Halka infelice
Stanisław Moniuszko to bardzo, bardzo dobry kompozytor – oświadczył Fabio Biondi po poprowadzeniu Halki w Studiu im. Lutosławskiego, i zabisował Mazurem. Publiczność była zachwycona. On też.
Kto nie słuchał tego wykonania, będzie się mógł z nim zapoznać, kiedy wyjdzie płyta – ogólnie ma być live, ale niektóre fragmenty mogą być dogrywane. A to dopiero początek NIFC-owych płyt z Moniuszką – zaraz po wyjściu ze studia Europa Galante pojawi się tam Orkiestra XVIII Wieku, która będzie nagrywać Straszny dwór. Z polskimi solistami, po polsku. Halka natomiast zabrzmiała po włosku i był to interesujący eksperyment. Zamiast „Jaśku sokole” – Gianni amato (zresztą i falconello się później raz pokazał). Ale emocje pozostały te same.
Zabawnie wyszło: w rolach „pańskich” wystąpiła bardzo przyzwoicie strona polska, czyli Monika Ledzion-Porczyńska jako Zofia (Sofia), Robert Gierlach jako Janusz (Gianni) i Rafał Siwek – Stolnik (Alberto). Natomiast bohaterów z gminu zagrali śpiewacy zagraniczni i to było coś. Tina Gorina jako Halka była ogromnie emocjonalna, choć barwa jej sopranu bywała chwilami ostra, ale dało się to wybaczyć właśnie dzięki jej zaangażowaniu. Jest Katalonką, studiowała w Barcelonie, śpiewała m.in. w Liceu, a także w Walencji, gdzie obecnym szefem muzycznym orkiestry Palau de Las Artes jest właśnie Fabio Biondi. Największy jednak entuzjazm wśród publiczności wzbudził Jontek – Matheus Pompeu, pochodzący z Brazylii, obecnie również związany z Walencją i współpracujący z Biondim. Cóż za głos, opanowanie wokalne, umiejętność wkładania w śpiew całej duszy – a przy tym niezwykła skromność. Po Szumią jodły na gór szczycie (czyli Fra gli abeti il vento geme) dostał wielkie brawa. Poboczne role wywodziły się z chóru (jak zawsze świetny Chór Opery i Filharmonii Podlaskiej przygotowany przez Violettę Bielecką) z wyjątkiem Młodzieńca – Karola Kozłowskiego, który tych swoich parę zdań na początku III aktu zaśpiewał ładnym głosem, ale w sposób chyba zbyt jednak afektowany.
Biondi przygotowując i prowadząc tę operę opierał się na rękopisie pierwszej warszawskiej wersji, przed poprawkami i rozszerzeniami, w związku z tym nie znalazło się tu parę scen, które widnieją w tekście w programie – po prostu zostały dopisane później, a że zbyt wiele nie wnoszą, można było je pominąć. Poza niezbyt zdecydowanym (w dętych) początkiem uwertury im dalej, tym było lepiej, znakomicie brzmiała perkusja, tempa były świetne. Tak sobie myślałam, że pewna egzotyczność tej opery, fakt, że wciąż mamy w niej albo polonez, albo mazur, albo kujawiak, musi stanowić dla zagranicznych artystów szczególną atrakcję. W każdym razie był to taki wieczór, z którego wszyscy chyba wyszli zadowoleni.
Ale choć było to zdecydowanie główne wydarzenie wieczoru, nie mogę też nie wspomnieć o popołudniowym recitalu niezawodnego Nelsona Goernera, choć dziś chyba w nieco niższej formie. Ale pięknie zaczarował dwoma nokturnami Chopina i dzielnie nauczył się (na pamięć!) rzadko wykonywanych Wariacji i fugi es-moll op. 23 Paderewskiego (jeden z ostatnich utworów kompozytora, posępny w nastroju i trudny). Brahmsowskie oba zeszyty Wariacji na temat Paganiniego trochę przeleciał, nie zawsze starannie, za to świetne były bisy: Nokturn Paderewskiego i Caprice italien Poulenca.
Komentarze
Dzień dobry, zgadzając się generalnie z opiniami Pani Kierowniczki, moim zdaniem odstawał od całego ansamblu odtwórca partii Gianniego, wykonywał ją siłowo i momentami na granicy możliwości wokalnych. Żal że nie pojawił się na estradzie Artur Ruciński, który tym razem pojawił się w roli słuchacza.
Tak było!
Choć rzeczywiście cały garnitur wykonawców równy nie był, zwłaszcza jak się siedziało blisko i gucio rację ma, choć potem było już lepiej, najgorzej w I akcie.
Nam ten Moniuszko wreszcie się objawił nieco inaczej. Bo ma rację Biondi, że może nie wielkim, ale znakomitym kompozytorem był. Całkowicie inne granie, bez obciążenia tym samym oklepanym „brzemieniem”, bez tego „wsadzenia w domowe kapcie”, które w ogóle zabija wszystkich narodowych klasyków, do tego bez tych nachalnie w głowie przewijanych tekstów (każdy chyba inteligent i półinteligent w wieku czterdzieści plus*** zna kilka co najmniej arii i chórów z Halki i Strasznego Dworu) spowodowało rewelacyjny efekt. Człowiek, który chodząc do pracy tą samą trasą w ogóle inaczej patrzy na miasto, niż turysta. A ja się czułem tak, jakbym na Krakowskie Przedmieście i Plac Zamkowy, które codziennie niemal przemierzam, popatrzył świeżym okiem turysty, dajmy na to z … Italii. I jakiż efekt – to nie jest może „Falstaf”, ale bardzo, bardzo przyzwoita opera na poziomie tych lepszych włoskich z tego czasu, z ładnym narodowym kostiumem. Moniuszko to nie był jednak prowincjusz-Wilniuk, co to źle instrumentował i w ogóle miał więcej dobrych chęci, niż umiejętności (a czasem tak go postrzegano). Owo „rethinking Moniuszko” dobrze nam robi: przecież to jeszcze ciekawe wykonanie pieśni przez Godlewskiego, a niedawno mieliśmy też Widma (które już na płycie) – można by rzec, że Moniuszko wstaje z kolan, i to jest naprawdę „dobra zmiana” 🙂
Co do recitalu Goernera, to przypomnę tylko, że gdy grał, nad Warszawą i TWON przechodził masywny front atmosferyczny, temperatura spadła o ponad 10 stopni, ciśnienie też. Ja mało się nie zapadłem w sen na tym skrzypiącym krzesełku. Są na tym świecie też meteoropaci, a pianiści to też ludzie. Do tego garnie w tej czarnej czeluści z sufitem 35 metrów nad głową, gdzie NIE DA SIĘ mieć naprawdę ładnego dźwięku, to jest też wyzwanie. „Szacun” za nauczenie się tych strasznie nudnych Wariacji z fugą na pamieć – w końcu do długie i trudne (no, nie dla takiego pianisty może). W każdy m razie Paderewski, mówi się, ze zakończył komponowanie by poświecić się działalności politycznej etc. Ale chyba po prostu źródełko wyschło. Póki pisał takie rzeczy, jak np ów cudnie zagrany przez Goernera Nokturn, to był sobą. A jak zaczął wchodzić w buty Regera, Busoniego etc. – to niekoniecznie to się sprawdzało. Mam trochę nagrań tych Wariacji, Kupiec czy Plowright robią, co mogą, może najlepiej wyszło to zdecydowanie niedocenianemu Wodnickiemu. Ale i tak Goerner wielki jest i wielu sprzedałoby czortom duszę, by grać tak, jak on wtedy, gdy ma gorszy dzień.
*** W kwestii Moniuszki, jako kanonu. Z TWON do S1 jechałem samoczwórz w przednim towarzystwie uberem, bo deszcz. Młody i sympatyczny, a do tego gadatliwy kierowca, zaraz się zainteresował, co to za kompania:
Kierowca: A to z jakichś występów Panowie wracają?
Ja: Można tak powiedzieć. Byliśmy w Operze, ale nie na operze, a teraz jedziemy do telewizji, właśnie na operę…
K. O!
Ja: Jedziemy na „Halkę”
K. Halkę? A to coś od imienia, czy to (rechot), czy to od damskiej bielizny coś? (i znów się śmieje)
Moniuszko wcale nie tak źle instrumentował, przecież porządnie nauczył się w Berlinie 😉 I był – wspomniałam o tym podczas naszej rozmowy w przerwie – wielbicielem Wagnera, tylko nie mógł sobie pozwolić na jakieś większe harmoniczne ekstrawagancje, bo to przecież, co pisał, było dla Polaka-swojaka. Ale spójrzmy na zakończenie arii O mój maleńki przy słowach na wieczny sen – jaka tam jest harmonia? Za tym tęsknił.
A co do Paderewskiego, nie zgadzam się. Te Wariacje wcale nie są nudne – ich odbiór na tym koncercie, to, myślę, kwestia rzeczywiście pogody, poza tym są posępne, ciężkie w nastroju. Uważam odwrotnie, że Paderewski początkowo komponował miłe salonowe kawałki, jak ten Nokturn właśnie (który lubię zresztą) poprzez w sumie dość banalne kawałki jak Koncert fortepianowy czy Fantazja polska czy fortepianowe bawidełka. A później spoważniał. Symfonia „Polonia” też jest tego wyrazem. Nie wydaje mi się, że przestał komponować, bo źródełko wyschło, tylko miał autentyczne poczucie misji.
Całkowicie off topic: ładny gogle doodle z okazji urodzin Lenny’ego 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=O8fQyb6tkdk
A czy na „Halkę” w wykonaniu Capelli Cracoviensis warto zwrócić uwagę? Wiem, że było to kiedyś wykonywane w Krakowie, ale za jakiś czas miałbym okazję posłuchać wersji koncertowej, ale nie wiem czy warto. Może jakieś sugestie? 😉
Lenny właśnie leci na promsach i jest przezabawnie. Podobno, gdy pojawił się po raz pierwszy w Carnegie Hall, zastępując Bruno Waltera to powiedział sobie, że ta publiczność będzie niedługo cała jego. Niezła chucpa, jak zostało to, tymże słowem, skomentowane w BBC:-)
Opera w przekładzie? A fe!
A może, jak bodaj w STSie : „ta piosenka po francusku lepiej brzmi”?
Jak wiadomo, po wojnie nagrano Halkę po rosyjsku (Sokolova, Nelepp, Lisicjan, dyr. Kondraszyn, 1947?) i po czesku (Radio Czeskie, dyr. Frantisek Dyk, Tikalova, Vich, Hrubar, 1953). Ta sama firma nagrała wcześniej Straszny Dwór (Tauberova, Blachut, Kalas, dyr. Dyk – 1949). O polskim nagraniu Sprzedanej narzeczonej nic mi nie wiadomo.