Nieprawdopodobna powaga formy

To cecha, jaką mają według dyrektora Waldemara Dąbrowskiego posiadać dawne fortepiany z kolekcji NIFC, które w ilości już dziesięciu, w tym dwa pianina Pleyela, stoją (do 8 kwietnia) na wystawie w Salach Redutowych Opery Narodowej, od dziś noszących oficjalnie imię Fryderyka Chopina.

Byłam nawiasem mówiąc ciekawa, jak niezawodny tłumacz p. Piotr przetłumaczy ten nader kwiecisty zwrot. Poradził sobie w ten sposób, że go ominął – i słusznie, zwłaszcza, że ze względu na zbliżającą się transmisję telewizyjną należało się streszczać, a każdy z przemawiających przed koncertem panów tradycyjnie musiał roztoczyć swój pawi ogon. Różne inne też kwiatki padały, jak np. o tym, że bohater wieczoru – kopia fortepianu Fryderyka Buchholtza (warszawskiego budowniczego instrumentów) zbudowana przez Paula McNulty’ego – „może znowu brzmieć polskością”. O rany.

Dla tych, którym się brzmienie owego instrumentu nie podoba, bo zbyt nikłe itp., jest wytłumaczenie historyczne: otóż Chopin kiedy na nim grał, też brzmienie było nikłe, akustyka w sali ówczesnej siedziby Teatru Narodowego na Placu Krasińskich była zdaje się także kiepska, a Fryc opisał to w liście do Tytusa Woyciechowskiego: „…Elsner żałował, że mój pantalion głuchy i że basowych pasaży słychać nie było. (…) Mochnacki w „Kurierze Polskim”, wychwaliwszy mię pod niebiosa, a szczególniej Adagio, na końcu radzi więcej e n e r g i i. Domyśliłem się, gdzie ta energia siedzi i na drugim koncercie nie na swoim, ale na wiedeńskim grałem instrumencie”. Można się więc było wzruszać, że znowu głuchy pantalion zabrzmiał równo po 188 latach 17 marca w teatrze, co prawda nie w tej sali i nie w tym budynku, ale nie szkodzi.

Zagrał na nim Krzysztof Książek. Najpierw jeszcze Collegium 1704 pod dyrekcją Vaclava Luksa zagrało Bitwę pod Możajskiem Karola Kurpińskiego – przezabawny kawałek (o ileż lepszy od Beethovenowskiego Zwycięstwa Wellingtona, ale o to doprawdy nietrudno), do którego wykonania niezbędne jest poczucie humoru, a braciom Czechom chyba go nie brakowało, choć wolę wykonanie Orkiestry Osiemnastego Wieku. Potem wyszedł na scenę pianista i najpierw zagrał solo Fugę i kodę B-dur na temat „Jeszcze Polska nie zginęła” również Kurpińskiego (też zabawny, sympatyczny przyczynek), a potem z orkiestrą Koncert f-moll Chopina. I to był dramat. Brak współpracy aż rzucał się w uszy – kilka razy solista rozszedł się z orkiestrą, a dokładniej tak pędził, że muzycy nie mogli za nim nadążyć. Słychać to było w skrajnych częściach, tylko środkowa przeszła bezboleśnie. Orkiestra też nie wypadła w tym koncercie nadzwyczajnie, zwłaszcza niezestrojone dęte. Pianista odrobinę poprawił wrażenie bisem, pozostając w tonacji i wykonując Mazurek op. 7 nr 3.

Książek nagrał już na tym instrumencie płytę dla NIFC z owym utworkiem Kurpińskiego, Koncertem f-moll w wersji solowej, Balladą F-dur, wszystkimi czterema Mazurkami op. 7 i Nokturnem fis-moll. Nie miałam jeszcze kiedy jej przesłuchać, ale po dzisiejszym koncercie specjalnie mi się nie spieszy. Jakoś nie mogę się na razie do tego pianisty przekonać. Może na recitalu za tydzień będzie lepiej.

PS. Parę dni temu odbyła się w Muzeum Chopina konferencja prasowa przed wyżej opisanym wydarzeniem, na której obecny był minister kultury oraz prezes TVP. Uwagę ze strony dyrekcji NIFC, że transmisja tego koncertu na jednej z głównych anten będzie dla TVP rewolucją, pan minister skomentował w ten sposób, że zapewne czeka nas potem kolejna rewolucja: Zenek Martyniuk zagra w telewizji na fortepianie Buchholtza. He, he. Wpadamy już chwilami w takie opary absurdu, że kto wie…