Bum bum tedeum?

Odrobinę mi Jacek Żakowski, skomentowany tutaj przez PAK-a, podebrał temat, ale nie całkiem. Dziś zresztą także Aleksander Kwaśniewski jako gość Poranka TVN24 wypowiedział się tak na temat wczorajszej uroczystości: „…nie jestem wielkim zwolennikiem gal akademijnych, a ta była trochę akademijna, ale o gustach się nie dyskutuje”. Dodał przy tym, że sam wolałby przy tej okazji muzykę klasyczną, bo: „Jest bardziej uniwersalna. Przemawia do każdego i nie wymaga tłumaczenia. Niestety nie potrafimy pokazać, że jest mnóstwo znakomitych polskich kompozytorów: Penderecki, nieżyjący już Lutosławski czy Górecki”.

Trochę mnie prawdę mówiąc były prezydent ubawił, bo pamiętam disco polo podczas jego kampanii wyborczej, ale to w końcu jakoś tam zrozumiałe: do ludu się wychodzi z tym, co podobno ten lud lubi (albo mu się wmawia, że lubi). Inny jeszcze problem poruszyła Lena Kolarska-Bobińska, która zwróciła uwagę na zadziwiający anachronizm tego, co na wczorajszej imprezie pokazano. Zabawne, że redakcyjny komentarz do wypowiedzi zawiera zdanie: „Galę wypełniły pieśni patriotyczne w nowoczesnych aranżacjach”. Co w nich było nowoczesnego, doprawdy trudno zgadnąć. Pamiętam kilka lat temu wykonanie „unowocześnionego” Mesjasza Haendla, którego nowoczesność miała polegać na dodaniu sekcji rytmicznej i śpiewaniu, a raczej podwywaniu partii solowych przez piosenkarzy. Bezguście jako nowoczesność – to doprawdy interesująca koncepcja.

Kwestia „zamówienia u Pendereckiego” przypomniała mi nieszczęsny jubileusz Krakowa, na który władze miejskie zamówiły „dzieło” u Rubika, i dyskusję nad tym wydarzeniem: że jak coś takiego z takiej okazji stać się mogło. Z drugiej strony jednak „głos ludu” obwieszczał: dosyć tego nadętego Pendereckiego, którego wypocin nikt nie rozumie, lepszy Rubik, bo do nas trafia. Śmieszne to, bo onże „lud” zafiksował się na latach sześćdziesiątych, a dziś Penderecki pisze muzykę o wiele łatwiejszą i „lud” nie miałby z nią dużo większych kłopotów niż z Rubikiem.

Ale wypowiedź prezydenta Kwaśniewskiego ciekawi mnie z jeszcze jednego powodu. Ona właściwie utrwala pewien podział społeczny, zwłaszcza jeśli widzieć ją w kontekście rzeczonego disco polo (nie chcę przez to powiedzieć, że kampanię wyborczą należy rozwijać przy akompaniamencie Lutosławskiego czy Góreckiego; raczej mam tu na myśli sprawę smaku). Wedle tego podziału muzyka poważna jest dobra na oficjałki z udziałem wyższych sfer politycznych i biznesowych. (Co to ktoś tu niedawno suponował – że jak ktoś się wzbogaci, to zwiększą się jego potrzeby kulturalne? Nuworyszostwo na nowo, salony pani Verdurin?). Niższe sfery niech słuchają disco polo? A może się czepiam?

Inna sprawa, czy jakieś duże tromtadrackie dzieło, takie – jak napisał Gałczyński w Zielonej Gęsi – bum bum tedeum jest dobrym sposobem na uczczenie takiej okazji? Czy nie mamy rzeczywiście dosyć nadymania się?  W sięgnięciu na rzeczonej gali po lżejszą muzę widzę właśnie tęsknotę za pewnym poluzowaniem. Ale czy owo poluzowanie musi się obyć bez gustu? Widać tym razem musiało. Bo jeszcze ten gust trzeba mieć.