Gra i buczy

Jak wspominałam pod poprzednim wpisem, nawiążę tu do koncertu w Studiu Koncertowym im. Lutosławskiego, na którym byłam (jak również Gostek) w poniedziałek. Otóż solistą tego koncertu był Bruno Perrault, który wykonał z Polską Orkiestrą Radiową pod batutą Łukasza Borowicza Koncert na fale Martenota i orkiestrę André Joliveta. O tym instrumencie wspominaliśmy tu mimochodem przy okazji rozmowy o innym elektrycznym zabytkowym instrumencie opartym na podobnej zasadzie – tereminie. Ale puszczony na salę radiowy komentarz uświadomił mi, że falom M. właśnie w tym roku stuknęła osiemdziesiątka! No to osobny wpis im się należy.

Fale Martenota były i są specjalnością przede wszystkim francuską. W tym porządnie zrobionym haśle Wiki jest co prawda podrozdział wymieniający rozmaite filmy, w których występują dźwięki tego instrumentu, a nawet że „ondzista” („falista”?) Thomas Bloch (za parę tygodni, 12 i 13 grudnia, w Filharmonii Narodowej będzie grał w Turangalili Messiaena) występował z Tomem Waitsem czy Marianne Faithful. Ale jednak jak spojrzymy na nazwiska kompozytorów „poważnych”, to większość z nich to zdecydowanie frankofoni. Teremin, o którym, jak wspomniałam wyżej, rozprawialiśmy tu przy całkiem innej okazji, a także wywoływaliśmy za jego pomocą duchy, to instrument stworzony w Rosji, ale bardziej międzynarodowy (o losach jego twórcy Petr Zelenka napisał sztukę wystawianą też w Polsce); w przyszłym roku będzie obchodził swoje 90. urodziny jako najstarszy instrument tego typu. Niemcy zaś mieli swoje trautonium, wynalezione w 1929 r., które zginęło w pomroce dziejów.

Fale Martenota trwają, ponieważ powstały dla nich (a raczej do wykonywania z ich udziałem) wybitne utwory wybitnych kompozytorów, wśród których Olivier Messiaen (za parę tygodni, 10 grudnia, są jego setne urodziny!) jest zdecydowanie na czele. Znaną wykonawczynią muzyki na ten instrument była Jeanne Loriod, siostra pianistki Yvonne, żony Messiaena (była kiedyś w Warszawie z założonym przez siebie zespołem sześciorga „ondystów”; mieli koncert w sali kameralnej Filharmonii Narodowej). Na pewno rodzinne związki dodatkowo dopingowały kompozytora, ale myślę, że i samo, trochę „zaświatowe”, brzmienie instrumentu, a także możliwość swobodnych glissand przez skalę i paru innych efektów, działały na jego wyobraźnię. Nas te efekty dziś trochę śmieszą, kojarzą z filmem, któremu wciąż oddają nieocenione usługi. Ale dzięki Messiaenowi czy właśnie Jolivetowi instrument wpisał się do historii muzyki.

A tu mała lekcja poglądowa gry na falach Martenota. Dzisiejsze instrumenty są już mniejsze, unowocześnione; tworzy się je na zamówienie. A tu porównanie fal z tereminem. Na YouTube jest dużo przykładów z udziałem tych instrumentów, co świadczy o tym, że wciąż żyją, że jest moda na odkrywanie takich przyrodniczych ciekawostek. No bo niby syntezator czy sampler potrafi dużo więcej, ale czy ma duszę? Jest znakomity do live electronic, do wielu różnych spraw, ale czy nadaje się do celebrowania? Nie bardzo. A fale – i owszem. I nawet jeśli zrozumiała jest reakcja Gostka, to jest w tym instrumencie pewien urok.