Barokowy maraton

Trzy koncerty jednego dnia – to rekord tegorocznego festiwalu. Kończy się już mój pobyt, a Poznań Baroque nie dotarł nawet do półmetku. I już wspaniale się rozkręca.

Jeszcze wiele pięknych wydarzeń czeka tutejszych miłośników baroku, niektóre znane warszawskim wielbicielom serii Mazovia Goes Baroque, ale nie wszystkie. Polecam bardzo. Jutro jeszcze skorzystam, by pójść przed południem na koncert z symfoniami Beethovena (wprawdzie to już nie barok, ale gra Wrocławska Orkiestra Barokowa, dawno nie słyszałam jej na żywo, więc sprawdzę, w jakim jest stanie). A później wyjdę z CK Zamek na ulicę Święty Marcin i wraz z poznaniakami będę obchodzić jej imieniny. To zdecydowanie przyjemniejsze niż warszawskie przepychanki. A wrócę sobie wieczorem.

Co było na dzisiejszym maratonie? Najbardziej podobał mi się koncert pierwszy i szkoda, że było na nim mniej ludzi, choć i tak było nieźle. Polubiłam już tych oryginałów z Kanady, czyli Les Voix Humaines. Zespół wystąpił tym razem w repertuarze Purcellowskim (w większości z The Fairy Queen), który mu zdecydowanie leży. Nie brakło wielkiego poczucia humoru: piękne fałsze w „tańcu małp”, rozkoszne kumkanie żab w chaconnie One Charming Night (gdzie pani Melizanda wystąpiła jako znakomita flecistka udająca słowiczka z głębi sali) czy też wciągnięcie całej sali do śpiewania jednej nuty w fantazji upon one note. A zagrany na koniec lament Dydony po prostu mnie wzruszył.

Występ Les Ambassadeurs zgromadził już pełną salę, która zapewne nie żałowała przybycia – orkiestra grała atrakcyjny repertuar (od Telemanna poprzez Quantza i Pisendela do CPE Bacha) na przyzwoitym poziomie, ze znakomitymi występami dwojga solistów: skrzypaczki-koncertmistrzyni Zefiry Valovej i dyrygenta-flecisty Alexisa Kossenki.

Na trzecim koncercie publiczność była znów mniejsza, za to bardzo entuzjastyczna. Znów wystąpił sympatyczny tercet Los Otros, czyli dwoje hippisów z Bremy i ich kumpel Steve Player (and dancer). Ale prawdę mówiąc zmęczyli mnie już. Nawiązując do zdania zawartego w komentarzu w programie na ich temat „Wykonawcy muzyki dawnej stają często wobec pytania, w jakim stopniu powinni być wierni temu, co wiemy o wykonywaniu muzyki w przeszłości, a w jakim powinni dopuścić do głosu własną wyobraźnię i inwencję”, wydaje mi się, że ta wyobraźnia i inwencja zawiodły, przynajmniej dziś: kiedy dochodziło do improwizacji, przestawało być ciekawie. Było zabawnie, kiedy Steve Player tańczył – a skoro dziś program miał być hiszpański, to było to prawie flamenco – i wywołał wielkie brawa; mniej zabawnie było, kiedy gitarzyści „plątali się w zeznaniach”… Szkoda, że zamiast tego nie było mi dane posłuchać znakomitego duetu Arparla, który już od wczoraj jest w Poznaniu.

Ale muszę ogólnie powiedzieć – bo podsumowywać jeszcze nie ma co – że lubię atmosferę tego festiwalu: bez zadęcia, ale interesująco i nietuzinkowo. Tak jest ze wszystkimi imprezami organizowanymi przez Cezarego Zycha: to jakby niepostrzeżenie tworzył się krąg wtajemniczonych. A to zawsze jest pewna atrakcja, niezależnie nawet od pięknej muzyki.