Beth w Pieśniach żałosnych

Po czterech i pół roku finalizuje się ostatni z szalonych pomysłów Michała Merczyńskiego (jako twórcy i dyrektora NInA) i Filipa Berkowicza, by połączyć ze sobą twórców muzyki pop z dziełami polskich gigantów muzyki współczesnej.

Miało to swoje źródła w eksperymentach związanych z prowadzonym wówczas przez Berkowicza festiwalem Sacrum Profanum, ale się usamodzielniło w osobne, duże przedsięwzięcia. Pretekstem był współorganizowany przez NInA Europejski Kongres Kultury we wrocławskiej Hali Stulecia, powiązany z licznymi wydarzeniami kulturalnymi. Odbyły się tam wówczas dwa koncerty-monstra: Pendereckiego z Jonnym Greenwoodem z Radiohead oraz z Aphex Twinem – pierwszy z tych koncertów zaowocował kolejnymi jego edycjami w różnych krajach, wreszcie płytą wydaną przez Nonesuch.

Jutro w londyńskim Barbican Centre odbędzie się premiera filmu, a zarazem płyty będącej z kolei śladem drugiej części tego wydarzenia. Wydawcą jest tym razem firma Domino Record, płyta wychodzi – jak widać w linku – w czterech formatach, a polską dystrybucją zajmie się Sonic Records. A dziś pokazano rejestrację wideo w dawnej NInA, a obecnie FINA, kilku osobom z prasy. W sobotę o godz. 18 będzie tam pokaz otwarty tego filmu, każdy może przyjść.

Byłam na tym koncercie w Operze Narodowej i wówczas, jak widać z powyższego linka, wrażenia miałam mieszane. Spotęgowało je wówczas nieznośne buczenie reflektorów, które zakłócało odbiór do tego stopnia, że wyszłam z koncertu wściekła. Oczywiście w nagraniu nie ma po nim śladu, a wrażenie jest o wiele bardziej pozytywne. Przede wszystkim wielkie brawa należą się Ani Marchwińskiej, która przygotowała solistkę do wykonu (a opowiadała mi potem, że łatwe to nie było…). Podziw dla NOSPR i Krzysztofa Pendereckiego, bo dyrygowanie Góreckim to wbrew pozorom piekielna sprawa, wymagająca kondycji. Oprawa plastyczna nienachalna, więc także uznanie dla Johna Miltona (projektanta oprawy koncertów Portishead), ładne filmowanie – reżyserowała Halina Przebinda, znana z wielu fajnych telewizyjnych widowisk.

No, a Beth Gibbons? Z bliska widać jeszcze bardziej wielkie napięcie, jakie włożyła w interpretację utworu, starania, żeby tekst podać w formie wyrazistej i przypominającej oryginał, i emocje. Można nawet się wzruszyć. Jakiś rodzaj tremy też musiał być, bo – co słyszalne jest zwłaszcza w samym nagraniu (tu też czuwali najlepsi polscy specjaliści) – głos jej z lekka drży, to prawie wibracja, a z nagrań z Portishead pamiętam różne rodzaje jej śpiewania, ale raczej bez takiego efektu. W każdym razie wczuwa się w rolę i nie ma w niej nic sztucznego, choć oczywiście trudno to porównywać z wykonaniami profesjonalnych śpiewaczek klasycznych. Ale ta naturalność to tylko jej plus. W książce o Góreckim, która niedawno wyszła (autorstwa Marii Wilczek-Krupa), autorka przypomina, jak kompozytor obraził się na Stefanię Woytowicz, kiedy usłyszał ją na próbie przed pierwszym wykonaniem w Polsce (Warszawska Jesień 1976), i nie przyszedł na koncert. Ona rzeczywiście wibrowała bez opamiętania i to było absolutnie nieznośne.

Ciekawam, co na tę płytę powiedzą fani Portishead. Bo to, jak rozumiem, dla nich przecież.