Miły fortepian, drapieżna trąbka
Kiedy guglałam, co kiedyś tu pisałam o bohaterach dzisiejszego wieczoru, odkryłam, że byłam kiedyś na koncercie, na którym obaj wystąpili. Co ciekawe, pamiętałam głównie trębacza – to jest wymowne.
Niektórzy z muzyków im towarzyszących również byli ci sami: w przypadku Giovanniego Guidiego był to perkusista, również dziś niespecjalnie się wyróżniający. Natomiast dwóch włoskich członków kwintetu – i owszem, zwłaszcza uroczy saksofonista, który również w paru momentach śpiewał, ale bez pretensji. Pianista… no cóż. Mogę powtórzyć to, co napisałam w linkowanym wpisie: wyczuwa się dominujący wpływ ECM, wszystko jest miłe i łagodne. Był to zresztą materiał z płyty Avec le temps, nagranej dla tej wytwórni właśnie. Ale zdarzyło się parę bardziej żywych, dynamicznych utworów. Jeden z nich był ponoć ostatnim, jaki pianista grał z Tomaszem Stańko – ostatnia trasa koncertowa, jaką Tomasz odbył, była z Enrico Ravą i jego zespołem, w którym grał Guidi (Rava z zespołem dał tego lata piękny koncert na festiwalu Jazz na Starówce). Guidi to świetny pianista, ale dzisiejszy jego występ rozczarował mnie, bo wciąż mam w pamięci jego rozkoszny, dowcipny i inteligentny występ w duecie z puzonistą Gianlucą Petrellą pięć lat temu właśnie w Bielsku – jak widać, wspominam o nim za każdym razem, gdy mowa o tym pianiście.
Natomiast Ambrose Akinmusire i jego zespół byli świetni, razem i z osobna. Trębacz powiedział na wstępie, że dedykuje ten koncert Tomaszowi Stańko, i nawet jego pierwsze solo odrobinę przywiodło na myśl adresata dedykacji, ale potem było już zupełnie inaczej. To była muzyka trudna, wyrafinowana, ale zarazem bardzo emocjonalna. Piękne jest brzmienie trąbki Akinmusire’a, miękkie i ciepłe jak kornetowe. Jednak sama muzyka była dzika i mroczna. Świetne było solo basisty Matthew Brewera, nader dynamiczne – perkusisty Justina Browna, pianista zaś – wciąż Sam Harris – miał swoją solówkę tylko w towarzystwie sekcji rytmicznej. Akinmusire pokazał wszystkie walory swojej gry: wirtuozerię, siłę dźwięku, ale też różnorodność intonacji i barwy. Publiczność była entuzjastyczna. O ile więc pierwszy z koncertów był przyjemną rozrywką, o tyle drugi – mocnym występem.