Orkiestry wracają?

Nie dziwię się, że i same zespoły, i już chyba trochę my mamy dosyć orkiestrowych domówek w kratkach zoomu. Nieśmiało pojawiają się więc występy na żywo.

Dziś, 1 maja, Filharmonicy Berlińscy mieli grać swój tradycyjny rocznicowy Koncert Europejski (1 maja obchodzą swoje urodziny, w tym roku 138) w Tel Awiwie – od 1991 r. co roku występują w innym mieście (w Polsce tego zaszczytu dostąpił w 1999 r. Kraków, dyrygował wtedy Bernard Haitink, solistami byli Christine Schäfer i Emanuel Ax). Izraelski występ zaplanowali z okazji 75-lecia wyzwolenia Auschwitz. Cóż, pech – nie nadrobią tego w przyszłym roku, nawet jeśli uda się do tej pory całkowicie opanować pandemię, ponieważ przyszłoroczny koncert jest już zaplanowany w Barcelonie.

Co więc można było zrobić? Po prostu wystąpić u siebie, ale w daleko zmniejszonym składzie. W każdym utworze po kilkanaście osób (do 15), bez maseczek, ale siedzących w przepisowych dwumetrowych odstępach. No i oczywiście na pustej sali.

Program siłą rzeczy musiał składać się z dzieł raczej kameralnych albo opracowań. Pierwsze trzy utwory na orkiestrę smyczkową wprawiały w nastrój raczej przygnębiający, co zresztą odbijało się na twarzy dyrygenta. Dopiero rozświetlił się w wykonanej na koniec IV Symfonii Mahlera, w kameralnym opracowaniu Erwina Steina. Akurat ta symfonia świetnie się do tego nadaje, ponieważ sama w sobie jest lekka, ma cienką fakturę, nie ma w niej wielkich wykrzykników, tylko dobry humor, choć też czasem chimeryczny. Ale ogólnie jest to najpogodniejsza z Mahlerowskich symfonii. Opracowanie zrobione z wyczuciem: flet, klarnet, obój, kwintet smyczkowy, dwa fortepiany, fisharmonia, dwa zestawy perkusyjne i kotły. A w finale wdzięcznie zaśpiewała sopranową partię Christiane Karg. Całego koncertu można posłuchać tutaj.

Urodziny obchodziła też dziś NDR Radiophilharmonie Orchester – jubileusz 70-lecia. I też miało być hucznie, tymczasem trzeba było w radiowym gmachu w Hannoverze bardzo się ograniczyć. Tym składom jeszcze dalej było do orkiestry, ale też potraktowano rzecz raczej jako ciąg laurek dla zespołu, więc były też po prostu występy solowe, m.in. Larsa Vogta i Sharon Kam. Największy skład muzyków to była piątka w Kwintecie „Pstrąg” Schuberta oraz kwartet plus Igor Levit w koncercie Mozarta – nie wiem, po co był im jeszcze dyrygent (Andrew Manze). Można to wszystko obejrzeć tutaj.

I wreszcie rzecz sprzed kilku dni, która naprawdę robi wrażenie: w pustej, pięknej sali praskiego Rudolfinum muzycy Czeskiej Filharmonii dali koncert charytatywny na rzecz seniorów. Przez cały czas transmisji telewizyjnej można było deklarować wpłaty i naprawdę budujące, jak to działało. Ale co do muzyków: wystąpili wszyscy w eleganckich czarnych maseczkach; znajdowali się za to bliżej siebie niż muzycy niemieccy. Na przemian grał z przyorganowego chóru nad sceną zespół waltorni, a ze sceny – Praska Orkiestra Kameralna; dyrygowali Jakub Hrůša i Václav Luks. Intrygujące było obserwować, jak dęciaki mogą dmuchać w swoje instrumenty będąc w maseczkach; wszystko wyjaśniło się przy obserwacji grających na fletach prostych w IV Koncercie brandenburskim Bacha: po prostu mieli oni pośrodku tych maseczek dziurę rozpinaną suwakiem. Ciekawostka też, że i roztrąby miały swoje „maseczki” – zarówno w przypadku waltorni, jak (odpowiednio mniejsze) fletów prostych. Słuchając słownego komentarza po czesku co i raz się uśmiechałam, ale i tak muszę powiedzieć, że mnie bracia Czesi wzruszyli. Cały koncert jest tutaj. Zapewne koncerty Praskiej Wiosny będą wyglądać podobnie.