Znów zaklinanie wiosny

To był pomysł Filipa Berkowicza, by w tym roku w Wieliczce Ensemble Peregrina i La Morra, czyli dwie szwajcarsko-międzynarodowe formacje prowadzone przez Polaków – pierwsza przez Agnieszkę Budzińską-Bennett, druga przez Michała Gondko (z żoną Coriną Marti) wystąpiły razem. Początkowo zespoły nie odniosły się do projektu bardzo entuzjastycznie, ale ostatecznie wychodząc sobie naprzeciw stworzyły naprawdę piękny program.

Poświęcony został on w większości muzyce angielskiej od XII do XIV w., inkrustowanej muzyką franko-cypryjską, czyli pochodzącą z dworu cypryjskiego, znajdującego się pod wpływem kultury francuskiej. La Morra kładzie nacisk na muzykę instrumentalną – tym razem wystąpiła w trzyosobowym składzie: oczywiście Corina i Michał oraz Elizabeth Rumsey (viella). Trzy dziewczyny zaśpiewały też w Peregrinie – poza Agnieszką Kelly Landerkin i Hanna Jarvelainen; ten zespół z kolei, jak wiadomo, jest głównie wokalny, lecz czasem używa też harfy romańskiej, na której Agnieszka grała i dziś.

Z jednej strony więc część utworów wykonana była przez każdy z zespołów osobno – La Morra zadbała o przerywniki instrumentalne, w których wyróżniała się zwłaszcza Corina grająca na fletach albo na malutkim klawicymbale. Kiedy śpiewała Peregrina, wkraczała duchowość. Z drugiej strony całkiem niemało kompozycji zabrzmiało w wykonaniu przedstawicieli obu zespołów, np. jednej z członkiń Peregriny z towarzyszeniem muzyków z La Morry. Tylko w środku programu był jeden utwór całkowicie solowy: Agnieszka zaśpiewała anonimową pieśń Ar ne kuth ich sorghe non (Wcześniej nie znałem żadnej troski) z 1270 r. Było to po prostu przepiękne, a pamiętającym kreacje Bena Bagby przywodziło go na myśl, co po koncercie, w rozmowie potwierdziła sama śpiewaczka („takie bagbizmy”, powiedziała z humorem).

Wiosenna zima, którą mamy za oknem, już na kolejnym festiwalu inspiruje próby zaklinania pogody. Tydzień temu Julian Rachlin z Itamarem Golanem na Festiwalu Beethovenowskim zagrali na bis pierwszą część Wiosennej Beethovena (na zewnątrz był mróz) i nic to nie pomogło… Dziś zespoły poświęciły ostatnią część koncertu, złożoną z trzech połączonych utworów, powrotowi lata. Co prawda słynny kanon Sumer is icumen in został wykonany w religijnej łacińskiej wersji poświęconej Zmartwychwstaniu (Perspice christicola), ale na zakończenie w pieśni Mirie it is (Wesoło jest) mowa jest wręcz o tym, że lato trwa, ale już zbliża się mocny wiatr i ostra pogoda. Może uda się tym razem tak zakląć na odwrót? Chyba że to będzie jak w Dniu Świstaka: obudzimy się, a radio zawyje: I love you, babe

Ale cośmy się dziś nasłuchali piękności, to nasze. W Dwójce też będzie to odtworzone, więc warto zapolować.