Tradycje Chopina, brzmienie Brahmsa

Poniedziałkowe dwa recitale na ChiJE – całkowicie od siebie odmienne. Popołudniowy – ciekawy repertuar. Wieczorny – wzruszenie.

Bułgarski pianista Ludmil Angelov, laureat wyróżnienia na Konkursie Chopinowskim w 1985 r., jest dla nas bardzo zasłużony (dostał nawet medal Gloria Artis) zarówno w dziedzinie chopinowskiej (otrzymał Grand Prix du Disque Frederic Chopin za nagranie wszystkich jego rond i wariacji), jak w wykonaniach innych kompozytorów związanych z Polską. Odkrył np. – i wykonywał także u nas – Koncert fortepianowy Maurycego Moszkowskiego. A teraz właśnie NIFC wydał jego nową płytę poświęconą mazurkom, ale nie Chopina, lecz Ignacego Friedmana i Aleksandra Michałowskiego.

Część tego repertuaru pianista zagrał na popołudniowym koncercie w Studiu im. Lutosławskiego, otaczając je jeszcze dziełami Chopina, Juliana Fontany, Karola Mikulego i Juliusza Zarębskiego. Pomijając tego ostatniego (Grande polonaise Fis-dur), zwykle to są zdradliwe zestawienia, bo geniusz Chopina sprawia, że wszelkie naśladownictwa wydają się niezgrabne. Jednak jeśli chodzi o Michałowskiego i Friedmana, to jest to już innej jakości repertuar. Zwłaszcza mazurki Friedmana, które nawet kiedyś podrzucałam w linku, pisząc o jego pieśniach, a które są naprawdę niezwykłe, czuje się nawet momentami pewną zbieżność z estetyką Szymanowskiego – wyszły zresztą w zbliżonym czasie. Płytę właśnie dostałam i już się cieszę na słuchanie.

Wieczorem w FN – recital Alexeia Lubimova z dziełami Brahmsa – opusy 79, 116, 117 i 118 (zabrakło mi jeszcze mojego ulubionego 119, choć i tamte uwielbiam), na 190. urodziny kompozytora. Kiedyś już grał tu Brahmsa na instrumencie historycznym, tym razem przywieziono mu fortepian Friedricha Ehrbera z 1878 r. z kolekcji z Wiednia. Jak brzmiał? Już dużo donośniej niż w czasach Chopina (czyli 30 lat wcześniej), prawie współcześnie, ale przy tym jakoś intymnie, domowo. Lubimov może dziś nie był w idealnej formie, ale potknięcia nie miały wpływu na interpretację, a ta była dogłębnie rozumiejąca, ukazująca znaczenie każdego motywu, subtelna i pełna prostoty. Piękny był pomysł, żeby bezpośrednio z Brahmsowskiej melancholii przejść ku pogodzie (z cis-moll do Fis-dur) i zagrać na koniec Barkarolę Chopina, wieńcząc ten zestaw nutką optymizmu.

Artysta dał się namówić na bisy. Najpierw, jak na owym pamiętnym koncercie na pianinie Pleyela pięć lat temu, zagrał Fantazję d-moll Mozarta, która tym razem nie była oniryczna, lecz wzruszająca (aż coś mnie chwyciło za gardło), potem Impromptu Es-dur op. 90 nr 2 Schuberta, a na koniec Kołysankę Sylwestrowa (tutaj w innym wykonaniu, bo jego nie znalazłam). To impromptu Schuberta też musi być teraz dla niego utworem symbolicznym po tym, co stało się w kwietniu zeszłego roku w Moskwie. Można powiedzieć, że z naszego pianisty wielki kozak – poza tym, że fantastyczny muzyk, któremu nic, co pianistyczne, nie jest obce. Ostatnie moje odkrycie to to – powiem szczerze, że mi szczęka opadła. I wciąż wraca do tej Moskwy, gra w galeriach sztuki czy domach kultury np. takie rzeczy. Albo właśnie Brahmsa. Mówi, że nienawidzi tej władzy, ale póki tylko będzie to możliwe, będzie tam wracał. Przywykł być dysydentem – w czasach sowieckich miał zakaz wyjazdów za granicę. Teraz niewiele mu mogą zrobić: ma 78 lat i nie ma już nic do stracenia.