Dzisiejsze życie orkiestry
Czwartek w Sinfonii Varsovii, piątek w Filharmonii Narodowej – dwa koncerty orkiestrowe. W składzie po trzydzieści kilka osób. Tak to teraz będzie.
Oczywiście i to nas cieszy, a także cieszy grających, że wreszcie mogą uprawiać zawód. I w tej wersji można robić ciekawe programy, jak to było w przypadku tych właśnie koncertów. Chociaż z tą ciekawością to też różnie – niekoniecznie wszyscy się tym samym ciekawią. Smutny był widok sali FN, na której było niewiele więcej osób niż w orkiestrze – jak już tu pisała wcześniej pauliene. Wtedy mogłoby się wydawać, że wyrafinowanym melomanom nie bardzo się chce słuchać popularnych utworów, jakie znalazły się w tamtym programie. Tym razem jednak sytuacja była odwrotna – program był niecodzienny. Ale i teraz publiczność była niewielka. Inna sprawa, że wśród typowej filharmonicznej większość jest w grupie ryzyka, a i średnią przyjemnością jest słuchanie muzyki w maseczce. Wymyśliłam sobie właśnie, że na koncertach będę używać przyłbicy, bo przynajmniej się człowiek nie dusi; w komunikacji i sklepach nadal używam maseczki, bo bardziej skuteczna, ale na sali siedzi się spokojnie, więc jest się trochę mniej narażonym.
SV wystąpiła w tym tygodniu pod batutą Daniela Raiskina, tego samego, który jakiś czas temu kierował orkiestrą Filharmonii Łódzkiej. To bardzo przyzwoity dyrygent, a program dobrał, można rzec, kurtuazyjnie: połowa koncertu poświęcona muzyce polskiej, a konkretnie Lutosławskiemu (Mała suita i Koncert podwójny na obój, harfę i zespół kameralny z solistami Zuzanną Elster i Arkadiuszem Krupą), a druga – muzyce ze wschodniego kręgu: był to króciutki, łagodny utwór Tranquillo Giji Kanczelego (ponoć pierwsze wykonanie w Polsce) oraz Symfonia kameralna op. 83a Szostakowicza, czyli opracowanie IV Kwartetu smyczkowego dokonane przez Rudolfa Barszaja. Ta znana jest o wiele mniej niż analogiczne opracowanie słynnego „autobiograficznego” VIII Kwartetu, i jest zupełnie inna, nie tak dramatyczna, bardziej refleksyjna i melancholijna.
Orkiestra FN pod batutą Andrzeja Boreyki rozpoczęła koncert Serenadą Romualda Twardowskiego z okazji 90. urodzin kompozytora, które miały miejsce w czerwcu. Trudno uwierzyć – był dziś obecny na koncercie, trzyma się znakomicie, do estrady ukłonić się podszedł prościutki jak struna. A muzyka? Napisana przed 13 laty dla orkiestry uczniowskiej przy warszawskiej Szkole Talentów, jest miłym w słuchaniu czystym przykładem neoklasycyzmu, takiego, jaki popierała Nadia Boulanger (Twardowski także przeszedł przez jej szkołę).
Resztę programu wypełniła suita Mieszczanin szlachcicem Richarda Straussa. To muzyka teatralna, lekka i trochę błaha, o niższych lotach niż jego opery, między stylizacją a salonem, choć tej stylizacji jest w gruncie rzeczy niewiele (parę nawiązań do Lully’ego). Pomiędzy częściami fragmenty dzieła Moliera, tłumaczone bardzo swobodnie przez Piotra Kamińskiego, czytał Andrzej Seweryn, wchodząc też w teatralny dialog z dyrygentem, który najwyraźniej lubi takie zabawy.
Andrzej Boreyko ma pecha, że jego kadencja przypadła akurat na pandemię. Ale też mamy szczęście, że może dzięki temu bardziej poświęcić się naszej filharmonii, bo w Stanach Zjednoczonych, gdzie również piastuje stanowisko (w Naples na Florydzie), sytuacja jest w tej chwili beznadziejna, do końca roku na pewno nic się tam nie będzie działo. A u nas? Trzeba teraz przeformułować program, dostosowując go do wymagań pandemicznych. Tak więc wygląda na to, że jeszcze długo orkiestra to będzie znaczyć najwyżej trzydzieści kilka osób. Różne tam Wagnery, Mahlery, Szostakowicze? Przeżytek.
Komentarze
A jak się słucha w takiej przyłbicy? To jednak ma wpływ na dźwięk, który dociera do uszu 🙂
Pobutka
https://www.youtube.com/watch?v=1UdEV2dwuNo
Chciałbym sprostować: to, co Andrzej Seweryn czytał w czwartek i piątek na koncercie, to zamówiona na tę okazję przez Filharmonię Narodową autorska narracja dostosowana do wymogów utworu. Zawarte w niej cytaty z dialogów Moliera zostały przetłumaczone ściśle.
🙂
Co do przyłbicy, to ona właściwie nie zasłania uszu. Może gdyby nosić taką fachową, to by zasłaniała. Ja korzystam z najprostszej i najlżejszej, którą zresztą dostałam na obchodach 4 czerwca 😉 Do komunikacji miejskiej już bym jej pewnie nie założyła, bo gdybym siedziała, a ktoś z covidem by na mnie nakichał, to mogłoby to przejść przez szparę między przyłbicą i czołem (ostatnio wypełniają to gąbką, może to trochę pomaga).
Pani Kierowniczko, puchy w FN to także efekt polityki biletowej tej instytucji. Godzinny koncert w cenie 130 zł? To może świadczyć o odklejeniu od rzeczywistości kogoś, kto to ustala. Nawet miałem się wybrać na te parę koncertów, cóż… Strach pomyśleć, co będzie w nowym sezonie.
No rzeczywiście – jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze 🙁 Po 130 zł zresztą są najlepsze miejsca, najtańsze są po 50 zł, ale to i tak duże obciążenie dla kieszeni, i to w kryzysie. A będzie jeszcze gorzej.
Dokładnie to samo miałam napisać – o cenach w FN. Jeżeli na koncert symfoniczny SV wchodzimy za 20 zł, a na Chopieje już od 40, to FN ze swoją polityką cenową (oraz rygorami pandemicznymi, teoretycznie zakazującymi zmiany miejsca) niestety nie jest zbyt atrakcyjną propozycją. I nie dziwię się, że namiot SV zapełnił się dużo bardziej, nawet za cenę znoszenia wywodów konferansjerki Zwłaszcza, że odmrożone życie koncertowe okazuje się całkiem intensywne i jakoś trzeba gospodarować, i czasem, i środkami…
Oj, ta konferansjerka we czwartek to była z jakiejś innej planety, ale już nie chciałam się pastwić 😉
Zmarła Ewa Demarczyk….
Ech… Ewa Demarczyk nie żyje 😥
Co za okropny dzień. Najpierw Henryk Wujec, teraz ona. Jakoś nie przeszło mi przez myśl, że byli dokładnie w tym samym wieku… Może dlatego, że HW widywałam wciąż, był moim sąsiadem z Kabat, spotykaliśmy się w metrze… a obraz Demarczyk zapisał się dużo młodszy – trochę wiedziała, co robi, gdy się wycofywała. Teraz wszyscy pamiętają ją młodą.
Piszą, że zmarła wczoraj…
No tak. Ale dziś podali.
Konferansjerki starałam się nie słuchać, ale trudno było – niestety, udało jej się sprawić, że Kanczeli z tym komentarzem zabrzmiał jak jakieś klimatyczne pitu pitu… Ale ja w ogóle jestem uprzedzona do okołoklasycznego wodzirejstwa, pewnie przez Bogusława Kaczyńskiego, który popsuł mi kiedyś sylwestrowe przedstawienie Strasznego Dworu w TW (jeszcze nie ON).
O przyszłości koncertów i orkiestr był jakiś czas temu ciekawy podkast na stronie Wyborczej :
https://wyborcza.pl/podcast/0,172673.html#S.main_topic-K.C-B.7-L.1.podcast
Choc w Polsce najpewniej jest całkowicie nieznany, w Chicago zmarł Joe Segal, załozyciel (w 1947 r! ) i własciciel jazzowego klubu Jazz Showcase. Był jednym z największych orędowników i krzewicieli jazzu. Latwiej jest powiedziec kto w tym klubie nie grał, niz kto grał.
https://downbeat.com/news/detail/joe-segal-owner-of-chicagos-jazz-showcase-dies-at-94
https://chicago.suntimes.com/2020/8/12/21365587/joe-segal-jazz-showcase-sam-freedman-jazz-education
Przeczytałam Pani Kierowniczki artykuł o Ewie Demarczyk w wydaniu internetowym Polityki. Kłopot mam, bo Ewy Demarczyk nie da się muzycznie zaklasyfikować – moim zdaniem – do popu. Podobnie jak Marka Grechuty. Albo Niemena, też zaliczyłabym do tego grona, które wymyka się wszelkim szufladkom.
Miałam jej pierwszą płytę… mało było tego wszystkiego, ale każda wyśpiewana przez Nią piosenka to najprawdziwsza perła. Nie było lepszych i gorszych – wszystkie znakomite. Nie było tego dużo, ale cóż. Takich już nie sieją.
Dla zainteresowanych wrzucam sznureczek do ostatniego bodaj wywiadu, jakiego udzieliła.
https://www.youtube.com/watch?v=O3Ph0bTr5wQ
No toteż właśnie o tym wspomniałam, że choć funkcjonowała w kontekście popkultury, to nie miała z nią wiele wspólnego.
Na wrocławskim koncercie z okazji 75 jubileuszu festiwalu w Dusznikach orkiestra była w pełnym składzie. Nawet wydawało mi się, że do Beethovena za dużo ich było. Na estradzie maseczki i rękawice miały tylko panie wręczające kwiaty. Publiczności było dużo, na co drugim miejscu, aż do jaskółek. Tak więc puchy w Warszawie to jakiś koloryt lokalny.
@tadpiotr
Puchy na widowni to koloryt lokalny FN, nie całej Warszawy. Tylko ta instytucja w stolicy tradycyjnie stoi na pozycji „tyłem do widowni”☹️.
Myślę, że luźniejszy stosunek do pandemicznych zabezpieczeń we Wrocławiu wynika też stąd, że w ogóle w dolnośląskim jest dużo mniej zakażeń.
Koloryt lokalny FN rzeczywiście jest dość specyficzny – nie jestem w stanie zrozumieć logiki, która każe oddzielać miejsca od siebie czy to o dwa, czy to o trzy, ale naraża też na spotkanie z przypadkowym sąsiadem, bo są też miejsca koło siebie. Jakaś bzdura.
Ani dolnośląskie ani mazowieckie nie jest strefą czerwoną ani żółtą.
Jednakowoż jest różnica np. dziś między 73 zakażeniami (mazowieckie) a 11 (dolnośląskie).
Dysproporcję tę nieco neutralizuje fakt, że województwo mazowieckie dwa razy większe od dolnośląskiego.