Jakim Bach był człowiekiem

Wykład niemieckiego muzykologa prof. Christopha Wolffa na Uniwersytecie Warszawskim miał mniej więcej taki temat – i z grubsza tym zajmuje się też jego książka Bach – muzyk i uczony. Ale powiedzmy sobie szczerze: wydedukowanie, jaki był Bach, jaki miał charakter, co lubił itp., przy tej ilości i charakterze materiałów, jakie się zachowały, jest równie łatwe jak proces poszlakowy. Bach nie pisywał listów osobistych, głównie oficjalne, z których coś czasem można wywnioskować, ale to trochę za mało. Jedynym tekstem, z którego można się co nieco dowiedzieć o jego osobowości, jest tzw. Nekrolog napisany po jego śmierci przez najstarszego syna Carla Philippa Emanuela wraz z uczniem, Johannem Friedrichem Agricolą.

Na wykładzie prof. Wolff skupił się na okresie lipskim, trwającym w sumie 27 lat. Wiemy, gdzie Bach wówczas mieszkał, jakie miał obowiązki i z czym musiał sobie radzić. Ale jak to się praktycznie odbywało, wiemy niedokładnie, z grubsza. Mieszkał więc w budynku Szkoły św. Tomasza (koło Kościoła św. Tomasza, jak nietrudno się domyślić), miał poza obowiązkami kantora obowiązek bycia pedagogiem tej szkoły, nauczania w zakresie zarówno muzyki wokalnej, jak instrumentalnej. Był odpowiedzialny za muzykę w czterech lipskich kościołach i za prowadzenie zespołu Collegium Musicum. Nie będę streszczała wykładu, można o tym wszystkim przeczytać w książce (warto zwrócić uwagę, że prof. Wolff jest dyrektorem Archiwum Bachowskiego w Lipsku, więc jak najbliżej źródeł tylko można).

Parę rzeczy pokazał na przykładach muzycznych. Nowatorstwo zilustrował porównując dwa początki Magnificatów: Kuhnaua i Bacha. Motet Singet dem Herrn posłużył jako przykład świetnej pedagogiki wokalnej oraz dowód, że każdy śpiewak u niego musiał mieć kwalifikacje solisty (co nie znaczy według Wolffa, że chóry bachowskie składały się z solistów, ale o tym tym razem nie było). Zwrócił uwagę, że Bach zmienił sposób wykonywania swojej funkcji – po doświadczeniach dworskich przeniósł styl dworskiego Kapellmeistra do muzyki kościelnej. Nie było mu łatwo się przestawić na absolutną dyscyplinę lipskiego stanowiska, ale w końcu musiał się dostosować. Wolff przedstawił prawdopodobny rozkład powstawania kolejnych kantat (najpierw było szukanie tekstów i przygotowywanie materiałów do pisania, od poniedziałku zaczynał komponować, w czwartek utwór był gotowy i można było zabrać się do prób; pisał prawdopodobnie w kolejności: chorały, arie i na koniec to, co pomiędzy nimi, czyli recytatywy).

O stosunkach rodzinnych Bacha można coś wywnioskować jedynie z literatury pedagogicznej przeznaczonej dla dzieci i drugiej żony, Anny Magdaleny (która, jak wiemy, dysponowała ładnym głosem, kopiowała też jego utwory). Że byli ze sobą bardzo blisko, świadczy tekst znanej pieśni Bist du bei mir. Podstawą funkcjonowania tej rodziny muzyka była od zawsze. Rodzina i muzyka to były dwie wartości najważniejsze dla Bacha; świadczy o tym fakt, że po wyjściu najstarszego syna z domu zaczął kreślić drzewo genealogiczne tego wyjątkowego rodu.

Po wykładzie był czas na pytania. Jednego z nich nie dosłyszałam, ale ogromnie zaciekawiła mnie odpowiedź. Otóż mowa była z grubsza o stosunku Bacha do teatralności. Operę jako gatunek znał, odwiedzał teatr w Dreźnie. Ale jego zadania były zupełnie inne. I tu bardzo ważna rzecz: w kontrakcie miał wręcz zapisane, że jego muzyka nie może być zbyt teatralna, służy bowiem celom religijnym (w książce znalazłam adnotację, że imiennie konsul Steger żądał przy wyborze Bacha na stanowisko, by „komponował on utwory, które nie będą teatralne”). Owszem, zawiera ona pewną ilustracyjność, ale jedynie symbolicznie. Tak więc – mówi prof. Wolff (i to, jak się domyślacie, jest wodą na mój młyn) – współczesne przeteatralizowane wykonania nie mają nic wspólnego z celem powstawania tych dzieł. Zadaniem bowiem śpiewaka w kantacie czy pasji nie jest odgrywanie określonych ról, wcielanie się w nie. To nie opera.