Komórki do wynajęcia
Ciągle mnie dręczy ta sprawa NIFC. Miał być wczoraj briefing u ministra Zdrojewskiego z udziałem Waldemara Dąbrowskiego, ale go odwołano, zresztą wczoraj ukazał się też tekst w „Gazecie Wyborczej”, który zlinkował tu już zresztą macias1515. To i owo zostało w nim już powiedziane. Ale na papierze była jeszcze krótka rozmowa Romana Pawłowskiego z ministrem, gdzie parę rzeczy jest uzupełnionych (nie wiem, czemu nie wrzucono jej do sieci). Pan minister mówi o „niefrasobliwości w zarządzaniu finansami”. Na pytanie, czy NIFC ma długi, odpowiada: „Nie, ale jest tak tylko dlatego, że przewidując pewne sytuacje udało mi się jedną z inwestycji – remont Zamku Ostrogskich – dofinansować z Programu Infrastruktura i Ochrona Środowiska. Straciliśmy jednak pieniądze, które mogliśmy przeznaczyć na inne cele, np. na lepsze wyposażenie Żelazowej Woli. [Nie bardzo wiem, co by tam mogli lepiej wyposażać, skoro koncepcja była i tak minimalistyczna, a ogólnie to wygląda raczej dobrze – DS.] – Ile to pieniędzy? – Ponad milion złotych. Roczny budżet Instytutu nie został przekroczony, ale subwencje z ministerstwa były wydawane niezgodnie z ich przeznaczeniem. Pieniądze na inwestycje szły na pokrycie kosztów stałych, te na wydarzenia artystyczne – na inwestycje itd.”.
Niefrasobliwość niefrasobliwością, ale coś mi to przypomina. W wielu instytucjach kultury często zdarzają się sytuacje, że obiecane pieniądze, czy to z ministerstwa, czy od miasta, czy od sponsorów, nie trafiają na konta na czas. No i co wtedy się robi? Abo się przesuwa pieniądze z innych funduszy (jeśli księgowi są elastyczni, a grozi to przecież złamaniem prawa i karą), albo się działa na kredyt, a potem z duszą na ramieniu czeka się, kiedy i czy kasa w ogóle spłynie. Bardzo często dzieje się tak z festiwalami. Ja zawsze ogromnie współczuję ludziom, którzy to robią mimo wszystko, bo sama na ich miejscu pewnie dostałabym zawału. Ciekawam, czy podobnie bywa w innych krajach?
Czasami rzeczy wygląda jeszcze bardziej paranoicznie. Właśnie wczoraj usłyszałam o kłopocie jednej z najbardziej znanych polskich orkiestr, która jest zaproszona na koncert inauguracyjny jednego z najważniejszych niemieckich festiwali, odbywającego się w tym roku pod hasłem „Polska muzyka w pulsie czasu” (ja zresztą wiedziałam o tym już od roku, bo mi powiedziano o tym w Hamburgu). Wszystko na terenie Niemiec załatwiają gospodarze, a polska strona odpowiedzialna jest za transport. Otóż na półtora tygodnia przed koncertem nie ma pieniędzy na tę podróż i trzeba żebrać u sponsorów… Gorzej jeszcze, że miasto Warszawa było uprzejme zorganizować cykl koncertów w paryskim Ogrodzie Luksemburskim, a na zakończenie zaprogramować koncert orkiestrowy – i nie zapewnić orkiestrze transportu. Moim zdaniem to też niefrasobliwość.
Takie przypadki to drobiazg, ale słyszę o nich niemal na każdym kroku. A duże instytucje? To przykład z przeszłości dotyczący jednej z tych największych w kraju. Jak widać, wystarczy przyciąć dotację, by skomplikowany system się zawalił – to przecież system naczyń połączonych.
Wracając do NIFC, nie wiem, czy Andrzej Sułek przestrzelał jakieś koszty, czy generował takie, które nie były konieczne – może tak, może nie, papierów nie widziałam. Minister mówi, że przestawianie funduszy było niefrasobliwością, bo: „Rok Chopinowski to priorytetowy projekt, który może liczyć w przypadku szczególnych zadań na ekstra finansowanie. – Ile kosztowała ta niefrasobliwość? – To określi komisja dyscyplinarna finansów publicznych”.
No cóż, prawo jest prawem. I fakt, że Chopin ma w tym roku drzwi szeroko otwarte. Ale co dla innych projektów i instytucji, które nie mogą liczyć na ekstra finansowanie? Nie wiadomo.
Komentarze
Pyta PK czy tak bywa w innych krajach?
Nie bywa tak w Wlk. Brytanii i nie bywa tak w Ameryce. Pieniadze kapitalowe, to pieniadze kapitalowe, a pieniadze na biezace wydatki i honoraria, to pieniadze na etc. Zadem kasjer nie bedzie ryzykowal odpowiedzialnosci karnej za niewlasciwe przeznaczanie pieniedzy. Na innym blogu przypomnialam wczoraj historie tego typu rozporzadzaniem pieniedzmi w warszawskiej filii amerykanskiej organizacji fundacji IDEE. Fundacja ta zostala NATYCHMIAST zlikwidowana, kiedy audyt wykazal, ze dwie panie-dyrektorki lataly grantami przeznaczonymi np na stypendia dla 10 studentow z Czeczenii wlasna niegospodarnosc. Potem one same i autorzy petycji w ich obronie tluaczyli sie, ze „tak to jest w Polsce przyjete” i „wsztyscy tak robia”. Ale amerykanska prezydent IDEE przekonac sie nie dala i sprawe zlozyla do prokuratury, gdzie czeka ona na „rozpatrzenie” od 2002 r. Strona amerkanska jednak nie rezygnuje, choc w obrine dyrektorek zaangazowaly sie Wielkie Naziwska: Bartoszewski, Wujec, I. Krzeminski. Dwaj ostatni napisali do mnie, ze „moze i byly nieprawodlwosci, ale szkoda fundacji i wszyscy tak funkcjonuja w tym kraju… Nawet Polska Transparency Intermational miala podobne zarzuty.”
Z tego co mi wiadomo, w USA National Endowment for the Arts w ogóle inaczej funkcjonuje – nie jest scentralizowane rozdawnictwo pieniędzy. Poza tym jest tysiąc różnych fundacji finansujących kulturę.
Tak. Ale sposob fukcjonowania instytucji korzystajacych z pieniedzy publiczbych jest scisle zakreslony i kontrolowany.
Tu sytuacja warszawskiej filii IDEE zostala dokladnie opisana przez tymczasowego komisarza, powolanego przez amerykanska macierz, kiedy oklazalo sie, ze fundacja nieprawidlowo korzysta z grantow:
http://www.idee.org/report%20of%20zofia_liquidation%20of%20IDEE_pol.html
Zapewne w tzw. cywilizowanym świecie nie ma w tych kwestiach takiego bajzlu jak tu. Wciąż jesteśmy w okresie przejściowym, wciąż komuna pokutuje i to wieczne „jakoś to będzie”… 🙁
Oj, bywajet, bywajet…
A ja moge z innej beczki? Dla tych, ktorym goraco:
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80355,8109891,Naukowcy__duzy_dziob_pomaga_ptakom_pozbyc_sie_nadmiaru.html
Pani Dorota ma rację zupełną – bałagan jest niemożebny, a odpowiedzialność jakoś dziwnie się rozpływa. Mnie zastanawia jedna rzecz. Skoro Chopin jest takim priorytetem, jak jest możliwe, że NIFC nie miał na to odpowiednich środków w odpowiednich rubrykach.
Ciekawy przypadek pani Heleno – szczególnie, gdy sobie uświadomić, ze jedna z pań jest wicedyrektorem Biura Kultury w stołecznym ratuszu.
Z tą polską centralizacją pieniędzy na kulturę nie przesadzałbym. 2/3 wydatków na działalność kulturalną płynie z budżetów samorządów.
Trzeba też pamiętać, że budżet federalnej agencji jaką jest NEA jest niższy od budżetu polskiego ministerstwa kultury (155 mln dolarów). I jak na wydatki USA jest dość śmieszny (Hillary Clinton zapowiedziała właśnie wsparcie renowacji Auschwitz kwotą 15 mln dolarów)
W kwestii „jak to wygląda w USA” polecam świetną książkę Frederica Martela „Polityka kulturalna Stanów Zjednoczonych”. Mało zachęcający tytuł (w oryginale jest trochę ciekawiej: „O kulturze w Ameryce”, co jest świadomym nawiązaniem do Tocqueville’a i dowodem podobnych ambicji). Na 600 stronach autor świetnie i zgrabnie wyjaśnia jak to naprawdę działa (i jak powstawało). Książka znakomita, niestety nie zauważona w mediach – dlatego promuję ją gdzie się da, bo warta poznania.
Pobutka!
Siedzę na chojce za damską orkiestrę. Uszy mam spuszczone, oczy tudzież. Ale jak wchodzicie na moje pole urzędnicze, nie mogę z tej chojki się nie spuścić.
Cała dyskusja jest błądzeniem we mgle, gdy nie znamy szczegółów. W zasadzie prawo jest prawem. Na wydawanie pieniędzy są nie tylko rozdziały i paragrafy, których trzeba się trzymać, ale także procedury i może się okazać, że złamanie dyscypliny finansowej polega na braku jednej z piętnastu parafek na jednym z kilku lub kilkunastu dokumentów podłączonych pod fakturę.
Branie pieniędzy nie z tej kupki jest słusznie tępione, ale w praktyce można ten problem ominąć występując o przesunięcia budżetowe. Najtrudniej przesunąć pomiędzy środkami na bieżące wydatki a środkami np. na inwestycje, ale też jest możliwe. Np. gdy wiadomo po przetargu, że inwestycja będzie tańsza niż przewidywano, szuka się możliwości uzupełnienia o te śropdki inwestycji, gdzie jeszcze brakuje na coś. Ale zdarza się, że część piebniędzy przesuwa się na wydatki bieżące. Cały problem w tym, aby „pilnować papierów”, czyli na czas występować o przesunięcie środków z uwzględnieniem, czasu, jakiego decyzje w tym zakresie wymagają. W urzędzie marszałkowskim zzmiany budżetowe wymagają uchwały sejmiku, który się zbiera raz w miesiącu na ogół, a komplet obrobionych doklumentów musi trafić pod obrady zarządu, który zatwierdza projekty uchwał, na parę tygodni wcześniej.
W instytucjach kultury często wydaje się, że te „papiery” to pusta formalność, bo zwykle prawidłowo umotywowane wnioski o przesunięcia są zatwierdzane. Po pewnym czasie zaczyna się wydawać, że tę formalność można przeprowadzić później. Dziś wydajemy, a jutro złożymy wniosek o przesunięcie. Potem zapominamy ten wniosek złożyć, bo to przecież czysta formalność. Osoby odpowiedzialne za środki przydzielane instytucjom kultury podchodzą do tych nieprawiodłowości różnie. Jeśli jednostka działa bardzo dobrze i przynosi chlubę, często tolerują nieprawidłowości na małą skalę, choć w protokołach pokontrolnych piętnują takie zachowanie. Po prostu tego nie da się ukryć.
Przy grubszych nieprawidłowościach na ogół kary za złamanie dyscypliny finansowej muszą być nakładane, ale sposób przeprowadzenia postępowania bywa dla merytorycznie dobrych drektorów (także dla mniej dobrych ale lubianych przez nadrzędnych urzędników) raczej mało bolesny. Jednak uporczywe bagatelizowanie „papierów” musi skończyć się odwołaniem, choć są świetnie znane wyjątki.
Dla mnie odwołanie szefa Instytutu było szokiem. Kara za nieprawidłowości być musi, ale czy te nieprawidłowości były rzeczywiście powtarzane uporczywie i to pomimo iluś tam ostrzeżeń? Czy może chodziło, żeby „jewo primier drugim nauka”. Jeżeli to drugie, nie będę się spierał o celowość, bo z tym „u nas wszyscy tak robią” czas skończyć.
Z drugiej strony znam miasta z absolutną władzą prezydenta, dla którego rada miasta jest tylko „maszynką do głosowania”, gdzie rada miasta zatwierdza wydatki po ich dokonaniu. Np. w budżecie na „promocję miasta” mamy 10 mln złotych. Z tego w preliminarzu mamy np. 5 mln na promocję poprzez sport kwalifikowany, 3 mln na reklamy telewizyjne i 2 na reklamy w innych mediach. Prezydent organizuje igrzyska za 1,5 mln złotych, których w preliminarzu nie ma. Po igrzyskach rada uchwala zmianę planu wydatków poprzez zwiększenie wydatków na promocję miasta o 1,5 mln. Zdaniem prezydenta wszystko jest w porządku, ponieważ w momencie podejmowania uchwały nie wydano jeszcze znacznej części kwoty przewidzianej na reklamę telewizyjną, a więc budżet w zakresie promocji nie był przekroczony.
Tak naprawdę jest to to samo, co się zarzuca Dyrektorowi Instytutu. Wiem, że głębokość przesunięć jest inna, ale zasada podobna. A opisane przypadki badała Regionalna Izba Obrachunkowa i nie dopatrzyła się nieprawidłowości, bo prezydent jest w izbie bardzo lubiany. I znów wraca zasada „co wolno wojewodzie”.
Dzień dobry 🙂
Dobrze, że Stanisław zszedł z chójki, bo to wszystko bardzo ciekawe 🙂 W sumie chodzi o to, że brak nam całych pokoleń szacunku dla prawa. Państwo nie było własne, więc i prawa się nie szanowało. Ciekawe, że w tej fundacji, o której pisze Helena, wszystkie panie wywodzą się z formacji styropianowych 😉
Z drugiej strony nieudolność organizacyjna i wszechobecna biurokracja paraliżuje sprawny przepływ pieniędzy we właściwym czasie i stąd wiele kłopotów się bierze.
A co do dyrektora NIFC, skoro chodziło o milion zł tych przesunięć (jak mówi minister), to to jednak jest baaardzo dużo i coś już trzeba było z tym zrobić. Nie zacytowałam tu końcówki wywiadu:
„- Dlaczego odwołał pan dyr. Sułka tak późno, już w zeszłym roku NIK wskazywał na nieprawidłowości w NIFC?
– Wydawało mi się, że dyrektor potrzebuje czasu, aby złapać właściwy rytm. Nie chciałem go zmieniać w trakcie przygotowań do Roku Chopinowskiego, to byłoby duże ryzyko.
– A teraz nie jest?
– Byłoby gorzej, gdyby sytuacja w NIFC eskalowała. Jesienią mogłoby to być rozstanie dramatyczne. Teraz możemy rozstać się w zgodzie”.
Teraz ciekawe, jak będzie postępował w NIFC Waldemar Dąbrowski… Może tak, jak opisany przez Stanisława prezydent miasta? Ale „co wolno wojewodzie”… 😉
Pawłowi dziękuję za info o książce Frederica Martela. Może uda mi się ją gdzieś trafić.
Z innej beczki (z dala od swojskiej bylejakości), czyli wuwuzele (może było?):
http://www.youtube.com/watch?v=tkhJKAkau2A
Ha! Czyli jednak można grać na wuwuzeli inne dźwięki niż tylko owo nieśmiertelne b 😆
Swoją drogą, że też ci Niemcy tak zawsze muszą… Gesprächskonzert 😀
A obok znalazłam wuwuzelowy koncert w miejscu, które zwiedzałam – również w kasku – właśnie rok temu, czyli na budowie nowej filharmonii w Hamburgu:
http://www.youtube.com/watch?v=npqvnbpEWxU&feature=related
No, niektore panie to juz dawno przeszly z formacji styropianowej do formacji TKM. W raporcie Zofii Romaszewskiej nie znalazly sie rozne piekne kwiatuszki wyciagniete z OFICJALNEJ wyimany mailowej miedzy fundcjami dzialajacymi na rzecz demokracji. Np. w sprawie nadciagajacej wizyty kontrolnej wiceprezydenta IDEE z Waszyngtonu: „Uwazaj co przy nim mowisz, bo to pedal, a w dodatku starozakonny…” 😯
Nawiasem mowiac ani pierwsze, ani drugie nie jest zgodne ze stanem faktycznym… 🙄
Przerażające, co pisze Helena. Akurat to, czy prawda, najmniej ważne. Choć jednak tak, bo przecież widać pogardę dla prawdy.
Z przytoczonej końcówki rozumiem, że minister raczej nie mógł inaczej. Piszę „raczej”, gdyż na upartego można jeszcze było trochę potolerować. Bardzo trudna sytuacja. Z jednej strony merytorycznie świetny organizator, z drugiej jednak konieczność rozwijania poszanowania prawa.
Z brakiem poszanowania mam do czynienia na co dzień i wiem, jakie to demoralizujące. Ktoś dostaje co roku kilka milionów na inwestycje budowlane (te same) i wydaje wszystko na nowe notebooki. Jako ulubiony dyrektor włodarza uchodzi na sucho. To nie jest poczucie, że państwo nie jest nasze. To raczej zasada, że wspólne czyli niczyje, a zagarnięcie niczyjego nie jest kradzieżą.
Ostatnio jestem bardzo zajęty. Podpisaliśmy już umowę na przygotowywany przeze mnie projekt
http://www.woj-pomorskie.pl/Pages/Lang/pl/Params/L2lkLzg2Mg==/Article/urzad_marszalkowski,news.html
i zaczyna się realizacja. Jeżdżę głównie po szpitalach, a do komputera zasiadam tylko w celu wyrównania zaległości słuzbowych. Dzisiaj rano wyrównałem ostatnie na razie, więc może uda się trochę poblogować.
Oczywiście, że teraz już nie mamy poczucia, że państwo nie jest nasze. Ale zasada „jak wspólne, to niczyje” wywodzi się z prostej linii z komucha. Jeszcze mechanizmów demokratycznego państwa nie zrozumieliśmy. Mówię „my”, ale nie wyobrażam sobie siebie w takiej sytuacji… (I pewnie dlatego mogę być Kierowniczką tylko na własnym blogu 😆 )
Wczoraj w TOK FM była rozmowa ze Zbigniewem Wodeckim, który, jak wiadomo, grywa m. in. na trąbce. Nie podjął się jednak grania publicznie na wuwuzeli bez uprzednich prób. Nawiasem mówiąc moje przejazdy między szpitalami pozwalają na częste słuchanie radia TOK FM i jestem z tego bardzo zadowolony, bo dużo mądrego można tam usłyszeć. Nie powiem, że wyłącznie mądrego, ale na pewno w przewadze.
Za komuny byłem zdecydowanym antykomuchem i to mi zostało. Ale znam sporo osób, które będąc kiedyś komuchami, a teraz postkomuchami (przepraszam, lewicowcami) zachowują się przyzwoicie i etycznie. Z niektórymi się przyjaźnię.
Mały epizod sprzed InfoQultura na Placu Konstytucji, udającym 4 czerwca pamiętną kawiarnię „Niespodzianka”. Szampan i ciastka zygmuntówki od miasta (przemawiała HGW), wino składkowe od ludzi, z okazji rocznicy wyborów. Roześmiany Kalisz bryluje i mówi: no, trzeba jakoś oblać to obalenie komuny! Potem z Wojciechem Olejniczakiem (nie wiem, chyba się nie umawiali, ale obaj mieli różowe koszule) dzwonią gdzieś z komórki i wołają: – Bronek, szkoda, że cię tu nie ma! Bardzo ciebie brakuje. – Zgaduję, że chodzi o Komorowskiego, który jest właśnie gdzieś tam w kraju i bodaj obchodzi własne urodziny 🙂
Wydaje mi sie, ze taka podstawowa regula demokracji nie do konca zakotwiczona w Polsce, to ze poniewaz prawo jest po stronie obywatela, a nie Onych, to nalezy je przestrzegac. A jesli prawo jest zle, to nalezy domagac sie jego rewozji, a nie obchodzuic go bokiem, „bo wzyscy tak robia”. Oczywoscie, ze i na zachodzie dochodzi do lamania prawa lub prob beating the system, ale na wlasne ryzyko. Mielismy tu, na Wyspach zeszlego lata piekna dyskusje publiczna o wydatkach „naszych” poslow do Parlamentu. Oni w istocie nie lamali prawa, tylko korzystali z niedoformulowania pewnych zasad. I to zostalo zmienione, zas ci nieliczni, sposrod krytykowanych poslow, ktorzy zaslaniali sie, ze „prawo na to zezwalalo” lun, ze „inni tez tak robili”, zostali bezlitosbie wydrwieni i wiekszosc musiala zrezygnowac z mandatow poselskich.
A teraz nikt juz nie bedzie mogl twierdzic, ze prawo zezwala mu na budowanie na koszt podatnika rozkosznych domkow dla kaczek w swej rezdencji czy wynajmowanie domu od wlasnej siostry i placenie jej powyzej rynkowych stawek. Tych poslow juz nie ma w Parlamencie. Odeszki w infamii. Pieniadze zwrocili. Choc prawo formalnie zezwalalo.
Ugieli sie jednak przed opinia pibliczna i potepieniem wlasnych partyjnych towarzyszy.
Mnie osobiście skumplowanie Kalisza z Komorowskim nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie. Wydaje mi się, że Kalisz raczej nie kłamie „w żywe oczy”, jak ma w zwyczaju wielu posłów różnych opcji.
Infamia, o której pisze helena, to słowo obce. Znane w Polsce dawnych wieków, może jeszcze znane w dwudziestoleciu międzywojennym. Teraz nie istnieje. Nie chodzi o sam termin. Pojęcie takie w żadnej formie nie występuje w myśleniu naszego społeczeństwa.
W swojej pracy mam do czynienia z ludźmi z najróżniejszych kręgów kulturowych i praktycznie zawsze wychodzi taki sam problem z ludźmi np. z Kaukazu, z Bliskiego Wschodu, czy z większości państw afrykańskich. Im się w ogóle nie mieści w głowach coś, co nazwałbym depersonalizacją prawa. Czyli np., że wygranie sprawy w sądzie zależy od tego, kto ma lepsze prawne argumenty, a nie lepsze dojścia, że szefa przepisy obowiązują tak samo jak podwładnego, że ktoś wysoko postawiony nie może sobie ad hoc wymyślać nowych przepisów, a ktoś postawiony niżej nie może wydębić postąpienia wbrew przepisom przy pomocy próśb, gróźb, lub przekupstwa. W związku z tym stale spotykam się z oczekiwaniami moich klientów, że załatwię im coś, co jest w sensie prawnym niemożliwe, bo przecież znam tego i owego. Nie przyjmują do wiadomości, że w Niemczech nie tędy droga i często obrażają się, kiedy próbuję im to tłumaczyć, albo uznają, że sprawy po prostu załatwić im nie chcę.
Przypomniałem sobie też pewną sytuację z irańskiej ambasady w Niemczech, kiedy to stanowczo odmówiono mi irańskiej wizy, powołując się na jakieś tam przepisy. Jako pies-legalista miałem zamiar westchnąć, odwrócić się i odejść od okienka, ale znajomy Pers, który mi towarzyszył, odsunął mnie stanowczym ruchem i zaczął coś szybko nawijać w farsi, robiąc przy tym dramatyczne gesty, ocierając łzy i co pewien czas składając się przed urzędnikiem w scyzoryk. Urzędnik odburkiwał coś władczo i groźnie, ale w pewnym momencie zaczął na mnie spoglądać okiem nieco przychylniejszym. Nie rozumiałem wprawdzie dialogu, ale wyczuwałem, że przed moimi ślepiami rozgrywała się psychodrama pt. „Ja, uniżony robak, oddaję w twe mocarne, urzędnicze dłonie życie i przyszłość tego oto nędznego psa”. No i po odpowiedniej porcji okrzyków tudzież łez wylanych przez znajomego, urzędnik sięgnął po mój paszport, po czym – na wszelki wypadek wygrażając mi palcem – wtłukł pieczątkę wizową. 😯
Jak to wszystko ma związek z tematem? Ano taki, że w dziedzinie legalizmu, jak i w wielu innych, Polska jest – moim zdaniem – na styku kultur. Mamy zarówno urzędników przestrzegających prawa ze szwajcarską dokładnością, jak i absolutnych sobiepanów, którym się wydaje, że ich przepisy nie obowiązują.
To jest okropnie uciążliwe dla zwykłego psa, który chce załatwić jakąś sprawę. Bo nigdy nie wie, jaki w kontaktach z urzędami przyjąć modus – powoływać się na paragrafy, rozdzierać futro i brać na współczucie, pokazywać, że zęby za wolnść wybili, czy od razu wyjmować z zanadrza czekoladki i koniaczek. Ale jest też uciążliwe i szkodliwe dla funkcjonowania machiny państwowej. 🙄
W najnowszym filmie braci Coen, A Serious Man, bohater, młody (koło czterdziestki) profesor, siedzi w swoim gabinecie, kiedy przychodzi doń student koreański z pretensjami, że ten go nie przepuścił, i stara się mu poważnie wytłumaczyć, że przecież to dla niego żadna fatyga zmienić stopień. Po jego wyjściu bohater znajduje na biurku kopertę. Pełną. Przy następnym spotkaniu stara się studentowi ją oddać, ten zaś wypiera się w żywe oczy. Potem do profesora przychodzi ojciec studenta, który mu grozi, że jeśli ten nie da synowi lepszej oceny, to będzie oskarżony o przyjęcie łapówki. Itp…
Polska jest faktycznie na styku. Mówi się, że Azja zaczyna się za Wisłą. Nawet w Warszawie to widać po wynikach wyborów 😉 Dobrze, że się wyprowadziłam z Pragi 😆
Takie eufemizmy u Bobika i PK. Jakie styki? Moja Ukochana mówi na to dzicz kudłata i tyle. Dotyczy to także mnie, bo rodzina pochodzi zza obecniej wschodniej granicy. I ja się nie obrażam.
Hy hy hy. Jak głosowałem, akurat udało mi się podpatrzeć, jak współobywatele stawiają krzyżyki… 👿
Mimo wszystko lubię azjatycki brzeg Warszawy. Jest w nim pewna swojskość, którą niestety pewna pani usiłuje za wszelką cenę wytłuc niemożebnie podnosząc czynsze lokalnym i stosując preferencyjne stawki dla tzw. klubo-galerii, które po starciu cieniutkiej patyny pozerstwa okazują się zwykłymi nachlewalniami dla bananowej młodzieży z europejskiego brzegu, która tu przyjeżdża fajnymi samochodami bądź modnymi rowerami i przeżywa przygodę swojego życia.
Stanisławie, ja nie eufemizuję. 😉 bo wcale nie myślę o ludziach z innych kręgów kulturowych per dzicz kudłata. Oni w określonych systemach wyrośli i te systemy też w końcu jakoś tam funkcjonowały, więc nic dziwnego, że się do nich odwołują, zwłaszcza wtedy, kiedy z innym systemem trudno im dojść do ładu. Zwróciłem tylko uwagę na niekompatybilność pewnych sposobów rozumienia prawa i równoległe istnienie tych sposobów w naszej rzeczywistości. Dostrzeżenie tego wydaje mi się o tyle ważne, że bez porządnej diagnozy leczenie często napotyka na niejakie trudności i zwykle jest tylko objawowe. 😉
Ja bym raczej rozumiał „styk” jako konsekwencje wpływów zaboru rosyjskiego z jednej strony i pruskiego z drugiej. Zachodzi pewien schiz, czy też dychotomia zachowań.
Tak Gostku, ten schiz miałem na myśli. Dwie kompletnie różne rzeczywistości w ramach jednego organizmu (państwowego). A styk zaboru pruskiego i rosyjskiego był jak najbardziej stykiem sposobów myślenia, bez względu na to, czy je nazwiemy europejskim i azjatyckim, zachodnim i wschodnim, czy jeszcze jakoś inaczej. Idea dobrego państwa z jednej strony i dobrego cara z drugiej.
🙂
To właściwie była replika na wypowiedź Stanisława.
A ja zahaczyłem równocześnie o dwie wypowiedzi – Stanisławową i Gostkową. 🙂
Posiadaczom czterech łap, pyska i ogona łatwiej przyrządzać dwie pieczenie na jednym ogniu, niż ich dwurękim braciom.
Pod warunkiem, że im się uda porwać z jatki dwie mięsa ćwierci. 😀
I uniknąć kucharza z tasakiem. 🙄
Stanisławie, jak miło widziec i czytać ponownie – pozdrowienia!
Wczoraj przeżyłam poztywny szok kulturowy: w rozmowie przed meczem w tv p. Jacek Gmoch, mówiac o wyszkoleniu i przygotowaniu zawodników nawiązał do książki Profesora Tadeusza Wrońskiego, z pełną swiadomoscią uniweralizmu niektórych omawianych tam zagadnień!!! Brawo.
Ooooo, czyżby erudycja i specyficzna polszczyzna redaktorów sportowych odchodziła do historii? W sumie szkoda by było – świat jest weselszy ze smacznymi powiedzonkami dziennikarzy sportowych.
No rzeczywiście, że szok 😯
Co do pełni świadomości J. Gmocha, który znany bardziej jest jako trener wykonujący ostatnio zawód komentatora , mam poważne wątpliwości.
Najczęściej oglądam transmisje ze sciszonym dźwiekiem, gdyż od dłuższego czasu widzę zupełnie co innego, niż sprawozdawcy.
Wiem, że pozbawiam się tym samym wynalazków lingwistycznych, ale za to zyskuję harmonię na linii oczy-uszy.
Jeśli już „oglądam” jakiś skrawek meczu, to nigdy z fonią. Zresztą fonię mam z podwórka. Wczoraj np. o golu Hiszpanów dowiedziałem się via dzikie wrzaski dobiegające od sąsiadów 😆
A zawsze muzyczki można w trakcie meczu posłuchać, żeby się czas nie dłużył zbytnio.
Gostku, ja tak samo się dowiedziałam o golu 😆
Jeśli ktoś tu zajrzy, melduję, że jutro wybieram się tam:
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/98033.html
😀
O,PK ma reise do Zoppot!To bez poduszeczki się nie obejdzie.
Ale miałam dziś uroczystość!Otwarcie kaplicy cmentarnej,w której projektowałam bebechy.Ponieważ szło to bez nadzoru,bałam się,że po ujrzeniu zainauguruję w sensie dosłownym.Ale nie,było do przeżycia.
Bebechy w kaplicy cmentarnej? To trochę upiornie brzmi 😯
Wnętrzności,czyli wnętrza.W Rymanowie.Biskup kolorystycznie wkomponował się w tło.Ale obiekt jest ekumeniczny i podpada pod każdą opcję,co podkreślono.Świecką również.Może cóś się zmienia.
To mi się podoba 🙂
Ano,choć zrobienie czegoś „metafizycznego”i niejednoznacznego w sensie symboliki,z możliwością szybkich zmian wymagało troszki pogłówkowania.Na szczęście”stroną” był burmistrz,nie parafia.
Bardzo ciekawa ta dyskusja „azjatycka”.Realizując np.coś,co zahacza o przetarg,normalny człowiek ryzykuje zawał,albo długoletnie więzienie.I oczywiście kompletną rozwałkę wcześniej przyjętych założeń.Zwłaszcza artyści-dyrektorzy wplątani w inwestycje,padają jak muchy.Trzymam za szefową Filharmonii Rzeszowskiej!
Najgorzej, że nie widać szans na zmianę w tej mentalności 🙁
Powiedziawszy to, mówię dobranoc 🙂
Tak jest,i wagnery pod kołdery!Że się tak niegramatycznie wyrażę.
Mgr. Jacek Gmoch zanim zostal asystentem trenera Gorskiego uczyl mnie mechaniki gruntow, wiec jest dosc daleko od standartowych sprawozdawcow sportowych. Moje nazwisko zaczyna sie dosc niebezpiecznie dla jego wymowy, wiec zawsze wstawalem wczesniej i krzyczalem: „Jestem, jestem panie magistrze !”
A roznice w podejsciu do przepisow ida gleboko, niemal w podswiadomosc. Pamietam poranny lot z Salt Lake City. Zeby sie zrelaksowac poszedlem zlapac piwo. A tu panienka zadowolona jak w PRL-u melduje, ze piwo tylko do konsumpcji. Troche mnie to zaskoczylo, ale zanim sie zastanowilem poprosilem o precel ktory lezal za szyba. Panienka zrobila sie wsciekla jak chrzan, ale podala.
Dopiero po pierwszym lyku naszla mnie refleksja, ze jak sie w Polsce wypilo pare piw pod wyschniety plaster zoltego sera – koniecznie z papryka – ktory wyjezdzal z lady chlodniczej na kolejne stoliki i nietkniety wracal do lady, to sie wyrabia odruch. Chyba nawet bezwarunkowy???
O. symetryczny kod 🙂
Pobudka!
PS.
Właśnie mignął mi przed oczyma horoskop z radą: „Nie próbuj dziś robić żadnych przekrętów”. Może więcej takich horoskopów, a zmieni się mentalnosć??? 😯
“Nie próbuj dziś robić żadnych przekrętów”-zycie bez przekretow?
smutek i zgroza 🙄
Znaczy się w łóżku mam leżeć jak kłoda? 😯
I nie przekręcać się na drugi bok?
Co ja tu robię o tej porze?To przez PK która zarządziła wczesną ciszę nocną.
Good afternoon 🙂 Melduję się znad morza, naszego morza. W sensie dosłownym, bo Sheraton stoi obok molo, dokładniej między molo a Grandem. Widok nadmorski mam z okna, czego nie omieszkałam utrwalić. Zaraz idę w miasto, a o 21. koncert! 😀
Tu jest przyjemniej, bo miła bryza od morza. Najlepiej trzymać się w cieniu. Przewidziawszy lżejsze nadmorskie powietrze, postanowiłam jutro jechać stąd w ciągu dnia. Wpis sprawozdawczy wrzucę więc prawdopodobnie przed południem.
Ach, Kierowniczko, rytualnie zadroszczę bryzy, widoku z okna, morza i Wagnera, no wszystkiego po prostu 😉 Przyjemności nadmorskich i muzycznych 🙂
Podmuchałabym tą bryzą do Was, niestety mogę tylko wirtualnie 🙁
Niestety, sprawdziłem, że wirtualnie mało chłodzi. Chyba wobec tego pójdę na siebie realnie bryznąć z węża ogrodowego. 🙂
Też bryznęłam, żeby udaru nie dostało.
A chwaściory i mszyce mają się pysznie, ukatrupić tego nie sposób 👿
Łabądku, szkoda że ta kaplica tak daleko. Chłodek w niej pewnie przyjemny, że o zaletach wystroju nie wspomnę 🙂
O, mszyce mają absolutne dolce vita. Wczoraj żywiły się tatarem z nasturcji, dzisiaj gulaszem z róż… Na jutro siekane z klematisa przygotowują, o ile się nie mylę. 🙄
U mnie nawet świerk usycha.A w kaplicy faktycznie chłodek,zwłaszcza w podziemnej „schładzalni”,ale chyba nie o to nam chodzi?Przynajmniej jeszcze nie teraz…
Łabądku, jak dłużej popraży, to chętnie zstąpię do głębi. Byle drzwi się nie zatrzasnęły, jeszcze 😉
Kreatywne te mszyce.Powinny wygryźć Makłowicza z telewizora.
Nie,te się nie zatrzaskują.Ale jak „robiłam” kiedyś bank,to do skarbca po założeniu drzwi wolałam nie wchodzić.Ważyły pół tony i po zatrzaśnięciu otwierało się je raczej dynamitem…
Aby mszyce wygubić:
papierosów weź kilka, z bibuły i filtra obierz, wrzątkiem zalej, gdy naciągnie schłódź i pryskaj na gady z rozpylacza, na przykład z takiego do prasowania. U mnie działa.
Ta bryza w Sopocie musi być dość lokalna, do mnie nic nie doleciało, roztapiam się. 🙄
Łabądku, banki obrabiałaś? Opowiedz, opowiedz! 😆
Wielki Wodzu, dzięki za receptę. Tak mnie te bydlęta wnerwiają, że chyba zastosuję, chociaż petów szkoda. 😉
Ale finansowanie obchodow Solidarnosci w Gdansku to pieniadze sie znalazly, tylko komu to jest potrzebne gdanszczanom na pewno nie, zwlaszcza widac to po wypowiedziach czesto nie cenzuralnych.
http://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/Sa-pieniadze-na-obchody-Solidarnosci-W-ostatniej-chwili-n40069.html
Moze wlasnie zabrali z jakiejs malo istotnej imprezy kulturalnej i dali Solidarnosci. Jak dla mnie politycznie nic sie nie zmienilo od 1989 roku.
Niewiele mi to obrabianie dało,przecież piszę,że do skarbca nie wchodziłam.Zresztą wtedy był jeszcze pusty.Zawsze najlepsze zaczyna się,kiedy moja robota się kończy…
Mszyce chyba zdechną,przecież na każdej paczce stoi,czym grozi palenie.Ale czy pryskanie też?
Wodzu, mam 60 m żywopłotu. Mszyce pewnie by nie przeżyły, ale ja też bym padła 😕
Informacja o panie Sułku kompletnie mnie zaszokowała, (szczególnie, że znam tego pana dość dobrze i podziwiałem jego wkład w FŁ, choć szczerze to byłem tylko na jednym koncercie podczas festiwalu PA). Jakoś wewnętrznie nie mam zaufania do Dąbrowskiego, ale obym się mylił 🙂 aaa i chciałem pochwalić pana Leszczyńskiego (bo pewnie osobiście będę się wstydził do niego podejść) za wprowadzenia ulg 50% za bilety na Festiwal!!!! NIECH ŻYJE!!! 😀
Dopiero teraz doczytalam sie ze Pani Gospodarzowa jest w moich stronach. Sopot teraz jest bardzo zatloczony lepiej na jesieni przybyc a jutro ma byc ponoc 34 st.
Pobutka.
A dzień dobry 🙂 Odsłucham z przyjemnością w domu. Teraz mam 45 min. darmowego internetu, więc szybciutko zrobię wpis.
Normalnie to bym się z takiego jeszcze ciepłego wpisu ucieszył. Ale dziś chyba jednak wolałbym wpis z lodówki. 😉
A kto powiedział, że on nie jest z lodówki? No, może nie tyle z lodówki, co z klimatyzowanego hotelu 🙂
W poczuciu spełnionego obowiązku udaję się teraz na spacer 😉
Nie jestem wyznawcą spiskowej teorii dziejów, ale wydaje mi się, że odwołanie Sułka (od kiedy poznałem człowieka jawił mi się jako niespotykanie uczciwy) większy ma związek z tzw. karuzelą stanowisk, niż z faktycznymi niedokładnościami w finansowaniu czy rozliczaniu. Jedna sprawa to przestrzeganie prawa, druga – uchwalanie takiego, które pomaga, a nie układa kłody pod nogami wedle zasady sztuka dla sztuki. Żal mi Sułka, bo to otwarta głowa z wyobraźnią, wyrazista osobowość na tle naszego, często jednak, zaścianka. Pozdro dla Doroty i wszystkich pozostałych 🙂