Nawet Nowak nie poradzi

…jeśli coś w utworze wadzi. Mieliśmy nadzieję na odkrycie muzyczne po latach, ale cóż, raczej był powód, że Goplana Władysława Żeleńskiego przez pół niemal wieku nie była w Warszawie wystawiana.

Nie można powiedzieć, że się nie postarano. Grzegorz Nowak, którego Opera Narodowa zaangażowała do prowadzenia muzycznego tej opery, jest znakomitym specjalistą od muzyki symfonicznej tych czasów. Pojawił się na scenie garnitur naszych czołowych śpiewaków. Wszyscy robili, co mogli. Ale słuchało się bardzo ciężko.

Marcin Gmys w programie określił tę operę jako „arcydzieło szlachetnego eklektyzmu” i wymienia cały szereg nazwisk kompozytorów, których muzykę może przywodzić na myśl: z jednej strony Gounoda, z drugiej Wagnera, dodając jeszcze Czajkowskiego, Smetanę, Verdiego, a nawet… Moniuszkę. Cóż, co do nazwisk można, wręcz trzeba się zgodzić. Ale sam ten eklektyzm jest po prostu męczący i nużący. Nawet kiedy pojawiają się ciekawsze fragmenty, po chwili zostają zduszone banałem.

Goplana nie jest czystą adaptacją Balladyny Słowackiego. Librecista Ludomił German skrócił dzieło, pominął i zmienił wiele wątków, pominął i przekształcił pewne postaci, uprościł język. Konstrukcyjnie było to korzystne, ale też nie do końca. Sam tytuł wskazuje na zwiększenie ważności postaci Goplany, ale o ile jest ona faktycznie centralną postacią w pierwszym akcie oraz na samym końcu, to pośrodku w centrum pozostaje jednak Balladyna. Głównymi postaciami są kobiety – także sługi Goplany, Skierka i Chochlik, to głosy żeńskie; Żeleński być może przewidział te role jako spodenkowe, ale w inscenizacji Janusza Wiśniewskiego wręcz są to długowłose dziewczyny w sukienkach i wiankach, litujące się nad swoją biedną królową. W centrum stoją panie: Goplana (lepsza niż w Strasznym dworze Edyta Piasecka), Balladyna (Wioletta Chodowicz, świetna głosowo, choć aktorsko nie ma w sobie cienia demoniczności), Alina (również dobra Katarzyna Trylnik) i Matka (Małgorzata Walewska, która najlepiej wciela się w rolę, ona też dostaje największy aplauz). Postaci męskich jest dużo mniej, ale też nie byle jakie: Kirkor (Arnold Rutkowski), Grabiec (Rafał Bartmiński) i Kostryn (Mariusz Godlewski – najciekawiej zbudowana rola). Komplet więc niezły. Ale i to nie chwyta.

Jeszcze inscenizacja. Typowe zabawy Janusza Wiśniewskiego: panopticum przedziwnych postaci a la figury woskowe, będących cytatami z malarstwa (m.in. van Gogha, Emila Noldego i Andrzeja Wróblewskiego; przypominających też teatr Tadeusza Kantora), noszących za sobą krzesła i walizki. To chór. Reszta ubrana raczej tradycyjnie z wyjątkiem Kirkora i jego rycerzy jak z Gwiezdnych wojen. Tak więc tu także eklektyzm. I różne przekłamania, np. Balladyna nie ma żadnej opaski (o której przecież co chwila jest mowa), a wcześniej wraz z Aliną znajdują się w „lesie” w ten sposób, że Alina siedzi przy stole, a Balladyna leży w łódce Grabca. Jeden zabawny szczegół to wykorzystanie zapadni w I akcie, kiedy to postać Goplany wyjeżdża spod ziemi (wynurza się z jeziora) na scenę spowitą dymami. Ale efekt powtórzony kilka razy staje się banalny.

3 listopada spektakl Goplany pojawi się w bezpośrednim streamingu na platformie vod.teatrwielki.pl. Zobaczymy, czy światu się spodoba…