Śmierć w Des-dur

Niesamowity był koncert Kwartetu Śląskiego – kolejny z cyklu Kolory Rosji – w którym gościnnie wzięła udział Ewa Pobłocka (nie mogłam jej wysłuchać na recitalu w Warszawie, więc przynajmniej tyle w Katowicach).

Znakomicie skomponowany program, zapowiedziany – jak wszystkie w tym cyklu – przez muzykologa Marcina Trzęsioka, który podał tyle ciekawych informacji o utworach, że widać potem było, jak ludzie śledzą poszczególne opisane momenty.

Każdy z utworów jest jakoś związany ze śmiercią. Króciutki, ale przejmujący Testament na kwartet smyczkowy Tigrana Mansuriana (co prawda to Ormianin, nie Rosjanin, i to urodzony w Bejrucie, ale jako dziecko sprowadził się z rodzicami do sowieckiej Armenii), zagrany na początek jak motto, pisany był, gdy kompozytorowi umierała żona, jednak zadedykowany jest Manfredowi Eicherowi. Na wiosennym festiwalu NOSPR-u Kultura Natura ma być wykonane jego Requiem – ktoś dziś wspominał, że to będzie pierwsze wykonanie w Polsce, ale nie: pierwsze było trzy lata temu na Nostalgii. Wówczas zresztą kompozytor pokazał się na poznańskim festiwalu po raz drugi; był także siedem lat wcześniej z zupełnie innym występem.

XII Kwartet smyczkowy Des-dur Szostakowicza to bardzo dziwne dzieło. Już z tych późniejszych utworów, od których mróz przejmuje. Ta muzyka nie chce się podobać, już sam początek odpycha – jest serią dodekafoniczną, która zresztą zawisa w próżni i nie jest dalej wykorzystywana. Nie ma ironii ani groteski, to już się skończyło (utwór pochodzi z 1968 r.). Coś tu z atmosfery niektórych utworów Weinberga, coś z Ustwolskiej. Nic dziwnego, że ten kwartet jest rzadko wykonywany; co ciekawsze, okazuje się, że nawet Kwartet Śląski go wcześniej nie znał – trudno uwierzyć, bo wydawałoby się, że oni znają wszystko z dziedziny literatury kwartetowej. Tu z kolei została uczczona pamięć Wasyla Szyryńskiego, drugiego skrzypka z Kwartetu im. Beethovena, z którym Szostakowicz stale współpracował: na początek II skrzypce pauzują przez 34 takty, tyle, ile lat Szyryński grał w zespole.

Tonacja Des-dur umieszczona jest w tytule dzieła Szostakowicza, ale nie pojawia się tak od razu. W Kwintecie fortepianowym Alfreda Schnittkego pojawia się na koniec, tworząc niebiański nastrój. Ten utwór z kolei pisany był po śmierci matki kompozytora. Tu też mamy ciekawy przykład nie-Rosjanina z dawnego ZSRR: jego ojciec był niemieckim Żydem, matka – Niemką nadwołżańską. Mamy więc nawiązania do kultury niemieckiej i austriackiej, choć luźne: utwór wychodzi od cytatu z Heinricha Schuetza, w dalszej części pojawia się skrzywiony walc (w dzieciństwie Schnittke spędził z rodzicami parę lat w Wiedniu) wychodzący od motywu b-a-c-h. Ogólnie jest to muzyka bolesna. W ostatniej części, Passacaglii, w wysokim rejestrze fortepianu rozbrzmiewa spokojny temat właśnie w owym „niebiańskim” Des-dur, taka „kołysanka na wieczny sen”, której w smyczkach towarzyszy rekapitulacja z poprzednich części.

Kwartet z pianistką brzmiał jak jeden organizm. Nic dziwnego, skoro właśnie mija 25 lat, odkąd razem wystąpili na festiwalu Kwartet Śląski i jego goście. Co zaś do Pobłockiej, świetna wiadomość: tego Bacha, którego grała w Warszawie, zamierza nagrać.