Wymiar irański i zmieniony kwartet

Na Jazzowej Jesieni z podtytułem „Nowe wymiary” jak zwykle króluje repertuar z ECM. Dziś – z dwóch wydanych tego lata albumów: Silk and Salt Melodies (Louis Sclavis Quartet) i Leathe of Heaven (Mark Turner Quartet).

Louis Sclavis, znakomity francuski klarnecista (najlepszy na basklarnecie), niewątpliwie gra jazz, ale często zainspirowany folkiem – afrykańskim, latynoskim, rodzimym francuskim… Tym razem udał się w podróż irańską. Ze świetnymi kolegami francuskimi – gitarzystą Gillesem Coronado i klawiszowcem Benjaminem Moussay, oraz z irańskim  gościem Keyvanem Chemirani, który rewelacyjnie gra na bębnach, zwłaszcza na tzw. bębnie pucharowym, inaczej tombaku, przypominającym arabską darbukę.

To jest akurat coś, co odpowiada gustowi Manfreda Eichera: wpływy folkowe wyraźne, acz nie zawsze oczywiste. Muzyka irańska zapewne nie leżała u inspiracji wszystkich zagranych dziś utworów, ale na pewno u paru z nich. Zaczęło się zresztą dość grzecznie, później bywało bardziej dziko i awangardowo, a później znów bardziej tradycyjnie, i tak na przemian. Zarówno współpraca, jak i solowe popisy muzyków, zwłaszcza perkusisty, były imponujące. Bardzo ciekawy występ.

Nad drugą połową wieczoru zawisł pech. Mark Turner, który w tym roku przyjechał w lepszym składzie niż w zeszłym, miał zaprezentować materiał  z nowej płyty nagranej ze znakomitym młodym trębaczem Avishaiem Cohenem (nie mylić z basistą o tym samym imieniu i nazwisku!), basistą Joe Martinem i perkusistą Marcusem Gilmore’em. Niestety, dziś Avishai został zawezwany pilnie do domu z powodu nagłej, ciężkiej choroby ojca. Reszta więc zespołu starała się więc, jak mogła, załatać wyrwę – oczywiście nie dało się zagrać materiału całej płyty. Za to na scenie pojawiła się niespodzianka – fortepian. Czy pianista może zastąpić trębacza? Zastąpić nie, ale zrobić coś fajnego z resztą muzyków – oczywiście. Tak więc na parę utworów skromnie wśliznął się na scenę David Virelles, członek nowojorskiego kwartetu Tomasza Stańki (będą grać jutro). Odbywało się to tak: Mark podrzucał Davidowi nuty i coś tam mu przez chwilę tłumaczył („namawiali się”), David kiwał głową, a potem grał tak, jakby występował z nimi całe życie. To naprawdę fantastyczny muzyk i już czekam na jutrzejszy koncert. Zresztą na oba, bo będzie też Tord Gustavsen, którego zawsze warto posłuchać.