Winds+, czyli smyczki

Lutosławski Quartet był dziś gościem nowego festiwalu organizowanego przez Gruppo di Tempera. Wystąpił w nietypowym miejscu: Sali im. Kisielewskiego w PKiN.

Wchodzi się do niej osobnym wejściem na prawo od wejścia głównego, a na lewo od Teatru Studio. Wygląda na to, że nie tylko można w niej zrobić „bankiet albo wystawę”, ale też jest to całkiem niezłe miejsce do wykonywania muzyki kameralnej. Mieści się tam ok. 120 osób, akustyka jest z lekkim pogłosem, ale da się słuchać.

Kwartet od niedawna znów zmienił prymariusza – tym razem na prymariuszkę. Jest nią Roksana Kwaśnikowska, laureatka kilku konkursów, o której tu wspominałam przy okazji zeszłorocznego Konkursu im. Szymanowskiego w Katowicach. Choć dużo młodsza od pozostałej trójki starych wyjadaczy, którzy są w zespole od początku (czyli 13 lat), weszła w rolę śmiało, bez kompleksów. Zobaczymy, jak to będzie dalej. Pamiętam, że w Kwartecie Śląskim po odejściu Marka Mosia też przez pewien czas była prymariuszka, Anna Rechlewicz, ale nie potrwało to długo. Szymanowski Quartett też ma teraz pierwszą skrzypaczkę – Agatę Szymczewską, jednak to już w zasadzie jest zupełnie inny zespół – z pierwszego składu pozostał tylko altowiolista.

W Lutosławski Quartet pierwszy skrzypek wciąż się zmienia, ale drugi, Marcin Markowicz, pozostaje osobą, która kładzie na zespole szczególne piętno – choćby z tego powodu, że jest również kompozytorem. Nie studiował co prawda kompozycji, ale doświadczenia nabrał grając zarówno w kwartecie, jak w orkiestrach. To on najpewniej jest inicjatorem szczególnego obyczaju zespołu: preludiowania przed występem. Dziś też zaczęło się od improwizacji, podobnej zresztą do początku zagranego później III Kwartetu Markowicza; stopniowo wyłonił się z niej początek II Kwartetu F-dur Moniuszki. Nie wiem, czemu grywa się tylko pierwszy, w d-moll, bo ten drugi jest równie ładny. Lutosławski Quartet nagrał swego czasu oba.

Przeskok od tego utworu do czasów współczesnych utrzymał się już do końca koncertu. Usłyszeliśmy dwa utwory napisane na dziesięciolecie zespołu: III Kwartet Pawła Mykietyna, jedną z tych jego „algorytmowych” zabaw z przyspieszaniem, i wspomniany kwartet Markowicza, małą składankę-przypominajkę różnych pozycji repertuarowych ze szczególnym uwzględnieniem patrona.

I na koniec mocny strzał, że tak powiem: Jagdquartett Jörga Widmanna. Cóż kryje się za poczciwym, znanym nam rytmicznym tematem wziętym z utworu bynajmniej nie poświęconego polowaniu, bo z finału fortepianowych Papillons Schumanna? Dysonanse pożerają ten temat i charakterystyczny rytm, muzycy dziko machają smyczkami i krzyczą, istne polowanie z nagonką. Wreszcie zwierzęta upolowane, jęczą żałośnie (to szczególnie łatwe do uzyskania na instrumentach smyczkowych), ale jeszcze na koniec ofiarą pada wiolonczelista. Właściwie nie wiadomo, jak na to wszystko reagować, bo to niby zabawne, ale przecież nie o zabawne rzeczy tu chodzi. Potem atmosferę trzeba było jednak załagodzić, więc na bis był kawałek muzyki filmowej znów Marcina Markowicza.

Jutro finał w S1 z Urszulą Kryger, Szymonem Komasą i Gruppo di Tempera, ale ja jednak tym razem wybieram filharmonię.