„Ruch Muzyczny” już upada (oby czasowo)
Zadając tytułowe pytanie w majowym wpisie nawet nie myślałam, że szydło z worka wyjdzie aż tak szybko. Że nowy naczelny będzie ignorował całą redakcję i sam z pomocą grafika zrobi… nie chcę nazywać tego po imieniu. Na początku przyszłego tygodnia zamierza się tym produktem chwalić. Jakby było czym.
Może najpierw o ignorowaniu redakcji. O stylu bycia „nowego” wobec o wiele kompetentniejszych od siebie kolegów, którzy zęby zjedli na krytyce muzycznej, o redagowaniu nie mówiąc, można by już horror napisać. Może kiedyś napiszą go wspólnie koledzy. Ja tylko stwierdzę, że to doprawdy duża sztuka aż tak zrazić do siebie w takim tempie cały zespół. I dodam, że piszę ten tekst za całkowitą zgodą zespołu.
Ignorowanie: tu zacytuję list sekretarza redakcji Kacpra Miklaszewskiego do Grzegorza Gaudena (do wiadomości min. Zdrojewskiego). „Biorąc na siebie obowiązek redaktora prowadzącego, p. Tomasz Cyz, redaktor naczelny, pozbawił nas wszystkich jakiegokolwiek wglądu w skład i układ numeru. Mimo wielokrotnych próśb, potwierdzanych niespełnionymi obietnicami dostarczenia efektów kolejnych etapów przygotowań, pan Cyz nie omówił z żadnym z redaktorów działów układu, doboru fotografii, podpisów pod nie itp. Nikt z nas, ani redaktorzy, ani osoba zawsze czytająca korektę, nie dostał do wglądu pierwszej i drugiej korekty. (…) Ponieważ zespół nasz został odcięty od możliwości wykonania pracy, jaką zwykle wykonuje przygotowując do druku ‚Ruch Muzyczny’, oświadczamy, że nie przyjmujemy odpowiedzialności za kształt (układ materiałów, prawidłowość składu, stronę techniczną, korektę) tego numeru pisma”. Jedyna informacja zwrotna, jaką zespół na to pismo otrzymał, pochodzi od współpracownika Gaudena i jest następująca: pan Gauden daje panu Cyzowi absolutnie wolną rękę.
A teraz malutki przykład z tego, co powstało. Oparty na jednej recenzji.
http://szwarcman.blog.polityka.pl/ruch-muzyczny/
Komentarz: w „Ruchu Muzycznym” zawsze było miejsce zarówno na recenzje mniejsze, jak na większe, jeśli dotyczyły np. rzeczy nieznanej lub szczególnie ważnej, której się dodatkowych parę słów należy. Zemście za mur graniczny Noskowskiego ewidentnie większa recenzja się należała: niewykonywane po wojnie dzieło polskiego kompozytora, przy tym jedyna znana adaptacja muzyczna sztuki Fredry. Cyz obiecywał, że nadal będzie miejsce na zróżnicowanie recenzji. W taki właśnie sposób się z tej obietnicy wywiązuje. Nie mówiąc o elementarnym szacunku dla autora, którego mógł poprosić o skróty albo od razu zamówić mniejszy tekst.
Ponieważ nie jestem w stanie pokazać tu otrzymanego pdf z odnośną stroną, opiszę ten obrazek (streszczę tę kobrę). Z „nowoczesnym layoutem” jest mniej więcej tak jak z „nowoczesną reżyserią”: ma to służyć jego twórcom, nie czytelnikom. Miejsca na tekst jest więc w nowej makiecie minimalna ilość, a resztę kolumny zajmuje albo światło (modne), albo obrazki zupełnie od czapy. Na tej stronie znajdują się jeszcze dwie podobne recenzje-ogryzki (takich samych minimalnych rozmiarów) z projektu Muzyka form przestrzennych Cezarego Duchnowskiego i Marcina Rupocińskiego w Elblągu oraz z jednego z koncertów Sinfonii Varsovii z festiwalu SV Swojemu Miastu. Po stylistyce tych ogryzków domyślać się można, że pierwotne teksty zmasakrowano podobnie jak ten zalinkowany. Nad tymi trzema bzdyczkami widnieje napis „#przetworzenia” (nader oryginalnie), a nad nim… dwie fotografie Eustachego Kossakowskiego przedstawiające rzeźby z elbląskiego biennale z 1965 r. Czcionka także jest wielce „artystyczna”, czytaj: zniekształcona. Np. duże G nie ma kreseczki poziomej, lecz opadającą. Tak jest na pewno dużo śliczniej, o czytelności nie mówiąc.
Za kilka dni wszyscy to zobaczycie. Jak zechcecie oczywiście.
Komentarze
Tak zmasakrować tekst?! Z wrażenia nie mogę wstać z krzesła. To już tam chyba w ogóle recenzji z prawdziwego zdarzenia nie będzie 🙁
Nie zmasakrować tylko skrócić. Kto dziś ma czas i ochotę na czytanie wypocin dłuższych niż 20 zdań?
Właściwie idealna recenzja powinna mieź najwyżej 160 znaków.
Po co 160, wystarczą cztery. „Było”.
Albo i wcale. Przecież ludzie i tak nie czytają.
Rzecz nie w samej długości, ja przecież na „Politykowy” Afisz też w sumie niewielkie bzdyczki piszę. Jednak działam w piśmie, które zajmuje się ponadto tysiącem innych rzeczy, a moja działka stanowi wśród nich małą kropelkę. Natomiast „Ruch Muzyczny” jest tej dziedzinie poświęcony i ma coś wnosić, prawda?
Inaczej można go od razu zamknąć. A może właśnie o to chodzi?
Od razu nie. Najpierw trzeba wygarnąć resztki z dna sakiewki. Potem zamknąć.
Moja ulubiona, zwięzła recenzja Antoniego Słonimskiego, z nowej sztuki pod tytułem „Kartka papieru” :
„To nie była kartka, to była rolka”.
Tak, recenzja o naczyniu nocnym była jednak odrobinę dłuższa 😉
Ta rolka to a propos tego, że RM został nieźle wyrolowany? 🙄
„wypocin dłuższych niż 20 zdań” nikt nie chce czytać. Dobre teksty duże dłuższe nawet – każdy, kto interesuje się recenzowaną dziedziną.
Przypomniały mi się wynurzenia Słonimskiego, który zastanawiał się, czy te wszystkie niewiarygodnie złe książki, które dostawał do recenzowania to nie jest jakaś konspiracja, czy ktoś tych książek nie pisze specjalnie dla niego.
Bobiku, a fe! Skąd takie podejrzenia? Honni soit qui mal y pense.
Witam kogoś, kto podpisał się do Gostka Przelotem – wydawało mi się, że ironia wypowiedzi Gostka jest oczywista 🙂
Nie wierzę własnym oczom :000
W poczekalni wisi komentarz, który ktoś podpisał „Gostek”, ale przecież mamy już tu kogoś takiego, więc może to być mylące. Proszę więc o wymyślenie bardziej oryginalnego nicka, wtedy wpuszczę.
Jeżeli Pana Mateusza dziwi to, co w Redakcji zrobiono z cudzym tekstem bez porozumienia z Autorem, to pragnę wyjawić, że mnie już w tej mierze nic nie dziwi.
Swego czasu, wszystkie nomina sunt odiosa, pewien Bardzo Poważny Organ Prasowy zamówił u mnie recenzję z pewnego faktu artystycznego. Recenzja zawiodła redakcję, ponieważ najwyraźniej miała być taka, a była inaka. W rezultacie :
1. skreślono szczególnie kłopotliwy akapit (same fakty);
2. ponieważ tekst zrobił się za krótki, wklejono mi kawał obcego tekstu o niczym;
3. ponieważ tekst nadal był za krótki, pod spodem dano opinię z innego źródła, sprzeczną z moją;
4. w czasie nie ustalonych ze mną, szczegółowych poprawek, wklejono mi błędy merytoryczne;
5. tekst podpisano moim nazwiskiem i opublikowano;
6. nigdy mi nie zapłacono;
7. na uprzejmego maila do redakcji z prośbą o poprawienie bodaj tych byków w wersji internetowej, nigdy nie otrzymałem odpowiedzi.
Od tego czasu dmucham na zimne.
Fajna redakcja…
W mojej obecnej autor ma prawo (a wewnętrzny – poniekąd obowiązek) obejrzeć tekst, zwłaszcza pod kątem byków, zatwierdzić skróty – ja się upieram, że wolę je robić sama, bo wiem, co jest w tekście ważniejsze, a co mniej ważne i można bez żalu wykreślić. Ale też się zdarza jakaś radosna twórczość redaktorska, nawet w ostatniej chwili. Lata temu, kiedy robiłam wywiad z Dominikiem Połońskim po otrzymaniu przez niego Paszportu „Polityki”, ktoś był uprzejmy dać wstrząsający tytuł „Wiola moja pani”. Tak ukazało się w druku. W wydaniu internetowym na szczęście mogłam przynajmniej zmienić wiolę na wiolonczelę…
Ale to rzadkość.
Też dmucham na zimne. Powtarzam: jeśli jest potrzeba krótkiego, nie długiego tekstu, można to od razu sygnalizować autorowi, a nie robić z niego idiotę.
Piotr Kamiński: rozumiem, że mówi pan o Twojej Muzie?
Pani Doroto, w pełni się z panią zgadzam! Pani odwaga opisania tej sytuacji jest bardzo ważna nie tylko dla RM, ale i dla środowiska muzycznego w ogóle. W publicystyce muzycznej w końcu też winna obowiązywać chyba jakaś etyka zawodowa (?)
Bardzo fajna. Przyczyny były najczyściej ideologiczne. Ja też zgadzam się wyłącznie na skróty dokonywane własnoręcznie. Ja je zrobię spokojnie i z namysłem, a redaktor będzie chlastał w pośpiechu i zawsze wyjdą grzdyle. Albo przy okazji „koniecznych skrótów” – poprawi mi się tekst „po linii i na bazie”. Sprawdzam też tytuły i nagłówki, bo zawsze wyjmą z tekstu coś „sexy”, a nie to, co istotne. Albo dadzą w nagłówku jakiś cytat, który wyleciał w czasie skrótów. Repertuar jest nieograniczony.
Janusz Maksymiec – witam i dziękuję. Podejrzewam, że Pan Piotr miał na myśli raczej jakąś redakcję francuską… ale to może sam sprecyzować.
Nie mówię o Twojej Muzie. Dużo większy kaliber. Dalsze szczegóły wyłącznie w obecności adwokata…
Smutno, czytywałem…
Rozumiem, że redaktor może proponować tytuł, który uważa za lepszy, ale tu akurat Kompozytor ofiarą Zemsty podoba mi się zdecydowanie bardziej.
I z przyjemnością przeczytałem oryginalną recenzję, tym bardziej żem był ciekaw, jak fachowcy ocenią coś, czego przez radio – przyznaję – nie zdzierżyłem.
I tym bardziej że w RM po liftingu, skutkiem działań tym razem „fachowców”, owej recenzji w całości nie znajdę.
A komiczne niekomiczne to już raczej te redaktorskie zabiegi. (Choć bardziej to drugie).
W bulwarówce – może, ale w takim piśmie… Kto będzie chciał czytać te wypocone kadłubki?
Była mowa o tym, że pełniejsze wersje recenzji mają się znaleźć w internetowej wersji „RM”. Ale w takim wypadku powinien pod tekstem być odnośnik do strony www. A nie ma.
Nie widziałam całej makiety, ale za parę dni zobaczymy pismo w Empikach i będziemy mogli je ocenić. Nie wykluczam, że zostaną tam pomieszczone również jakieś genialne strzeliste eseje 🙂
Ale jaki jest sens czegoś takiego? To od razu można by robić pismo w sieci…
Jeśli nie ma odnośnika, to skąd niby zainteresowany ma się zorientować, że papierowe Komiczne niekomiczne to w wirtualnym przełożeniu Kompozytor ofiarą Zemsty?
Ja bym wolała czytać na papierze. Zwłaszcza te dłuższe teksty. Co to za czasopismo, którego do ręki wziąć nie można. Powinno być odwrotnie: krótkie zajawki w internecie, a całość drukowana. O ile w ogóle będzie jakaś całość 😉
Oczywiście założyłem, że naczelny nie będzie – by się tak wyrazić – ingerował w wersje sieciowe, łącznie z tytułem (zwłaszcza lepszym), ale może ja sobie zakładam, a życie życiem.
Z jednej strony w internecie można nie przejmować się brakiem miejsca. Z drugiej – to raczej tylko teoria, bo rzadko człowiek ma cierpliwość czytać w sieci długie teksty. Ja czytuję, ale też nie wszystko strawię, jak coś jest trudniej pisane, to wolę na papierze. To widać jakiś mechanizm niezależny od nas. Kolejne pokolenia, które nie będą czytały książek (?), w ogóle nie będą czytać dłuższych tekstów… Takie życie, fragmentaryczne, bez smaku.
coraz weselej 🙂 sam chciałem ciągnąć sprawę po majowych rewelacjach, tylko że mówiąc szczerze tych spraw do ciągnięcia jest całkiem sporo (ostatnimi moimi faworytami są azguime i koryfeusze).
o możliwości wglądu i autoryzacji własnych tekstów po zmianach odredakcyjnych można pisać bez końca: reguła jest taka, że redakcje na samą sugestię reagują niechęcią, a stosunkowo często po prostu publikują bez zwracania uwagi na apele autora. a na przykład „gazeta wyborcza” niegdyś wycięła mi z wywiadu jedną odpowiedź i jedno pytanie, w tej kolejności.
z drugiej strony jako były redaktor „ruchu” muszę powiedzieć, że autorzy, w tym szeroko uznani, miewają kaprys przysyłania niechlujnych brudnopisów, bo przecież ten redaktor od czegoś w końcu jest.
pozdrowienia dla całej gromadki
Dobry wieczór,
Jestem poważnie zaniepokojony całą tą historią. Współpracuję nieregularnie z RM od dwóch lat i nie wyobrażam sobie sytuacji, w której redaktor dokonuje skrótu jakiegokolwiek tekstu (tym bardziej KRYTYKI!) o jakieś 70% bez uprzedniej konsultacji z autorem, a następnie podpisuje to jeszcze moim nazwiskiem. I nic mnie nie obchodzi, jakie są standardowe praktyki pod tym względem w mejnstrimowych mediach, bo nie są one dla mnie żadnym punktem odniesienia. Pozdrawiam serdecznie.
A już myślałem, że tylko ja tak mam. Dziękuję za wsparcie.
Pobutka.
@Kierowniczka:
Znajomą poprosiła nauczycielka do szkoły.
— Pani dziecko czyta. Jak pani to robi?
— Hm… może to, że my z mężem czytamy?
— Znam wielu rodziców, którzy sami czytają, a ich dzieci nie.
— Hm… to może to, że nasz syn do czwartego roku życia nie oglądał telewizji?
Jesli w druku tekst ma byc krotki a w internecie dlugi, to jaka funkcje ma pelnic wydanie drukiem? By kupic drukowany trzeba sie pofatygowac, by zajrzec do internetu wystarczy usiasc przed komputerem. Wiec dluga droga do skrotu? 😉
Dzień dobry,
dzisiaj Nobel literacki ze Sztokholmu o godz. 13.00.
Trzymam kciuki za SWETLANE ALEKSIJEWICZ!
Szkoda, ze w testamencie Nobla nie ma nic o muzyce. Jest jednak inna nagroda w dziedzinie muzyki. czyli
Polar Prize.
Miłego dnia
Dzień dobry 🙂
Ciekawe, kto tego Nobla dostanie. Pewnie będzie niespodzianka, jak w zeszłym roku…
@ Krzysztof Marciniak – witam. Cóż można tu dodać. @ Antoniemu Beksiakowi odpowiem, że sama również nieraz musiałam napisać czyjś tekst na nowo, gdy zajmowałam się pracą redaktorską (na szczęście krótko, bo wolę sama pisać), ale zwykle z efektem zapoznawałam autora. To fakt, że czasem autorzy przysyłają teksty nie tylko niechlujne, ale i niezręczne językowo. Co zaś do „GW”, to kiedy w niej pracowałam – a było to pierwsze 9 lat jej istnienia – panowały tam nieco inne standardy. To jeszcze wtedy nie był taki kombinat jak dziś, może także dlatego.
Antoni – a o co chodzi z Azguime? Ja niestety nie byłam na tym koncercie, troszkę się wtedy pochorowałam i przesiedziałam w domu.
@ lisek – ja mam tę samą wątpliwość: po co w takim razie kupować wersję papierową? Tylko dla obrazków? Przecież melomanom o coś innego jednak chodzi. Pewnie, obrazki mogą być, ale to nie one są tym, na czym czytelnikowi takiego pisma zależy.
Poczekajmy, zobaczmy nowy RM. Wszyscy chyba znamy z pracowego doświadczenia takich nadaktywnych szefów, jedym przechodzi, inni są nieuleczalni, ku generalnej szkodzie.
W związku ze zmianą perioryczności redakcja RM zapowiedziała, że będzie kontaktować się z prenumeratorami – rozumiem, że przed teminem upływu prenumeraty można będzie wypisać się z przedsięwzięcia, jeżeli okaże się, że to nie to, czego oczekujemy. Mam nadzieję jednak, że nie spełnią się obawy. Kierownictwo dwoi się i troi, opanowuje bilokację, ale okaże się lada chwila, że trilokacja to minimum, by zaspokoić oczekiwania zgłodniałej wiedzy publiki 😉
Co do dwóch źródeł tekstu: zbyt łatwo przyjmujemy, że wszyscy mają dostęp/korzystają z internetu. Ja duże albo istotne internetowe teksty i tak drukuję.
Hm, ja też 😳 Niszczymy środowisko, oj, niszczymy…
Z nadaktywnymi szefami bywa różnie. Ale kiedy ktoś przychodzi w nowe miejsce, to raczej stara się pracujących tam ludzi pozyskać i przekonać do siebie i swoich pomysłów, zwłaszcza jeśli to są cenieni fachowcy. Przecież z tego jest tylko korzyść!
doroto, rzeczywiście zapewne powinienem był napisać, że nie dotyczyło to „twoich” czasów. tekst redagował, by tak rzec, szeregowy redaktor. dzisiejszego poziomu regularnej „krytyki” muzycznej w „gw” nie muszę chyba (?) komentować, wytchnieniem są okazjonalne teksty współpracowników.
oczywiście jeśli chodzi o autoryzację zwłaszcza „pisanych od nowa” tekstów, jest ona nieunikniona: w „rm” stosowałem tę zasadę konsekwentnie, ale zdarzało się, że red. erhardt miał inne zdanie.
o azguime napiszę, w takim razie jak najszybciej. co i rusz teraz ktoś się dopytuje 😉
Mój Boże, ja pamiętam swoją pierwszą recenzję (jakoś świeżo po studiach) pokreśloną przez Olgierda – kiedy zobaczyłam tę ilość poprawek, z lekka szczęka mi opadła. No, ale miał sto procent racji. Jeszcze wtedy miałam wiele braków w warsztacie. Przyjęłam to z pokorą 😉
Chyba troche przesadzasz w kwestii poziomu krytyki w „RM”, a redaktorzy – jeśli to na nich chcesz się wyzłośliwiać – wcale aż tak wiele nie piszą, zwłaszcza ostatnio…
mowa była o „gw” 🙂
O Azguime słyszałam od kolegów sprzeczne doniesienia. Warstwa muzyczna ogólnie dość się podobała (ktoś stwierdził, że bardziej mu się podobała od Aperghisa), warstwa plastyczna – różnie, jedna znajoma plastyczka stwierdziła, że to taka estetyka jeszcze z czasów Szajny. Nie wiem, nie widziałam.
Sorry, oczywiście 🙂
@PK 10:34
Ech, z łezką w oku wspomniałam swój tekst do katalogu pierwszej wystawy muzealnej przy której pracowałam ( jeszcze chyba przed dyplomem,czyli w epoce zamierzchłej) – po poprawkach mojego Szefa wyglądał chyba jeszcze gorzej niż debiutancka recenzja Kierownictwa 😉 Wtedy zdałam sobie sprawę z ogromu moich braków w wiedzy i warsztacie i też przyjęłam to z pokorą.Teraz jest chyba inaczej,sądząc po niektórych tekstach moich młodszych kolegów 🙁
Teraz przede wszystkim coraz mniej (jeśli w ogóle) czasu poświęca się na redakcję językową i merytoryczną tekstu.
W publikacjach internetowych już w ogóle oczekuje się, że napisanie tekstu zajmie pół godziny, po czym po pobieżnym przeleceniu „spell-checkerem” wrzuca się go na stronę. Takie przynajmniej wrażenie sprawiają niektóre teksty na gazeta.pl i na innych portalach.
No i z tego wszystkiego zapomnieliśmy o Solenizancie:
http://www.youtube.com/watch?v=TayTWqTqj2o
Właściwie nie wiem dla kogo Ruch Muzyczny jest wydawany. „Przeciętny” meloman po RM raczej nie sięga, bo jest nudny jak flaki z olejem, więc zapewne dla ludzi z branży. Szkoda, że nie udaje nam się w Polsce wydawać tytułu, który połączyłby obie grupy odbiorców. Bez starty jednak. Zagraniczne periodyki łączą w sobie poziom, przystępność i świetny layout. A polskim krytykom pozostawiamy lokalne piekiełko w stylu kto komu skróci lub wydłuży.
Alice Munroe, Kanada. Lit.Nobel
1. Munro 🙂
2. Niziurski nie żyje 🙁
@ozzy 13:03
@Gostek 13:37 pkt.1.
W Koszyczku Bobika już otworzyli szampana 🙂
http://wiadomosci.onet.pl/swiat/alice-munro-laureatka-literackiej-nagrody-nobla/dcr1w
@ Gostek 13:37 pkt.2.
🙁
I proszę, nawet tak poważna osoba jak Krzysztof Varga popełnia dwa błędy w swoim materiale o Niziurskim (myli imiona dwóch bohaterek powieści).
A internauci natychmiast to wyłapują.
Wszyscy piszą o książkach dla młodzieży Niziurskiego (na których i ja się wychowałem, oczywiście), a zapominają o jego dwóch wcale-wcale kryminałach, Przystań Eskulapa i Pięć manekinów. Niech żyje kapitan Trepka, polski Poirot!
Szampan u mnie został właściwie otwarty po kumotersku, na cześć zaprzyjaźnionej tłumaczki Munro, ale i laureatce się jakiś bąbelek oberwie. 🙂
Tylko ja zostanę bez obrywek, bo lecę lecieć. 😉
Szanowny Panie Piotrze,
byłem pewien, że Pan nie pozostawi odejścia Niziurskiego bez wspomnienia.
Z poważaniem
klakier
Dobry wieczór,
opuściłam blog praktycznie na cały dzień – robota, robota, a wieczorem film. Byłam na pokazie Chce się żyć, który właśnie wchodzi do kin. Warto. Dawid Ogrodnik uprawia aktorstwo ekstremalne. Zdjęcia niesamowite. Tylko muzyka – dziesiąta woda po Glassie, żeby nie powiedzieć Janie Ej Pi Kaczmarku. Tak to bywa…
Pobutka.
Bobiku, nie tak na skróty …
najpierw idę jechać, potem jadę lecieć 🙂
Wczoraj w FN Białoruska Narodowa Orkiestra pod dyrekcją Aleksandra Anisimowa wspaniale zagrała VIą Czajkowskiego. Na żywo nie słyszałem nigdy tak perfekcyjnego wykonania. Zachwycający trębacz, zachwycający kotlista (a do tego kotły czysto nastrojone) ; niebiańskie pianissimo w pierwszej części pierwszej części i te kontrabasy w ostatnich taktach finału.
Jak słabnący puls odchodzącego ..
Wogóle było o przemijaniu, bo przedtem Strauss – Vier letzte Lieder
Wracając jeszcze do tematu wpisu Pani Szwarcman – zachęcam do podpisania petycji i wysyłania informacji na jej temat:
http://www.petycje.pl/petycjePodglad.php?petycjeid=9996
Pozdrawiam!
Dzień dobry,
pan podpisujący się „Gostek” protestuje mi właśnie, że nick „Gostek” został zajęty przez niego, a „Gostek Przelotem” pewnie to „Przelotem” właśnie sobie dopisał. Widać, że nie czytuje Pan regularnie tego blogu – Gostek Przelotem jest tutaj od dobrych paru lat, wszyscy go tu znamy i często skracamy jego nick zwracając się po prostu Gostek. Dlatego obstaję przy jakimś zupełnie nowym pomyśle – przecież to nie takie trudne? 🙂 Pozdrawiam.
marmarbog – ja bym jednak najpierw zajrzała do tego „pierwszego” numeru, który ma się pokazać w Empikach lada dzień – może będzie jeszcze dziś? Po owocach poznacie ich. Domyślam się, że więcej tekstów zostało potraktowanych w ten sposób, ale zawsze dobrze mieć corpus delicti w ręce.
Ad. wczorajszy koncert. Bardzo miłą niespodzianką było wykonanie Vier letzte lieder. Solistka zrobiła bardzo dobre wrażenie zarówno interpretacją jak i aparycją a także bardzo „trafioną” suknią. Przypominała nieapomnianą w tym repertuarze Lisę della Casa. Brawo! Na koniec brawurowo wykonano dwa fragmenty Jeziora Łabędziego. Naprawde świetny koncert. Natomiast prelegentka zamiast pogawędki o wykonywanych utworach powinna raczej popracować nad manierami publiczności która rzęsistymi oklaskami nagradzała nie dość że każdą z Pieśni to także każdą część symfonii, co powodowało znaczny dyskomfort odbioru.
ad Gucio,
absolutna racja, to samo zresztą w symfonii. Też czekałem aż Róża Światczyńska poinformuje że są cztery (pieśni, części) a artyści proszą o nieoklaskiwanie…
To taki odruch, zaklaska ktoś jeden i potem już poszło ..
—-
Nie znam nagrań VLL przez LdCasa ; niedościgłym standardem wydaje się wciąż nagranie Elizabeth Schwarzkopf z berlińską radiową orkiestrą pod Szellem, ale kilka lat wcześniej (1953) nagrała Schwarzkopf komplet z Ackermannem (nie znam orkiestry)
Z Philharmonia
Czy ktoś może z Państwa orientuje się, czy Pan red. Cyz w końcu ukończył muzykologię? Bo swego czasu była informacja na Wikipedii, że Pan red. jest muzykologiem, a teraz już jej nie ma. Gdzieniegdzie w internecie można spotkać informację, że jednak nim jest. Jak to w końcu wygląda? Z tego, co pamiętam, to chyba do 3 roku dotarł…
Pozdr
Zawsze zazdraszczałem 60jerzemu wypadów do Wiednia i Salzburga…
Teraz melomani z okolic Warszawy mają alternatywę – do Mińska 🙂
Jeżeli oni u siebie grają tak jak na gastrolach, to ho ho ..
Schwarzkopf była w tym repertuarze niedościgniona. Wersja z Szellem jest również moją ulubioną, ale jest też trzecia (oprócz Ackermana) z Karajanem, według mnie mniej porywająca.
Schwarzkopf także z operetek Johanna Straussa potrafiła czynić arcydzieła.
Złośliwiec – witam. O ile wiem, nie skończył muzykologii, ale można przecież nie skończyć muzykologii i mieć ogromną wiedzę, jak wielu tu występujących. Np. Piotr Kamiński muzykologii w ogóle nie studiował 🙂 Oczywiście nie znaczy to broń Boże, że chcę go czy kogokolwiek innego zrównywać z Tomaszem Cyzem. Chcę przez to powiedzieć tylko tyle, że fakt nieukończenia muzykologii jeszcze nic nie znaczy.
A swoją drogą, studiów to on żadnych nie ukończył z tego, co wiadomo.
Witam także Roberta Majewskiego (wczoraj @12:32). Że „Ruch Muzyczny” ma wiele braków, o tym już tu nieraz rozmawialiśmy, jak też o ich przyczynach, z których najgłówniejszą przez ostatnie lata był brak kasy i brak porozumienia z władzami Instytutu Książki. Przecież redakcja sama chciała ten stan rzeczy zmienić, ale nie dano jej tej możliwości.
Z zagranicznymi periodykami bywa różnie, ale fakt, bywają bardzo dobre. Jednak w dużej mierze utrzymują się z reklamy. U nas takiej możliwości za bardzo nie ma, jak na razie. I chyba mimo wszystko się nie zanosi. Mieliśmy parę pism o płytach, o świetnym layoucie, i oba padły. Inne pisma na rynku są bardziej popularne, z wyjątkiem „Glissanda”, zajmującego się wąską (acz niezwykle ciekawą) problematyką muzyki współczesnej.
Kwestia skracania tekstów to nie „polskie piekiełko krytyków”, tylko sprawa zwykłej przyzwoitości i jakości! Podstawowa sprawa.
Dzisiaj w Mezzo o 18:40 Król Roger (Warlikowski / Kwiecień, Pasiecznik, Rappe)
Patrzeć nie warto, słuchać warto 😉
FYI : mam magisterkę z romanistyki. Bardzo miłe pięć lat. Kto wie, gdyby profesor Rachmiel Brandwajn nie wyjechał (chyba jeszcze przed końcem mojego pierwszego roku, 67/68) może byłbym dzisiaj specjalistą od XVII wieku, choć wątpię.
Na konferencji prasowej w Warszawie, Birgit Nilsson zapytana o swoją ukochaną płytę wokalną, zacytowała właśnie tę Schwarzkopf z Szellem, bez wahania.
Ale na jednej interpretacji trudno skończyć. Wśród wielu (Janowitz z Karajanem, Leontyne Price!) polecam to :
http://www.youtube.com/watch?v=jQoJ7r2ab4U
Jest jeszcze inne jej nagranie, z Fritzem Buschem.
Nie chcę mnożyć linków, ale warto poszukać na tiubie Pani Teresy Żylis-Gara. Oj, warto! Chyba za szybko zapomnieliśmy, że w tamtych latach było to jedno z największych nazwisk w wokalnym świecie.
W ogóle chyba wszystkie duże i średnie panie to nagrały.
Co do Vier letzte Lieder; wśród licznych nagrań należałoby może wspomnieć o nowszym, dokonanym przez Rene Fleming w połowie lat dziewięćdziesiątych pod Eschenbachem. Dla mnie jest również wyjątkowe piękne, a w dodatku chyba niezbyt u nas znane.
Pamiętam nawet, jak w Płytomanii sprzed paru lat krytyk (którego nazwiska nie pomnę), omawiając ze szczegółami interpretację tych pieśni przez Fleming na – nowej wtedy – Straussowskiej płycie, nagranej w 2007 r. z Thielemannem, żałował, że artystka nie zarejestrowała cyklu nieco wcześniej…
Eee, pamiętam, że w części II miałam wątpliwości, nie zdzierżyłam dopiero części III, chociaż chwilami byłam jednak w rozterce. Słuchać warto, zdecydowanie. I tym razem zamierzam posłuchać (i patrzeć).
(mój wpis dotyczył oczywiście Króla Rogera)
Ze wspomnianych pieśni Straussa polecam wykonanie Janowitz pod Karajanem.
Szkoda, że nie byłem na koncercie białoruskiej orkiestry – bardzo jestem ciekaw, jak grają. Nagranie „Patetycznej” pod Furtwanglerem z 1938 r. obfituje w niebiańskie piana! Pozdrawiam
Mimo niemnożenia linków komentarz PMK zatrzymało 😯
Rachmiel Brandwajn… moja siostra kiedyś na koloniach TSKŻ poznała się z jego synem Olkiem (oboje byli wychowawcami). Zaraziła się od nich miłością do francuskiej kultury, a potem zaraziła mnie – kazała mi w liceum iść do klasy francuskiej, a nie niemieckiej 😆 Tak więc pośrednio i moja frankofonia stąd się wywodzi 😉
Rachmiel był niezwykły. To zresztą „słychać” w jego książkach : umysł jak brzytwa i wiedza na miarę. Pamiętam całe zdania z jego wykładów, razem z intonacją.
Patetyczna z Furtem jest olśniewająca, bardzo zaskakująca w jego dyskografii.
Renee przecież… Ktoś tu jest nieprzytomny!
Sena Jurinac z Fritzem Buschem i Stockholm Philharmonic to także jedna z najpiękniejszych interpretacji Vier latzte Lieder.
Gdybym była promocją (najlepiej szefem ;)) wylansowania na nowo niszowo-branżowego pisemka bez większych środków na cokolwiek, o PR nie wspominając —
— to – w danych uwarunkowaniach – (niedawna historia naczelnego przyniesionego arogancko w teczce przez mocodawcę)
strategia sama wchodzi pod palce:
„zły naczelny” wczuwa się jeszcze bardziej w rolę despoty bez czci, wiary i kompetencji, w jakiej go gdzieniegdzie obsadzono…
„zespół” puszcza historyjkę o arogancko i infantylnie pociachanym tekście zaprzyjaźnionym blogerom i innym krytykom co cnoty się boją i nie boją
a poza tym buzie w ciup (że inne teksty, długie, mądre i bynajmniej nie sostenuto ani stretto)
„czytająca publiczność” w poniedziałek bieży gromadnie do kiosków, by się utwierdzić, że od zawsze wiedziała, kto jest szwarccharakterem…
…aliści, znajduje w tekstach staro-nowego pisemka mieszankę tak dolcze kantabile, że uzależnia się od niej z miejsca i nawet bez cauberfloty…
Oklaski, brawa, „zły naczelny”, „zespół”, „niezłomni krytycy”, „kupująca publiczność”, „publiczność pożyczająca od kupującej” — wszyscy wychodzą przed kurtynę — vivat semper i kochajmy się… standing ovation!
😐
…na wszelki wypadek rezerwuję sobie prawa do tego tak zwanego libretta… 🙄
„Ruch Muzyczny” zawsze był pismem niszowym, raczej skierowanym do wąskiego kręgu środowiskowego niż do szerszego kręgu odbiorców.
Cykl wydawniczy zawsze był taki, że „szary zjadacz muzyki” musiał mieć wielką cierpliwość, aby z okrojonych najczęściej tam recenzji w ten, czy inny sposób korzystać.
Ale np. mój kolega ze studiów o profilu raczej mocno oddalonym od muzyki, kiedy w pewnym momencie został (nie profilowo) leśniczym w otchłani mazurskich lasów przez wiele lat prenumerował „Ruch”.
Problemy obecne „Ruchu” (mimo całego mego szacunku dla Pani Kierowniczki) wydają mi się być zupełnie nieistotne społecznie i są problemami kręgu ludzi tam zatrudnionych. No, ale kto nie ma dziś problemów wobec posunięć obecnej Władzi.
To pismo skazane na zagładę, jak wiele innych – choćby wspomnieć kolejne mutacje „Przekroju” – dawniej pisma skierowanego do inteligencji.
No właśnie, czy inteligencja – rozumiana jako sprawcza część społeczeństwa – to jeszcze istnieje?
Droga a cappello, kulą w płot. Niestety, to nie jest strategia reklamowa, to jest samo życie.
Przykład „arogancko i infantylnie pociachanego tekstu”, który podałam, nie jest niestety jedynym. Znam więcej przykładów tak właśnie – arogancko i infantylnie – pociachanych tekstów z tego numeru, niemal dokładnie według schematu podanego przez PMK 9.10. @20:53 (z wywalaniem niewygodnych akapitów, tworzeniem błędów rzeczowych itp). Ale postanowiłam wrzucić tylko jeden tekst autora, który nie ma już nic do stracenia, bo wybiera się na emeryturę. Finał taki, jak w a cappellowej bajeczce, nie jest możliwy, bo nie ma odgrywania ról. Jest skrzecząca rzeczywistość (wiem, to pospolitość skrzeczy…).
Myślałam, że już może dziś się pokaże numer – wskazałabym te przykłady, a myślę, że i autorzy by z tym pośpieszyli. Nie ma go jednak jeszcze. Trudno, trzeba czekać do poniedziałku.
Drogi klakierze – może i jest to pismo skazane na zagładę, jak wszystkie pisma dla tzw. inteligencji, która istnieje czy też nie, czy może przestaje istnieć (ja nie jestem aż tak katastroficzna w tej materii). Ale nie musiało się to stać w tak niesmaczny sposób. Ja jeszcze wciąż liczę na naprawę sytuacji. Szkoda pisma, szkoda ludzi, którzy już przypłacają to zdrowiem. To nie żarty. Tak, to garstka ludzi, ale to część większej całości. Niekoniecznie dotyczącej obecnej Władzi, lecz mechanizmów współżycia międzyludzkiego.
W redakcji nie da się pracować tak jak w korporacji: jest jeden poganiacz niewolników i niewolnicy wykonujący polecenia. Praca redakcyjna jest współpracą, współdziałaniem od pierwszego do ostatniego etapu. Można było przychodząc do nowej dla siebie firmy od razu tworzyć koleżeństwo, dobrą atmosferę. Szkoda, że stało się inaczej.
I może zawieśmy tymczasem tę dyskusję. Sytuacja się rozwinie – zobaczymy.
To może ja jeszcze, Pani Kierowniczko, wcisnę się jeszcze pomiędzy
Dorota Szwarcman
11 października o godz. 22:47
i
Dorota Szwarcman
11 października o godz. 22:52
Bo może tak to i zabrzmiało, że ja po innej stronie.
No z jednej stronie po innej, z drugiej po tej drugiej.
Ale na pewno nie przyłączyłbym się do tego, co Pani nazywa „w tak niesmaczny sposób”.
Nie sądzę, aby wszelkie względy ekonomiczne, kryzys itede mają usprawiedliwiać zachowania decydentów w postaci toczącego się walca.
Powrócę do zeszłorocznej batalii o NiFC. Wtedy też i tam walec wtargnął.
To chyba jest jakiś bardziej społeczny wymiar – znieczulicy Władzi (a może braku wyobraźni) na dobro publiczne, a które wydaje się Władzi być bezzasadnym z racji kosztów, które Władzia musi ponosić i cierpieć z braku wymiernego zysku.
Bo co Władzi z tego, że gdzieś pośród lasu leśniczy prenumeruje „Ruch Muzyczny”, choć się z tych lasów rzadko kiedy wychyli.
Nie potrafię tego dobrze nazwać, ale uważam, że potrzebna jest publiczna dyskusja – co należy chronić w obszarze kultury (ale i nie tylko) – zarówno w obszarze ekonomicznym i jak w doborze kadr zarządzających – bo coraz częściej mi się wydaje, że to nie finanse, ale źle dobierani ludzie niszczą to, co było jakąś opoką przez lata i czego nie da się zastąpić, choć może można mieć swoje… ale.
Tu się zgodzę 🙂
I dobranoc. Jutro jadę do Poznania.
I co dalej? Wszyscy zamillkli? Dopóki plotki, to jest o czym gadać, a jak padło hasło debaty o powinnościach, to zaległa cisza? Otóż ja uważam, że publiczne pismo za publiczne pieniądze ma publiczne obowiązki, czyli wobec publiczności, a nie redakcji.
Wagner – witam. Że główne powinności każdego pisma, nie tylko takiego wychodzącego za publiczne pieniądze, są przede wszystkim wobec publiczności, to oczywista oczywistość, że zacytuję klasyka. Że nie da się sensownie działać na rzecz publiczności, kiedy szef nie umie pracować również sensownie, to też oczywiste. Niespecjalnie więc jest tu o czym dyskutować. (Nawiasem mówiąc, nie mówiliśmy tu i nie mówimy o plotkach, lecz o faktach.)
Ale klakier postulował inną dyskusję, cytuję: co należy chronić w obszarze kultury (i nie tylko). Cóż, można by na ten temat porozmawiać. Jedno jest w dzisiejszych czasach uderzające: że przerywa się pewien kod kulturowy, którym swego czasu posługiwali się wszyscy w społeczeństwach europejskich. Dziś w różnych pokoleniach różne są odniesienia, najrozmaitsze formacje – i czasem ciężko się porozumieć…
Obecny kształt „Ruchu Muzycznego” jest rodzajem hipsterskiej gnuśności, która pod hasłem „edukacja muzyczna dla szerokich mas” przemyca „kulturalno-oświatowy” komunikat dla pobłażliwych i niedojrzałych emocjonalnie yuppies ze sfer finansowych, którzy chcą czuć się uczestnikami kultury. Ale to nie jest ani kultura dla mas, ani kultura dla elit finansowych, ani tym bardziej dla ludzi spragnionych muzyki. Przykro czytać teksty literatów (w tych tekstach są oni właśnie „literatami”, a nie pisarzami), dla których jedyną formą kulturalnej aktywności jest samo znalezienie się w Filharmonii, wypicie szklaneczki dobrego trunku i obejrzenie stroju wykonawcy. Trudno czytać zmasakrowane teksty (nawet własny), pobłażliwość wobec formy recenzji i relacji, trudno zaakceptować brak motywu przewodniego i najmniejszego cienia artykułów historycznych. To już nie jest przewodnik po wydarzeniach muzycznych, to odzwierciedlenie internetowego chaosu i pustki, gdzie hasłem naczelnym jest ukradziona Gombrowiczowi „niedojrzałość”. Naprawdę musimy coś z tym zrobić – podszyty dydaktyzmem konserwatyzm nie jest tak szkodliwy jak oświecone naprawianie pod hasłem „nieświadomość” i „dorastanie do odbiorcy”. A już podpieranie tego wszystkiego zdaniem z Mycielskiego wywołuje wielki sprzeciw.
Witam, Panie Michale. Całkowicie się z Panem zgadzam – poza tym, że jak na razie jeszcze jakieś ogryzki z poprzedniej epoki pozostały (teksty o edukacji i parę jeszcze). Ale w sumie powstał chaos podszyty pustką. I też mam szczególny niesmak, gdy widzę przywoływanie w tym kontekście Mycielskiego.
Dzień dobry!
Mam pytanie niezwiązane bezpośrednio z tematem tekstu, ale z dyskusją, która wywiązała się niżej. Wspomina Pani znajomość swojej siostry z synem Rachmiela Brandwajna… Tymczasem ja poszukuję osoby, która dysponowałaby prawami autorskimi do jego przekładów (chodzi o publikację fragmentu tłumaczenia w antologii). Jeśli mogłaby mi Pani pomóc, bardzo proszę o kontakt: katarzyna_panfilMAŁPAtlen.pl