematów), ale jest w tym wszystkim jakaś gęstość, jakaś polifonia nie linii melodycznych, lecz rytmów, faktur i różnego rodzaju muzycznych zdarzeń, łączonych niekiedy w sposób dość zaskakujący. Mnie osobiście taki sposób prowadzenia narracji bardzo wciąga. Bělohlávek miał do dyspozycji porządny, posłuszny instrument, jakim jest jego praska orkiestra, ale znalazłam na tubie wykonanie BBC Symphony Orchestra (pod tym samym dyrygentem, swoim szefem w latach 2006-12), której to orkiestry brzmienie podoba mi się bardziej.

Bardzo podoba mi się sposób dyrygowania Bělohlávka, elegancki i precyzyjny. Dwa bisy były również czeskie i bardzo jestem wdzięczna, że bracia Czesi nie pojechali banałem Tańców słowiańskich Dvořáka. Zagrano więc Smetany efektowną Skočną ze Sprzedanej narzeczonej, a pożegnano się z nami melancholijnie Valse triste Oskara Nedbala.

PS. Uderzające było zmaskulinizowanie orkiestry. Panie, owszem były, ale w dużej mniejszości i głównie gdzieś z tyłu… Cóż, Wiedeń blisko.