Klawesynowe wspomnienia

W Pałacu w Rybnej odbył się dziś recital klawesynowy Aleksandry Gajeckiej-Antosiewicz w ramach zarówno Festiwalu im. G.G. Gorczyckiego, jak działalności założonego przez tę artystkę Centrum Współczesnej Muzyki Klawesynowej im. Elżbiety Chojnackiej.

Podtytuł koncertu brzmiał Dedykacje. Miało to podwójne, a nawet potrójne znaczenie: w programie znalazły się zarówno utwory dedykowane Elżbiecie Chojnackiej, jak Aleksandrze Gajeckiej-Antosiewicz (dwa prawykonania!), a sama solistka zadedykowała ten koncert – poza oczywiście patronką założonego przez siebie Centrum – dwojgu wykonanym dziś kompozytorom, którzy obchodzą w tym roku jubileusz: Elżbieta Sikora kończy 75 lat, a Zygmunt Krauze – 80.

Suite II na klawesyn i warstwę elektroakustyczną Elżbiety Sikory miała dwie wersje; w drugą kompozytorka wplotła w warstwę taśmy przetworzony dźwięk klawesynu Elżbiety Chojnackiej. Są na niej również odgłosy przyrody (burza), ale przede wszystkim wielkiego miasta. Utwór czteroczęściowy, zróżnicowany, wymagający od solisty nie lada wirtuozerii.

Z owym miejskim ożywieniem całkowicie kontrastował utwór drugi: powstałe w tym roku Largo Artura Zagajewskiego. Zaskakujący i przejmujący utwór, w niskim rejestrze, łamane akordy wydobywane w nietypowy sposób (klawisze najpierw się blokuje, a potem powoli podnosi), układające się w rodzaj posępnego, żałobnego chorału. I ponoć coś jest na rzeczy. Solistka też jest utworem zachwycona – pasuje on do jej lirycznej natury.

Dwa utwory Zygmunta Krauzego zostały napisane z myślą o Chojnackiej, z którą przyjaźnił się od wielu lat: Pour El z 2008 r. to jeden z utworów, które napisał dla niej, najnowsze Okruchy pamięci, już dla Aleksandry Gajeckiej-Antosiewicz – mówią o pamięci. Pierwszy to rodzaj dramatycznego recytatywu w charakterystycznym dla tego kompozytora języku krótkich, niespokojnych motywów. Drugi, bardziej rozbudowany, również z tego języka się wywodzi, ale po pierwsze ma kilka epizodów (w tym tangowy – Elżbieta uwielbiała i zbierała tanga), a po drugie zaskakującym elementem jest wplecenie w muzykę głosu, pojedynczych słów wypowiadanych przez solistkę szybko, w napięciu. Nie układają się w żadną prozę, po prostu są to urywane słowa: „teraz”, „nigdy”, „zawsze”, „na pewno”, „pamięć”, „kiedy”, „idę”… Wrażenie jest niesamowite.

Przyszło całkiem dużo ludzi i wywołało jeszcze artystkę na bis – był to jeden z ulubionych bisów Chojnackiej, So tango Maurice’a Ohany (pamięci Carlosa Gardela).

Miałam też możność rzucić okiem na część archiwum Elżbiety Chojnackiej, które jej ulubiona uczennica i spadkobierczyni przywiozła z Paryża. Jest tego ogrom. Nuty do wykonywania, jak pamiętają ci, co bywali na występach Chojnackiej, podklejone są fioletowym kartonem (i często opatrzone jej znaczkami i uwagami), ale miała też drugie egzemplarze w zwykłej formie. Ponadto jest też mnóstwo afiszów i innych drobiazgów, które wielka artystka zgromadziła poprzez kilkadziesiąt lat swej niezwykłej kariery. Trzeba będzie to skatalogować – dużo będzie roboty. Na razie Aleksandra Gajecka-Antosiewicz grywa z tych fioletowych nut (ale nimi nie ciska na podłogę jak poprzedniczka, tylko dyskretnie odkłada na stojące obok krzesło), a nuty utworów pisanych już dla niej podkleja na brązowo. Pod kolor klawesynu.