Opera emancypacyjna

Bardzo udane jest wystawienie Alberta Herringa Benjamina Brittena przez zespół poznańskiego Teatru Wielkiego. Niestety po dwóch przedstawieniach spektakl znika i nie wiadomo, czy da się go kiedyś odtworzyć.

Poznańska opera wciąż jest w remoncie i potrwa to jeszcze na pewno cały przyszły sezon. Zespół działa więc w różnych miejscach w mieście: na Targach Poznańskich czy właśnie w Auli Artis, gdzie dzieło Brittena zostało pokazane. To miejsce niestety nie mieści orkiestry, więc wystawiane są tu albo balety z muzyką z głośnika, albo spektakle kameralne jak ten. Tyle że kameralność akurat w tym wypadku jest specyficzna: orkiestra składa się z 14 osób, ale solistów jest tylko o jednego mniej. Część przybyła z zagranicy: Gosha Kowalinska (Lady Billows), Benedetta Mazzetto (Pani Herring) czy Natalia Kawałek (Nancy). Część z kolei związana jest z Capellą Cracoviensis, jak Sebastian Szumski (Sid) czy też wykonawca roli tytułowej – Bartosz Gorzkowski. Wzięło się to stąd, że reżyserka, Karolina Sofulak, współpracuje z CC od paru lat. Związana bliżej z poznańską sceną jest więc tylko połowa solistów. Dyrygent Jerzy Wołosiuk z kolei jest szefem muzycznym i artystycznym szczecińskiej Opery na Zamku (gdzie swego czasu świetnie zrobił inną operę kameralną Brittena – The Turn of the Screw). Logistycznie więc zwołać tych wszystkich artystów łatwo nie będzie, choć teatr bardzo by chciał. Na razie wiadomo tylko, że spektakl tworzony był w koprodukcji z Halle, gdzie będzie wystawiany w tych samych dekoracjach i kostiumach, ale z miejscowymi wykonawcami.

Byłoby szkoda, gdyby na tym poprzestano, bo to przecież prawdziwe arcydzieło, a przy tym ciekawie wystawione. W Polsce pojawiło się wcześniej, z tego, co znalazłam, ledwie trzy razy: po raz pierwszy w 1968 r. w Operze Śląskiej w Bytomiu, po raz drugi w 1972 r. w Operze Wrocławskiej i wreszcie w warszawskiej Sali im. Młynarskiego w 1986 r.

Do Brittena od jakiegoś czasu wracamy, i wspaniale, ale są to raczej dzieła o dramatycznym charakterze, a Albert Herring jest rozkoszną komedią z humorem czysto brytyjskim, więc dla publiczności tym bardziej atrakcyjny. Muzyka jest mistrzowskim pastiszem zawierającym cytaty np. z Wagnera (uzasadnione treścią), pełnym nietypowych brzmień, ale też klasycyzujących gestów (np. fugi). Ten humor skrywa drugie dno: kompozytor ponoć sam przyznawał, że identyfikuje się z owym tytułowym bohaterem, nieszczęsnym młodzieńcem zdominowanym przez straszną mamuśkę, który jednak ostatecznie zrywa pępowinę i próbuje „prawdziwego” życia. Można więc, nawiązując do wypowiedzi omawianej parę wpisów temu, powiedzieć, że jest to naprawdę opera „emancypacyjna”. Trochę także „queerowa” w domyśle (zważywszy orientację autora), choć właściwie niekoniecznie – mało to takich postaci (różnych płci) zgnębionych przez starszych?

Jest tyle powodów do pochwały spektaklu i tylu wykonawców, o których trzeba się ciepło wyrazić, że po prostu nie da się tego zrobić w krótkim wpisie, trzeba potraktować rzecz hurtowo. I dodać, że jeśli kiedyś spektakl znów pojawi się na afiszu, to bardzo warto się wybrać. A Karolina Sofulak z autorką scenografii i kostiumów Dorotą Karolczak już zaczynają pracę nad nową wspólną premierą: Rusałką Dvořáka, której premiera zapowiadana jest na 14 października na Targach Poznańskich.