Ostatni weekend z Łańcuchem 19

Tegoroczna edycja była bardzo ciekawa, można było usłyszeć wiele mało znanych, a wartych przypomnienia utworów. Także wczoraj i dziś.

Andrzej Bauer, który obecnie przewodniczy Towarzystwu im. Witolda Lutosławskiego i jest wraz z muzykologiem Marcinem Krajowskim współautorem koncepcji festiwalu, wychował sobie zespół – Chain Ensemble, złożony ze znakomitych młodych muzyków warszawskich, który daje co jakiś czas koncerty w Nowym Teatrze, a na Łańcuchach występuje od 12. edycji, czyli od 2015 r. Tym razem dwóm wspaniałym kompozycjom z lat 80. patrona festiwalu (Przeźrocza i Łańcuch I) nadano nie do końca oczywisty (i bardzo dobrze) kontekst. W programie znalazł się Elliott Carter, z którym Lutosławski się lubił i cenił – i zadedykował mu na 80. urodziny właśnie Przeźrocza. Amerykanin odwzajemnił mu się z kolei na jego 80-kę w 1993 r., dedykując mu swoją miniaturkę na klarnet, którą nazwał po polsku Gra (chyba w nawiązaniu do Gier weneckich). Jednak Chain Ensemble wykonał inny jego utwór: Mosaic na zespół kameralny, ze szczególnym uwzględnieniem harfy, którym kompozytor uczcił pamięć innego swego muzycznego przyjaciela, zmarłego właśnie harfisty Carlosa Salzedo. Zarówno to dzieło, jak piękna Piccola musica notturna Luigiego Dallapiccoli, a zwłaszcza Leo Roberto Gerharda (tutaj i tutaj) stanowiły nietuzinkowe, indywidualne spojrzenia na dodekafonię. Zwłaszcza ostatni z kompozytorów był wielką niespodzianką; ten utwór, podobnie jak dzieło Cartera, był wykonany po raz pierwszy w Polsce. Bardzo ciekawa postać (abstrahując nawet od kolei życia, interesująca droga muzyczna – od Granadosa do S3chönberga), muzyka też – warto zwrócić uwagę zwłaszcza na zakończenie.

Dziś Sinfonia Varsovia, znów w bardzo dobrej dyspozycji, tym razem pod batutą Aleksandara Markovicia, dyrygenta serbskiego, który prawie dwie dekady temu wygrał (ex aequo z Litwinem Modestasem Pitrenasem) katowicki Konkurs im. Fitelberga. Bardzo ekspresyjny dyrygent o szerokich, ale precyzyjnych gestach. Bohaterem tego koncertu był również Karol Kozłowski, który wykonał dwa bardzo trudne utwory: kantatę Alpha Konstantego Regameya do fragmentów Rigwedy (bardzo wyrafinowane, długie dzieło, w którym tenor musi mieć zarówno doły, jak i góry aż do falsetu) i Pieśni Hafiza Karola Szymanowskiego, w których trzeba nie tylko śpiewać w wysokiej tessyturze, ale też przebijać się przez gęstą orkiestrę, jak to u tego kompozytora. Te dwa dzieła z różnych epok łączy nie tylko egzotyczna (choć zupełnie inna) tematyka, ale też niezwykła barwność.

Utwory z tenorem solo zostały obramowane przez dwa orkiestrowe. Passacaglia Andrzeja Dobrowolskiego całkowicie zadaje kłam słowom Małgorzaty Gąsiorowskiej z tego filmiku (w którym zresztą chwali mnie za określenie go mistrzem konstruktywizmu), która parokrotnie powtarza słowa o „absolutnym braku emocji”. Ta kompozycja emocje zawiera, choć również oparta jest na serii dodekafonicznej, która jest zarazem tematem, ale ta seria jest ułożona w taki sposób, że jej melodia wchodzi w pamięć, a ogólna aura dzieła sprawia wrażenie katastroficznej. Rozmawiałam z nim po polskim prawykonaniu w 1980 r. na Warszawskiej Jesieni, kiedy to zaczynał się karnawał Solidarności. Pytałam, skąd te katastroficzne nastroje (my byliśmy jeszcze w fazie euforii), on powiedział, że tak po prostu czuł. Emocje więc były. No i po latach napisano w programie, że Passacaglia „zdaje się dziś jedną z bardziej atrakcyjnych polskich kompozycji symfonicznych napisanych w czasie noworomantycznej zmiany gustów na przełomie lat 70. i 80.”. Jak go znałam, nie byłby pewnie zachwycony przypisaniem go do nowego romantyzmu… Choć zgadzał się, że pobrzmiewa tu coś innego niż zwykle w jego muzyce. A dziś utwór stał się zaskakująco znakomitym kontekstem dla finałowego Livre pour orchestre patrona – dzieła, jak wiadomo, genialnego i znakomicie pasującego na zakończenie festiwalu.