Teatr w kwartecie, teatr z orkiestrą
Oczywiście przede wszystkim muzyczny teatr, ale też trochę prawdziwego.
Belcea Quartet jest właśnie takim zespołem, który gra teatralnie, retorycznie i emocjonalnie, każdy gest muzyczny jest niezwykle wyrazisty. Zagrany na początek Kwartet F-dur KV 590 Mozarta, jeden z „pruskich” – i z rzadziej grywanych, nie jest może bardzo oryginalny, ale i tu, jak w wielu późnych jego utworach (w Symfonii g-moll KV 550 czy Koncercie fortepianowym B-dur KV 595), przez króciutką chwilę pod koniec I części otwiera się otchłań, tracimy grunt, by równie szybko go odzyskać i powrócić do zwyczajności.
I Kwartet Szymanowskiego był zagrany pięknie i śpiewnie – zawsze mnie zdumiewają początkowe takty tego utworu pobrzmiewające po góralsku, a przecież pisane było to w 1917 r. na Ukrainie, w czasach, gdy kompozytor o Tatrach nie miał jeszcze pojęcia. Wynika z tego, że w późniejszych czasach w muzyce góralskiej znalazł coś, co już z natury było mu bliskie. W ostatniej części zabrakło mi w tym wykonaniu podkreślenia aluzji do Beethovena, co by się narzucało wykonawcom kompletu jego kwartetów. Schubertowski Kwartet d-moll „Śmierć i dziewczyna” satysfakcjonował najbardziej, a już sama końcówka zdumiewała precyzją w tak szybkim tempie – rozgrzewanie atmosfery do białości to specjalność tego zespołu.
Wieczorny koncert {oh!} Orkiestry Historycznej był po prostu bardzo przyjemny. Utworem Il maestro di cappella Domenica Cimarosy z Tomaszem Koniecznym jako bufonowatym maestrem (który przypomniał, że jest nie tylko śpiewakiem, ale i zawodowym przecież aktorem) muzycy złożyli hołd zmarłemu rok temu Bernardowi Ładyszowi, który był pamiętnym wykonawcą tego dzieła. Oczywiście śpiewał to całkiem inaczej (nie tylko ze względu na wileński akcent), ale też z innym tekstem, chyba zgrabniejszym niż ten zastosowany przez Koniecznego, swobodnie przetłumaczony przez Rafała Bryndala. Po tym kawałku wesołego teatru była poniekąd kontynuacja: Symfonia „Pożegnalna” Haydna, bardzo ładnie rozegrana.
Po przerwie dołączył do orkiestry Dirk Vermeulen, by wrócić z nią do młodego Karola Lipińskiego – tym razem była to Symfonia B-dur op. 2 nr 3, znów haydnowska, która okazała się jednak dziełem przedziwnym, z długim fragmentem granym wyłącznie przez instrumenty dęte w II części czy nietypowo wysoką solówką oboju w triu menueta. Z kolei zagrana przed nią Uwertura D-dur, o kilka lat późniejsza, nieśmiało już spogląda w przyszłość – główny temat ma w sobie coś z Webera. Miło było posłuchać tego w dobrym wykonaniu.
Komentarze
Nic dodać, nic ująć. Tyle, że Belcea Quartet nie zaskoczyli, po prostu jak zawsze grali na poziomie nieosiągalnym dla większości innych kwartetów, za to to {Oh!} grali znacznie lepiej, niż się spodziewalem. Jakie dobre waltornie! z malutką ilością kiksow, jak na wykonanie „na żywca” . Tak sobie myślę, że, zwłaszcza przy polskim repertuarze, lepiej postawić na polską orkiestrę historyczną (oczywiście z „pożyczkami” jak zawsze w takich zespołach), która się przygotuje i zagra z zaangażowaniem, wyciągając z muzyki, często lotów kuropatwy (którą jednak musimy kochać, bo to polska kuropatwa) co się da, niż brać zespół świecący dawnym światowym blaskiem, który odwala chałturę. Zresztą te różnice się niwelują, jak było słychać. Ja bardzo lubię skrzypcową twórczość Lipińskiego, gdyby tak Bajewa powtórzyła Koncert fis-moll, który grała w TWON w 2010, to bym był wniebowzięty, ale ta jego wczesna symfonika jest jednak raczej schematyczna i świeci odbitymi światełkami, choć znakomicie, że zabrzmiała i pewno trafi na płytę – za to przecież kochamy (między innymi) NIFC, że realizuje prawdziwie u podstaw misję przywracania nam takich rzeczy, które przez dekady były zapoznane, albo wykonywano je tak, że bardziej to szkodziło, niż pomagało.
I zgadzam się w całej rozciągłości, że Ładysz, to jednak było zjawisko z którym nawet w takich krotochwilkach trudno konkurować. Ale było to w sumie ciekawe, dobre wykonanie i rzeczywiście kapitalnie zestawione z Haydnem, muzyka o robieniu muzyki. Teraz NIFC powinien zamówić pendant pod tytułem „Dyrektor festiwalu” – tylko kto się podejmie napisania muzyki i – zwłaszcza – tekstu 😉 ?
Jeszcze za parę dni będzie Der Schauspieldirektor 😉
„Dyrektor festiwalu” pasowałby w tym roku, bo ma (a właściwie miał w styczniu) okrągłą rocznicę…
No to chyba jakieś „Sto lat” warto by było odśpiewać, tylko ktoś musi zainicjować.
A w ogóle to kupuję „polską kuropatwę” 😆