Komórki do wynajęcia

Ciągle mnie dręczy ta sprawa NIFC. Miał być wczoraj briefing u ministra Zdrojewskiego z udziałem Waldemara Dąbrowskiego, ale go odwołano, zresztą wczoraj ukazał się też tekst w „Gazecie Wyborczej”, który zlinkował tu już zresztą macias1515. To i owo zostało w nim już powiedziane. Ale na papierze była jeszcze krótka rozmowa Romana Pawłowskiego z ministrem, gdzie parę rzeczy jest uzupełnionych (nie wiem, czemu nie wrzucono jej do sieci). Pan minister mówi o „niefrasobliwości w zarządzaniu finansami”. Na pytanie, czy NIFC ma długi, odpowiada: „Nie, ale jest tak tylko dlatego, że przewidując pewne sytuacje udało mi się jedną z inwestycji – remont Zamku Ostrogskich – dofinansować z Programu Infrastruktura i Ochrona Środowiska. Straciliśmy jednak pieniądze, które mogliśmy przeznaczyć na inne cele, np. na lepsze wyposażenie Żelazowej Woli. [Nie bardzo wiem, co by tam mogli lepiej wyposażać, skoro koncepcja była i tak minimalistyczna, a ogólnie to wygląda raczej dobrze – DS.] – Ile to pieniędzy? – Ponad milion złotych. Roczny budżet Instytutu nie został przekroczony, ale subwencje z ministerstwa były wydawane niezgodnie z ich przeznaczeniem. Pieniądze na inwestycje szły na pokrycie kosztów stałych, te na wydarzenia artystyczne – na inwestycje itd.”.

Niefrasobliwość niefrasobliwością, ale coś mi to przypomina. W wielu instytucjach kultury często zdarzają się sytuacje, że obiecane pieniądze, czy to z ministerstwa, czy od miasta, czy od sponsorów, nie trafiają na konta na czas. No i co wtedy się robi? Abo się przesuwa pieniądze z innych funduszy (jeśli księgowi są elastyczni, a grozi to przecież złamaniem prawa i karą), albo się działa na kredyt, a potem z duszą na ramieniu czeka się, kiedy i czy kasa w ogóle spłynie. Bardzo często dzieje się tak z festiwalami. Ja zawsze ogromnie współczuję ludziom, którzy to robią mimo wszystko, bo sama na ich miejscu pewnie dostałabym zawału. Ciekawam, czy podobnie bywa w innych krajach?

Czasami rzeczy wygląda jeszcze bardziej paranoicznie. Właśnie wczoraj usłyszałam o kłopocie jednej z najbardziej znanych polskich orkiestr, która jest zaproszona na koncert inauguracyjny jednego z najważniejszych niemieckich festiwali, odbywającego się w tym roku pod hasłem „Polska muzyka w pulsie czasu” (ja zresztą wiedziałam o tym już od roku, bo mi powiedziano o tym w Hamburgu). Wszystko na terenie Niemiec załatwiają gospodarze, a polska strona odpowiedzialna jest za transport. Otóż na półtora tygodnia przed koncertem nie ma pieniędzy na tę podróż i trzeba żebrać u sponsorów… Gorzej jeszcze, że miasto Warszawa było uprzejme zorganizować cykl koncertów w paryskim Ogrodzie Luksemburskim, a na zakończenie zaprogramować koncert orkiestrowy – i nie zapewnić orkiestrze transportu. Moim zdaniem to też niefrasobliwość.

Takie przypadki to drobiazg, ale słyszę o nich niemal na każdym kroku. A duże instytucje? To przykład z przeszłości dotyczący jednej z tych największych w kraju. Jak widać, wystarczy przyciąć dotację, by skomplikowany system się zawalił – to przecież system naczyń połączonych.

Wracając do NIFC, nie wiem, czy Andrzej Sułek przestrzelał jakieś koszty, czy generował takie, które nie były konieczne – może tak, może nie, papierów nie widziałam. Minister mówi, że przestawianie funduszy było niefrasobliwością, bo: „Rok Chopinowski to priorytetowy projekt, który może liczyć w przypadku szczególnych zadań na ekstra finansowanie. – Ile kosztowała ta niefrasobliwość? – To określi komisja dyscyplinarna finansów publicznych”.

No cóż, prawo jest prawem. I fakt, że Chopin ma w tym roku drzwi szeroko otwarte. Ale co dla innych projektów i instytucji, które nie mogą liczyć na ekstra finansowanie? Nie wiadomo.