Jeszcze o Dusznikach

W ten upalny dzień zamiast spacerów dosłuchiwałam sobie jeszcze tych recitali z Dusznik, które mnie interesowały.

Zacznę od pierwszej trójki z tegorocznego Konkursu im. Artura Rubinsteina w Tel Awiwie. Pamiętam, jak tu parę osób rozmawiało o nich w jego trakcie pod tym wpisem. Pewne rzeczy mi się zgodziły, pewne nie.

Nie dziwię się, że wygrał Kevin Chen, utalentowany 18-latek, który choć z tej trójki jest najmłodszy, gra w sposób najbardziej dojrzały i precyzyjny, a technikę ma wręcz olśniewającą. Część lisztowska poprzez kryształowość dźwięku, zwłaszcza w Bagatelle i Les jeux d’eau, pobrzmiewała już Debussym, ale też wpleciona Śmierć Izoldy (czyli zięć w opracowaniu teścia) zdradzała romantyczne usposobienie, które zresztą potwierdził w dwóch schumannowskich bisach. Druga, chopinowska część koncertu była wspaniała – takim Chopinem mógłby zakosić to i owo na naszym konkursie. Etiudy nieskazitelne – cały op. 10, a na trzeci bis jeszcze 25 nr 6, czyli Tercjowa. Naprawdę imponujący, a zarazem ujmujący występ.

Natomiast Giorgi Gigashvili, po tych wszystkich ochach i achach, nagrodach publiczności itp., bardzo mnie rozczarował. Przede wszystkim Chopinem – Sonata b-moll była po prostu jedną wielką porażką, nie dość, że z jakimiś wydziwianiami, to jeszcze bardzo nieprecyzyjnie. Lepiej zabrzmiał Brahms – tutaj jakichś wysilonych cudactw nie było. Sonata fis-moll Schumanna grana była jakimiś zrywami, forma się rozpadała, były ładne momenty, ale też puste przebiegi. W publiczności też nie wzbudził wielkiego zachwytu, bisował tylko raz – za to rzeczywiście bardzo ładnie, Scarlattim. Kolejny miniaturzysta chyba. Może rzeczywiście niech weźmie się raczej za piosenki – do tego zdecydowanie ma dryg…

A Yukine Kuroki – III miejsce? Bardzo porządne granie – właśnie porządne, i rzeczywiście ładny, kulturalny dźwięk. Repertuar w dużej mierze pieśniowy (Schubert-Liszt), co dało pole do częstych zmian nastrojów. Chopin zbojkotowany (może przez wspomnienie odrzucenia w eliminacjach do naszego konkursu?). W przypadku takich utworów, jak Ballada h-moll i Sonata h-moll Liszta, porządność to chyba jednak trochę za mało, ale technicznie nie ma się do czego przyczepić. Pazur wystawiła dopiero w dwóch bisach Kapustina – widać, że to ją naprawdę rajcuje.

Posłuchałam jeszcze ostatniego dnia festiwalu. Jakub Kuszlik – solidna firma (w Fantazji f-moll Chopina), ale i duże niespodzianki. Takimi były Metopy Szymanowskiego, zarazem zwiewne i dobrze osadzone w klawiaturze, no i przede wszystkim II Sonata Grażyny Bacewicz, zagrana z prawdziwym ogniem. W drugiej części znów III Sonata f-moll Brahmsa, którą słyszałam już w jego wykonaniu parę razy i za każdym razem była lepsza. Na bis oczywiście Krakowiak fantastyczny Paderewskiego i Mazurek cis-moll Chopina.

Wreszcie nasza ulubienica, czyli Kate Liu. To, co ona robi, jest w ogóle poza skalą. Pierwszą, chopinowską część zbudowała bardzo starannie, z przeplatającymi się małymi formami – mazurkami i walcami, okolonymi dwoma nokturnami z op. 27. Pierwszy z nich, cis-moll, był jak mroczny sen; drugi, Des-dur, też był snem, ale pogodniejszym. Pomiędzy nimi były momenty szybsze, np. walce, ale atmosfera snu była obecna cały czas. W drugiej części, którą wypełniły Etiudy symfoniczne Schumanna, już nie było tylu snów, ale i tu niektóre z wariacji/etiud odpływały w kontemplację. A bisy to był kolejny odlot: najpierw wyjątkowo wolno zagrana Bagatela G-dur op. 126 nr 5 Beethovena, a potem pierwsza z Gesange der Frühe Schumanna – to rzecz idealnie w jej typie. Po tym nie da się już nic. Trudno jest porównywać Kate z kimkolwiek, a atmosferę, którą tworzy, ze zwykłymi recitalami. Można byłoby to nazwać manierą, ale nią nie jest – to pianistka zawsze do głębi szczera. Zjawisko jedyne w swoim rodzaju.