Zabawa z Elsnerem
Jak wiadomo, jeden mamy mocny powód, by zajmować się Elsnerem: bo był nauczycielem Chopina. Czy są jeszcze inne powody?
Był ciekawą postacią. Urodził się w Grodkowie (wówczas Grottkau) niedaleko Brzegu, studiował we Wrocławiu, potem mieszkał na Morawach, a jeszcze potem we Lwowie. Do Warszawy trafił dopiero mając 30 lat, a w sumie żył 85 lat – imponujące w tym czasie. Zadziwiające więc, że aż tak wciągnął się w polskość, on, Niemiec z pochodzenia. Swojego najwybitniejszego ucznia namawiał na pisanie polskich oper narodowych – sam napisał ich niemało, ale większość się nie zachowała. A tym, który jego namówił do pisania tychże, był Wojciech Bogusławski, z którym spotkali się we Lwowie. Elsner łyknął bakcyla i już na dobre został Polakiem. Miał liczne zasługi dla naszego życia muzycznego, głównie pedagogiczne oczywiście, ale także kompozytorskie i wydawnicze.
Wielkim kompozytorem nie był, nie da się ukryć. Jednak jeśli się przyłożyć do wykonania jego utworów, mogą być urocze. W ramach nowego festiwalu organizowanego w Warszawie przez Elżbietę Penderecką młodzi muzycy – większość z nich jest pod opieką impresariatu Stowarzyszenia im. Beethovena – wykonują dzieła Elsnera oraz jego uczniów. Pierwszy koncert na Zamku Królewskim poświęcony był tylko jemu, drugi, w Pałacu na Wodzie w Łazienkach, będzie zawierać dzieła jego najsłynniejszego ucznia, a trzeci, w wilanowskiej Oranżerii – znów Elsnera i innych jego uczniów (Józef Nowakowski, Ignacy Feliks Dobrzyński, Józef Krogulski).
Większość utworów wykonanych na pierwszym z koncertów to były dzieła fortepianowe – część z tych solowych wykonał Krzysztof Książek, a część Aleksandra Świgut, na broadwoodzie z 1847 r. (z kolekcji Andrzeja Włodarczyka), czyli instrumencie, który mógłby znać Chopin i zapewne na podobnym grywał podczas swej ostatniej podróży do Anglii. Książek grał, jak zawsze, bardzo prostolinijnie, tak jak zagrałby na współczesnym fortepianie, natomiast Świgut sprawia wrażenie, że o wiele lepiej wie, po co się gra na takim instrumencie i na czym ta gra polega – grała z dużym wdziękiem, z nienachalnym, ale jednak rubatem, używając improwizacji, w ramach której wplotła w muzykę Elsnera temat z Życzenia Chopina, a zakończyła charakterystycznymi akordami z Etiudy F-dur op. 10 nr 8. Miało to dużo lekkości i wdzięku. W dwóch sonatach na skrzypce i fortepian do Książka dołączyła Aleksandra Kuls – te utwory są jeszcze beethovenowskie z natury. Wreszcie dużo zabawy z cyklu polonezów na cztery ręce w wykonaniu obojga pianistów. Były momenty ogromnie wesołe, ale w większych ilościach trochę to nużyło. Za to sympatyczne było dobranockowe pożegnanie w transkrypcji dokonanej przez pianistkę: Kołysanka Brahmsa z wplecionym pod koniec motywem z Misia Uszatka. To było jakby podkreślenie, że ten wieczór był po prostu salonową zabawą.
Komentarze
Bardzo sympatyczny koncert. Niestety w tej sali, gdzie się słyszy nie najlepiej, a – zwłaszcza – całkiem inaczej, w zależności gdzie się siedzi. Pewna bardzo muzykalna osoba wczoraj się przesiadała i potwierdziła, że całkowicie się odbiór i jakość dźwięku zmieniły. Dla mnie Książek bynajmniej nie grał jak na zwykłym fortepianie – on z tego browadwooda, który przecież inaczej brzmi, niż wiedeńskie grafy i grafopodobne mutacje, ale też inaczej niż fortepiany firm paryskich, umiał wydobyć dźwięk bardzo zmysłowy, okrągły, miękki. Ale ten pianista chyba jest bardzo nerwowy i chyba nie za bardzo dobrze czujący się w „solówkach” – jak grał w duecie z dziewczynami, to od razu nabierał „Schwungu”. Ogólne jednak wrażenie z całego koncertu – bardzo przyjemne, choć mogli zagrać ciurkiem jednak nie 6, ale 12 tych polonezów 😉
Teraz, jak widać, zapomniana muzyka polska z XVIII, XIX i nawet XX wieku wreszcie się stała bardzo modna, można nawet mieć wrażenie, że zaczęły tu rywalizować obie najbardziej „wypasione” (także poprzez finansowanie MKiDN oraz od państwowych koncernów-sponsorów) warszawskie inicjatywy festiwalowe, czyli CHiJE oraz Festiwal Beethovenowski, zaczęły tu jakby rywalizować. I bardzo dobrze!
Warto jednak może nieśmiało przypomnieć, że dziś, gdy to, iż się taki repertuar wykonuje i nagrywa jest oczywistością, zapomina się chyba troszkę o tych, co próbowali to robić znaczenie wcześniej. Ale nie mieli takiego przebicia, nie potrafili uruchomić dobrej dyplomacji, albo po prostu możne było jeszcze odrobinę za wcześnie. Nie mieli środków, by do wykonań i nagrań zatrudniać wybitniejszych muzyków, albo prestiż ich inicjatyw nie skłaniał muzyków „z nazwiskami”, by się im chciało bawić w granie tego repertuaru. A przez to często te produkcje i nagrania nie były najwyższych lotów, a nawet jak były (bo były także), to mało kogo to interesowało. Tzw. środowisko często miało tę zapomnianą muzykę polską „gdzieś”, ileż to ja się nasłuchałem i naczytałem protekcjonalnych uwag. W końcu warto przypomnieć, że jeszcze podczas rocznicy stulecia inauguracji Filharmonii Warszawskiej, gdy rekonstruowano koncert inauguracyjny, ówczesny szef FN odmówił wykonania Symfonii d-moll Stojowskiego twierdząc, że to jest muzyka, która nie przetrwała próby czasu. Ale czas jest przewrotny i dziś okazało się nagle, że wręcz się to gra na wyścigi. Jednak ci, co wskoczyli, niejako, w ten teraz modny segment czasami chyba by woleli, by traktowano ich jako pionierów. A ja, zwykły meloman, już 2004 roku na łamach „Ruchu Muzycznego” (młody i w gorącej wodzie kompany) wdawałem się w awantury o to, że Polskie Radio muzyki polskiej nie emituje i że się tego nie gra i nie nagrywa. W Polsce, bo już wtedy zaczął się „run” płytowych firm zagranicznych, głównie brytyjskich, na nagrywanie tego repertuaru. U nas jednak są na tym polu osoby naprawdę zasłużone. Na przykład takim pionierem był Andrzej Wróbel i jego Festiwal Polskiej Muzyki Kameralnej,. Oto jego list otwarty sprzed niemal dekady – wówczas miał pretensję, że w Raporcie o Stanie Muzyki Polskiej zupełnie go zignorowano. A pod listem jest imponujaca lista wykonań utworów, które dzięki niemu wykonano:
http://imit.org.pl/uploads/files/raport-o-stanie-muzyki/Andrzej%20Wrobel.pdf
Inna postać to Jan Jarnicki, który może nie jest osobą łatwą, ale za własne głównie pieniądze nagrał ogromną ilość płyt z polską muzyką, organizował konkursy dla wykonawców na pomysły płyt z tą muzyką, wydawał nuty etc. I wiem dobrze, że w zasadzie nie miał wsparcia instytucjonalnego – ówczesne MKiDN wspierało takie inicjatywy, które WÓWCZAS były na fali. A warto przestudiować sobie katalog jego wydawnictwa płytowego – ILE tam jest niesamowitych odkryć:
http://www.acteprealable.com/
Tak więc to oczywiście znakomicie, że flagowe, prestiżowe i dobrze dofinansowane instytucje i stowarzyszenia teraz „wskoczyły” na tego konika, że organizują wykonania naszych zapomnianych dzieł na bardzo wysokim poziomie. Ale trzeba jednak pamiętać, jak to z tą polską muzyką było i że pionierzy, to jednak nie są, raczej followersi…
O p. Jarnickim była tu mowa niedawno. Szkoda, że nie ma więcej pieniędzy na nagrania utworów na większe zespoły.
A czy Polacy byli followersami czy nie, to nieistotne. Takie rzeczy trzeba nagrywać. To jedna z baaardzo niewielu rzeczy „narodowych” 👿 , które państwo winno wspierać. No ale są filmy do zrobienia – Legiony, Piłsudski… co by tam jeszcze…….
O Książku ciągle słyszę to samo – że spięty, że coś mu nie idzie, że coś nie tak.
Dobry wieczór:)
To rzeczywiście był miły wieczór. Tak się zastanawiam ‘pod kogo’ był układany program tego koncertu. Wydawało mi się, że zarówno dla profesjonalnej publiczności, jak i zwyczajnych melomanów może być on nużący, a jednak widziałam, że sporo osób dobrze się bawi. Choćby starsi państwo siedzący tuż za mną zachwyceni całością, a najbardziej owymi sześcioma polonezami.
Fortepian, którym dysponowali pianiści słyszałam już kilkukrotnie, ale chyba dopiero wczoraj doceniłam. Może to kwestia sali, nie najciekawszej akustycznie, ale jednak dającej przestrzeń, a może jednak pianistów, którzy przy nim zasiadali. Zgadzam się z tym, co pisze pianofil o Książku – potrafił wydobyć bardzo piękny dźwięk. Ma ten pianista pewną cechą jakoś chyba niedostrzeganą – umie się dopasować do instrumentu, wyczuć (czy raczej wysłyszeć) co on ma do powiedzenia. Dlatego lubię go słuchać na instrumentach historycznych chociaż jest, jak to się często określa, naturszczykiem. Bo nie wystarczy wiedza, jeszcze potrzebna jest wrażliwość i oczywiście muzykalność, a tego mu chyba nie brakuje. Nie dziwię się też, że dostawał „Schwungu” grając z dziewczynami (takimi! obie śliczne 😉 ). To pianista lubiący kameralistykę i bardzo dobrze się w niej odnajdujący. Nie tak dawno (w czerwcu chyba?) słyszałam go z Sinfonia Varsovia Wind Quintet w sekstecie Poulenca i było to świetne wykonanie. Nawiasem mówiąc muzycy bardzo chwalili sobie współpracę z tym młodym artystą. Tak się zastanawiam kiedy go ostatnio słyszałam w roli solisty… Chyba wiosną w koncercie „Żółta rzeka” z Ningbo Symphony Orchestra w UMFC. Nie było tam żadnej nerwowości czy obaw przed solówkami, za to swobodna wirtuozeria w połączeniu z ciekawą interpretacją tego bardzo obrazowego utworu. Także bardzo dobra współpraca z dyrygentem i orkiestrą. Tak więc… to chyba pianista o wielu obliczach.
Przyznaję, że lubię czytać co tu piszecie, ale raczej się nie wypowiadam. Dziś tak trochę mnie sprowokował Gostek Przelotem swoją uwagą o Książku – no to napisałam coś innego niż zwykle słyszysz. 😉 Swoją drogą mnie by bardziej ciekawiło nie to, co o nim słyszysz, ale jak sam go słyszysz. To chyba najważniejsze w odbiorze muzyki.:)
Przy okazji wzmianek o nagraniach warto wspomnieć o nowym 4 – płytowym albumie Hänssler Classic pn.” Joseph Elsner. Chamber Music”. Zamieszczono tam m.in.: 3 Sonaty skrzypcowe op. 10, Septet D-dur, Trio fortepianowe op. 2, Kwartet fortepianowy op. 15, 3 Kwartety smyczkowe op. 8, 3 Sonaty fortepianowe i Sonatę na 4 ręce op. 16. Wśród wykonawców Trio Margaux, Hoffmeister Quartet oraz Beni Araki i Michael Hasel – fortepian. Ten bodaj największy i reprezentatywny wybór utworów kameralnych Elsnera przygotowano z okazji rocznicy urodzin kompozytora i wykonano na instrumentach historycznych. Kompozycje klawiszowe Elsnera nagrała przed laty Urszula Bartkiewicz (DUX 0630, 2009 r.) a Sonaty skrzypcowe – Sławomir Tomasik z Edwardem Wolaninem na płycie Polskiego Radio pod Patronatem NIFC-u (2014 r).
@campanula
Cóż, ja Książka na żywo nigdy nie widziałem… Nie śledzę jego kariery – po prostu nie mogę śledzić wszystkich, więc nie mogę nawet powiedzieć, że go lubię czy nie lubię. Nie zmienia to faktu, że już kilka razy zobaczyłem podobne komentarze na temat jego gry, zachowania, więc coś za tym potencjalnie może się kryć.