Czas kanikuły

Najnowszy, podwójny numer „Ruchu Muzycznego” jest w części poświęcony krajowym letnim festiwalom, zwłaszcza tym mniejszym. Sama się ciekawych rzeczy dowiedziałam.

Napisałam zresztą wstęp do tego bloku tekstów, przedstawiając pobieżną syntezę rodzajów festiwali. W tekście odredakcyjnym Krzysztof Stefański nazywa mnie „być może najaktywniejszą festiwalowiczką w Polsce”. Cóż, już nie do końca tak jest, nie tylko z powodu pandemii, ale też po prostu tak bywa, że na niektóre festiwale w jakimś momencie (z różnych powodów) przestaje się jeździć, a zaczyna na inne – a tego lata jakoś w ogóle na niewiele się wybrałam. Być może np. na początku września uda mi się w końcu dojechać na Krzyżowa Music – ogromnie lubię takie święta muzyki kameralnej, oparte na modelu Marlboro Festival stworzonym niegdyś przez Rudolfa Serkina. Kilka lat temu zajrzałam na inną tego typu imprezę, jaką jest Festiwal Ensemble, który odbywał się na zamku Książ – teraz słyszę, że musiał się przenieść do Radziejowic. Krzyżowa zawsze nakładała mi się na ChiJE, ale tym razem trochę zachodzi na wrzesień, więc może dotrę.

Cieszę się w każdym razie, że festiwale, na które już nie jeżdżę, rozwijają się – od Jarosławia, który w tym roku ma 30. edycję (kibicowałam Pieśni Naszych Korzeni od samego początku jeszcze w Starym Sączu; dobrze, że i tutejszy festiwal się ostał), po Świdnicę, o której pisałam już w 2005 r., gdy wszystko dopiero się rozkręcało; dziś to już instytucja. Ale jest jeszcze wiele innych, na które po prostu nie mam kiedy dojechać. A także – jak dowiedziałam się z artykułu Łucji Siedlik „Kameralne podziemie” – są w kraju festiwale tajne przez poufne.

Wspomina wśród nich np. Śląski Festiwal im. Ludwiga van Beethovena w Głogówku, o którym się dowiedziała od znajomych muzyków (sama jest skrzypaczką) – ten akurat festiwal ma swoje lata, bo jego pomysłodawcą był śp. Zbigniew Pawlicki z dawnego Krajowego Biura Koncertowego; ja akurat dowiedziałam się o jego istnieniu od sympatycznego pana z Muzeum Regionalnego w Głogówku, który swego czasu w mailu powiadomił mnie, że festiwal pani Pendereckiej nie był pierwszym festiwalem beethovenowskim w Polsce (Głogówek ma swoje historyczne powody, bo Beethoven odwiedził tutejszy zamek Obersdorffów). Natomiast ciekawie było się dowiedzieć z artykułu, że np. w winnicy koło Tarnowa odbywa się festiwal muzyki kameralnej (Vitis Music Sfera), robiony bez żadnych grantów – wnioski są ponoć przez odnośne instytucje odrzucane, trudno powiedzieć dlaczego. To tylko jeden przykład – takich małych, lokalnych festiwali jest więcej. Ale też niektóre po prostu przestały istnieć, jak np. wspominany przez Łucję Siedlik ten na zamku w Rybnej (Tarnowskie Góry) – Kwartet Śląski i Jego Goście. Smutna prawda jest taka, że i w dużych miastach niespecjalnie wspiera się takie festiwale. Do dziś wzdycham smutno na myśl o np. Poznań Baroque stworzonym przez Cezarego Zycha, a nie była to pierwsza z pięknych jego imprez, która padła. Dobrze, że Muzyka w Raju wciąż ma swoje miejsce.

No cóż. Jutro lecę po prostu na tydzień wakacji, też czasem trzeba. Potem spotkamy się na Chopiejach.