Jednak cnota zwyciężyła

L’incoronazione di Poppea Claudia Monteverdiego, wyreżyserowana w Teatrze Królewskim w Łazienkach przez Natalię Babińską, to spektakl wart i zobaczenia, i usłyszenia.

Na konferencji przedpremierowej była mowa o tym, że możemy mieć pewne skrupuły słuchając w czas wojny przepięknej muzyki, tym bardziej, że mowa jest o władzy, o przemocy i o całkowitej niemoralności bohaterów. Kontrast tej muzyki ze złem, o którym mówi, kryjącym się w poszczególnych postaciach, jest w istocie mocny. Nikt tu nie jest wolny od grzechu. O intencjach zarówno Poppei, jak Nerona, wiadomo; porzucona cesarzowa Oktawia zleca zabójstwo Ottonowi, który w ostatniej chwili zostaje pohamowany, kochająca Ottona Drusilla z radością staje się wspólniczką w planowanej zbrodni.

Zwycięża niemoralność Poppei i Nerona, a ich triumf zwieńczony jest jednym z najpiękniejszych miłosnych duetów w historii muzyki. To zakończenie budzi pewien protest. Jednak reżyserka zauważyła, że ówczesna publiczność i tak zapewne znała dalszy smutny ciąg tej historii: nie minęło kilka lat, jak Poppea została śmiertelnie pobita przez pijanego czy też naćpanego cesarskiego małżonka, będąc na dodatek w ciąży. Podobno potem żałował. W tym spektaklu, w samym finale, zostaje bardzo subtelnie pokazane fatum wiszące nad zakochaną parą; dokładniej nie powiem, nie chcę spoilować.

Natalia Babińska umieściła całą właściwie akcję w łaźni; są baseny, leżanki, przepierzenia, konfigurowane w przestrzeni na różne sposoby, z puszczonymi na to projekcjami – czasem sugerującymi ruch wody, czasem zupełnie innymi. Łaźnia dlatego, że to miejsce, które kojarzy się ze zmysłowością, z intymnością, z oczyszczeniem, ale też z dusznością. Występujące w prologu Fortuna, Cnota i Amor (śpiewaczki na sali, na scenie mimowie) usługują korzystającym z łaźni.

Bardzo mocna jest strona wokalna. Największym zaskoczeniem była dla mnie rola tytułowa – nigdy wcześniej nie słyszałam Małgorzaty Trojanowskiej. Na konferencji sprawiała bardzo skromne wrażenie i mówiła, że bardzo trudno jest jej się identyfikować z postacią z gruntu złą, jaką jest Poppea, ale robi, co może. I rzeczywiście, wykreowała się na postać zmysłową, uwodzącą. Ma piękny głos i znakomicie go kształtuje. Była świetną przeciwwagą dla Nerona – Kacpra Szelążka, który tym razem zabłysnął jako postać charakterystyczna: rozpuszczony bachor, który tupie nogami i wymusza to, co chce. Mamy oczywiście wiadome skojarzenia, kiedy w duecie z Seneką (Sławomir Jurczak) Neron oświadcza, że prawo i rozum są dla tych, co służą, nie dla tych, co rządzą, i czyni to ostrym, niemal histerycznym głosem. Ale duety z Poppeą są zupełnie inne, mają wysoką temperaturę.

Jan Jakub Monowid jako rzewny Otton na początku brzmiał trochę blado, z czasem rozśpiewał się. Niezapomnianym przeżyciem była ostatnia aria udającej się na banicję Octavii – Anny Radziejewskiej, po prostu wstrząsająca. Były też mniejsze role zwracające uwagę, jak Pauliny Horajskiej – wiernej Drusilli, czy też Jakuba Foltaka (Valetto). Osobny rozdział to Dorota Lachowicz jako Amalta/Nutrice, wykreowana na postać z gminu, „ludowym” głosem śpiewająca i demonstrująca wręcz jej prostactwo. Rola raczej aktorska niż muzyczna.

Odnotuję jeszcze, że przed spektaklem i w przerwie kurtyna była oświetlona w ukraińskich barwach narodowych.