Odszedł Stockhausen

stock_450.jpg

Karlheinz Stockhausen (1928-2007) Fot. BE&W 

Z opóźnieniem usłyszeliśmy tę wiadomość – radiowa Dwójka wczoraj wieczorem, ja (z niej) dziś rano. Zmarł tak jak Mozart, 5 grudnia, w Kuerten, gdzie mieszkał przez ostatnie lata wraz ze swoimi dwiema ostatnimi kobietami – flecistką Kathinką Pasveer i klarnecistką Suzanne Stephens (które napisały nieco nieznośne, ale typowe dla afmosfery wokół niego pożegnanie na jego stronie internetowej). Będzie pochowany we czwartek na tamtejszym cmentarzu, nazywanym poetycko Waldfriedhof. Do Kuerten pielgrzymowali w ostatnich latach młodzi adepci kompozycji na kursy prowadzone przez Stockhausena; teraz będzie można pielgrzymować tylko na jego grób, może też powstanie jakieś muzeum?

Stockhausen do muzeum – koniec epoki. Przecież był symbolem nowoczesności. Serializm, muzyka elektroniczna, aleatoryzm, muzyka intuitywna – wszystko to wprowadzał jako jeden z pierwszych, a jego talent sprawiał, że czynił to bardzo sugestywnie. Potem mistyczne klimaty, w jakie popadł (zawsze był przekonany o swym posłannictwie i kapłaństwie, ale dopiero z czasem te przekonania dostały się do muzyki jako temat), umiejscowiły go jakoś poza czasem. Tu ciekawy felieton z wywiadem. W ostatnich dziesięcioleciach funkcjonował trochę jak prorok, trochę jak enfant terrible. Tu jego Kwartet helikopterowy. Byłam tam wtedy, tj. nie w helikopterze, ale na lotnisku (im. Mozarta!) w Salzburgu i prawdę mówiąc było to wydarzenie raczej z gatunku towarzyskich niż muzycznych… Jego słynne słowa po 11 września, że było to największe dzieło sztuki Lucyfera, wywołały powszechne oburzenie; to stwierdzenie mieści się w jego mitologii, gdzie Lucyfer odgrywa istotną rolę. Wybaczono mu w końcu i zapomniano. Jego gigantyczny cykl operowy Licht (ten to dopiero ma libretta!) trochę śmieszył pompatycznością, ale i momentami zachwycał rozwiązaniami muzycznymi.

W przyszłym roku cały świat miał obchodzić jego osiemdziesięciolecie; wydarzenia z nim związane planowane są też na przyszłoroczną Warszawską Jesień. Był w niezłej formie, jego śmierć jest zaskoczeniem (ponoć zmarł po „krótkiej, lecz ciężkiej chorobie”). Pożegnajmy się z nim fragmentem jednego z najpiękniejszych jego utworów, którego wykonanie na WJ przez Collegium Vocale Koeln stało się niezapomnianym wydarzeniem, prawdziwie mistycznym (ostatnio wyszło nowe nagranie – zespołu Theatre of Voices Paula Hillyera). Czyli – Stimmung na sześć głosów a cappella. W załączonym linku, na włoskim blogu kompozytora Mauro Grazianiego, gdzie mowa o tym utworze, trzeba nakliknąć na słowa w dole wpisu: si puo ascoltare qui.