Harfa i Panufnik razy trzy

Dwa tak różne koncerty, oba warte odwiedzenia – każdy z całkiem innych powodów oczywiście.

Recital harfisty Xaviera de Maistre odbył się w Sali Balowej Zamku Królewskiego. To dobrze, bo po pierwsze przepych wnętrza pasował do tego eleganckiego, ozdobnego instrumentu (de Maistre grał na harfie pożyczonej z Polskiej Orkiestry Radiowej), a po drugie – było kameralnie, mniej dystansu, co sprawiło publiczności radość także podczas przerwy, gdy podeszła, by harfę obejrzeć z bliska i robić sobie z nią słitfocie. A jak jeszcze w czasie próby wrócił solista, żeby instrument dostroić, to było też zagadywanie, wspólne zdjęcia itp. Nie wiem, jak on się z tym czuł, ale chyba dobrze, wygląda na luzaka z usposobienia i wyraźnie lubi aplauz.

A aplauzowi trudno się dziwić – wiadomo, że to wybitny harfista, choć i jemu zdarzają się omsknięcia: w Sonacie C-dur KV 545 Mozarta pod koniec coś mu się poplątało, ale jakoś z tego wybrnął; podobnie było we wcześniejszej Sonacie c-moll Giovanniego Battisty Pescettiego, która zresztą się trochę dłużyła. Ale potem były już tylko fajerwerki, a poza podziwianiem techniki i różnorodności brzmienia można było z przyjemnością śledzić istny balet rąk na strunach. Było parę przebojów: dokonana przez Liszta transkrypcja Słowika Alabiewa (wstyd się przyznać, ale nie znałam) i Recuerdos de la Alhambra Tarregi; trochę wirtuozerii napisanej od razu na harfę: Mandolina Parisha Alvarsa, Impromptu Des-dur Gabriela Fauré i 2 Divertissements André Capleta, a na koniec… Wełtawa Smetany – jak się okazuje, to autorska wersja. A bis artysta powtórzył z zeszłego roku.

Wieczorny koncert w wykonaniu Sinfonii Varsovii pod batutą Jerzego Maksymiuka – jedyny zresztą transmitowany przez TVP – został całkowicie poświęcony Panufnikowi. Publiczność była trochę mniej liczna, części bywalców zabrakło – niektórzy zapewne odmianę repertuarową wykorzystali do tego, by trochę odpocząć. Przyszli „wszystkożerni” oraz ci odważniejsi, którzy skorzystali z okazji, by się z tą muzyką trochę zapoznać – i wiem, że jednym było trudno, a innym nadspodziewanie łatwo.

Łatwa nie jest ostatnia, X Symfonia, trzeba już być trochę wprowadzonym w ten specyficzny język muzyczny. Ale Koncert skrzypcowy to muzyka bardzo przystępna, śpiewna, o zauważalnych polskich rytmach. Aleksandra Kuls rzeczywiście śpiewała na skrzypcach (gra zresztą na świetnym instrumencie), a na bis bardzo dobrze dobrała Kaprys polski Bacewiczówny, bo na jego początku też trzeba trochę pośpiewać. A Arbor cosmica to kalejdoskop różnorodnych obrazków wokół tych samych współbrzmień. Zespół (gra tu zaledwie 12 smyczków) też musiał dwa razy bisować. Trudno było się rozstać. Na sali były trzy pokolenia pań Panufnik: Camilla, wdowa po kompozytorze, z córką Roxanną i wnuczką Kasią. Piękny był to dla nich szczególnie wieczór.