Czworo muzyków z Bremy (i Freiburga)
Mocnym akcentem – przepięknymi Sonatami różańcowymi Bibera zakończyła się tegoroczna Mazovia Goes Baroque. Dzięki „wspaniałemu” gospodarowaniu pana marszałka Struzika (który doprowadził do tego, że nawet na pensje w urzędzie brak) nie będzie już więcej, przynajmniej w tym roku, tych koncertów.
Ale nim dalej będę zgrzytać zębami (do czego pewnie się przyłączycie), pozachwycam się jeszcze. Zarówno wczoraj, jak i dziś, wystąpili Daniel Sepec (skrzypce), Hille Perl (gamba), Lee Santana (teorba) i Michael Behringer (klawesyn i pozytyw). Troje pierwszych działa w Bremie – Sepec jest od 20 lat koncertmistrzem Deutsche Kammerphilharmonie Bremen, a ponadto robi mnóstwo innych rzeczy na skrzypcach barokowych; Perl i Santana są parą w życiu i na estradzie – dwa cytaty z życiorysu: „Rozpoczęli działalność jako duet w 1984 roku. Niemka z Bremy i Amerykanin z Florydy spotkali się na głównym dworcu Bremy, skąd później wielokrotnie wyruszali w świat (…) na co dzień żyją w towarzystwie kilku koni, owiec, kur, kotów i psa na starej fermiew północnych Niemczech – kolejny projekt o nieskończonych możliwościach rozwoju”. Behringer z kolei związany jest ze swym rodzinnym Freiburgiem. Trochę zresztą się różni od kolegów poważniejszym wyglądem i sposobem bycia. Bo tamta trójka, choć nie najpierwszej młodości, zachowuje się młodzieńczo i na luzie. Trochę popowy, choć w marynarce, ale długowłosy Santana (nie jak jego imiennik Carlos, raczej jak Kryśka Pluhar), Perl w hippisowskich falbanach, a Sepec wczoraj w czarnym podkoszulku, dziś w szarej koszuli, przesympatyczny i chłopięcy. A gra – jakby ptaszek śpiewał, tak naturalne jest jego muzykowanie.
W tym składzie właśnie muzycy nagrali Sonaty różańcowe i pewnie przede wszystkim z tego względu zostali zaproszeni razem. Koncert duetu Perl-Santana musiałam niestety opuścić (z powodu Collegium 1704), ale byłam na wczorajszym i dzisiejszym. Wczorajszy koncert był rejestrowany, więc pewnie zostanie kiedyś tam odtworzony w Dwójce. Uroczy, zróżnicowany program, w którym każdy z muzyków mógł się popisać, królowała forma passacaglii i chaconny (jako części sonat), a najbardziej niesamowite, chwilami gęste od chromatyki były sonaty Pandolfiego. Na bis muzycy zagrali pierwszą sonatę z Różańcowych, dzięki czemu mieliśmy przedsmak dzisiejszych cudowności.
Daniel Sepec przywiózł specjalnie do tego celu osiem instrumentów, każdy z nich był inaczej nastrojony (i każdy dzięki temu brzmiał trochę inaczej) – tak chciał kompozytor. Nie wiem, jak skrzypkom się to nie myli, wiadomo, że są to bardzo trudne utwory, także z powodu techniki i głębi emocji. Pierwsze pięć sonat z kompletu piętnastu to sonaty „radosne”, kolejnych pięć – „bolesne”, ostatnich pięć – „chwalebne”. Muzycy pominęli dwie z „bolesnych” (siódmą i ósmą) i dwie z „chwalebnych” (dwunastą i piętnastą), ale i tak był niezły maraton. Na bis oczywiście cóż innego, jak nie solowa Passacaglia, przy której po prostu można było odlecieć. Skupienie podczas całego koncertu było takie, że między poszczególnymi sonatami nie klaskano – tak wyszło zupełnie spontanicznie. Za to stojak na koniec. A trzeba powiedzieć, że tym razem sala była pełna, choć koncert był transmitowany.
No i tyle. Co będzie dalej z barokiem w Warszawie? Czeka nas posucha. W Filharmonii Narodowej coś się pojawi dopiero w listopadzie (wrocławski Ars Cantus i European Union Baroque Orchestra, ale oba w ramach koncertów czwartkowych!). Potem w grudniu Orfeo 55 ze Stutzmann i Jarousskym, w lutym Kryśka, w maju Academy od Ancient Music. I to wszystko. Na Zamku – wiadomo, różnie bywa. Cóż, trzeba będzie jeździć do innych miast albo słuchać płyt. I mieć nadzieję, że w przyszłym roku MGB wróci.
Komentarze
Ech, ten nasz marszałek… Trzymam kciuki za reaktywację MBG w przyszłym roku, tak się miło dziś odpływało 🙂
Koncerty udane, jak rzadko – na jednym byłam, drugiego wysłuchałam przez radio. I co mnie uderzyło… wyjątkowo też udana publiczność. widać było, że to prawdziwi miłośnicy i to w dodatku obeznani z tym, czego słuchali.
Wobec tego zadam pytanie, które od dawna mnie nęka: czy to jest przypadek, że na niniejszym blogu pod wpisami na temat koncertów muzyki dawnej jest o wiele mniej komentarzy niż pod innymi, że o operach nie wspomnę?
No trudno mi powiedzieć, bo to bywa różnie, np. pod wpisami z Misteriów Paschaliów jest tłok, zdarzają się nawet gorące spory. Znam zresztą wielu tutejszych blogowiczów, którzy są miłośnikami baroku. Może są po prostu bardziej zajęci… 🙂
Też zwróciłam w piątek uwagę na udaną publiczność 🙂 – bardzo rzadko słyszę na koncertach taką ciszę.
Sluchalam transmisji, piekny koncert.
Pobutka.
Nie wiem, czemu w Pobutce napisano Passacaglia in C, skoro ona jest in G 🙂
Dzień dobry! 🙂
Jeszcze do wczorajszych argumentów dodam, że mamy jednak prawie połowę lipca i wielu z nas jest już na wakacjach.
Ja niestety jeszcze nie… i nie wiem, kiedy tak naprawdę.
Witam!
Ja ostatnio barokowo „poszczę”, bo przypomniałem sobie, że jest jeszcze duuużo innej dobrej muzyki. Wystarczy spojrzeć na artystów, którzy w letniej porze odwiedzili lub odwiedzą Poznań: Kraftwerk, Thom Yorke i Atoms for Peace, Thurston Moore… A do baroku pewnie wrócę w jesienne chłodne wieczory.
Pozdrawiam!
No to jest co robić 🙂
Ja stosuję regularny płodozmian. Po barokowym weekendzie dziś idę na Ogrody posłuchać, co tam znów montują przy Lutosławskim Andrzej Bauer, Cezary Duchnowski i Kwadrofonik 🙂
No i tego Pani Kierownik zazdroszczę!!!
😀
Można by sobie jedynie życzyć więcej takich trzydniówek jak ostatnia (miejmy nadzieję, na razie) MGB. Uważam zresztą, że zakończony właśnie sezon był dla tego festiwalu wyjątkowo udany; tak wielu świetnych, pamiętnych koncertów z muzyką dawną (a w porywach nawet z kwartetami Janacka i Beethovena) od dawna w stolicy nie było. Dla mnie to przykład dobrze wydanych pieniędzy na kulturę (do tego jeszcze wysoką, i to jak!). Na takie przedsięwzięcia środki zawsze powinny się znaleźć, nawet mimo kryzysu i ogólnej penurii. A zespołu Vaclava Luksa posłucham, mam nadzieję, kiedy indziej – oby już w Studiu Lutosławskiego.
A ja już naiwnie myślałem, że jak panu marszałkowi odczytają na Sądzie Ostatecznym listę grzechów (dłuższą niż lista Leporella), przed wrzuceniem do najgorętszego kotła, tenże – broniąc się rozpaczliwie – zakrzyknie: ale na Mazovię dawałem!
Wygląda na to, że Struzik jest nie do ruszenia- mimo afery z Modlinem, kolejami mazowieckimi, teraz z Mazowszem. etc…Niebywale.
A Daniel Sepec ma brata Patricka, który jest świetnym wiolonczelistą i gambistą.
Znaczy- chlopaki mają to w genach!
No to wróciłam z Ogrodów. Właściwie nic nowego nie było, ale dobrych wykonawców zawsze miło posłuchać. W pierwszej części Kwadrofonik grał Wariacje na temat Paganiniego Lutosławskiego (w wersji na dwa fortepiany i perkusję opracowanej przez Martę Ptaszyńską przy aprobacie kompozytora) i Sonatę na dwa fortepiany i perkusję Bartóka – obie te rzeczy grają świetnie, choć brzmienie było nieco zniekształcone warunkami (namiot, nagłośnienie). W drugiej części Koncert wiolonczelowy w wersji, której kiedyś już słuchałam w Studiu im. Lutosławskiego – Bauer grał znakomicie, natomiast warstwa „orkiestry” (kontrolowana brzmieniowo przez Cezarego Duchnowskiego) brzmiała jeszcze bardziej elektronicznie – zdaje się, że celowo; solista w kulminacyjnej połowie utworu też miał zrobiony wyraźny przester. Jakoś się to broniło, choć zapewne nie wszystkim się taki pomysł podoba.
„solista w kulminacyjnej połowie utworu też miał zrobiony wyraźny przester.”
Hmmm… Pani Kierowniczko… jeśli solista ma zrobiony wyraźny przester… to w tym dawnym Czasie oznaczało, że fałszuje, stracił głos, ma wyraźne braki w technice… no co tam chce.
Zastanawianie się nad wartością artystyczną przesteru (który może być wyłącznie niekompetencją, jak to się dawniej nazywało inżyniera dźwięku) wydaje mi się być Sztuką ponad Sztuki.
To jest dziś zupełnie nieaktualne, klakierze.
Przesteru i w ogóle dźwięków tzw. brzydkich używa się dziś w muzyce z udziałem elektroniki celowo, jako specyficznej jakości artystycznej. Taki bruityzm, jak to się mówi.
… i Fryburga 🙂
Serdeczności!
Klakier, kojarzysz może takie nazwisko Hendrix? Prawie pół wieku temu on grał. 😆
Szanowna Pani Kierowniczko,
no może i ja to rozumiem.
ale w miarę jak „ręka coraz dłuższa”, aby przeczytać bez okularów metrykę, to jakby coraz mniej.
🙂
Ad Wielki Wódz 8 lipca o godz. 22:49
Hendrix, Hendrix…???
Aaaa taaaak, pamiętam. Z liceum.
Kumpel w klasie na nieczynnym piecu kaflowym wywieszał takie „gazetki”.
Tam było napisane, że umarł, bo przedawkował…
No właśnie. A ten dzisiaj nie umarł, bo z Hendrixa kultywuje tylko przesterowywanie. 😎
Wielki Wodzu,
nie czuję się kompetentny, aby wchodzić w merytoryczną dyskusję z Wodzem.
Ale…
No właśnie bywają takie sobie różne … ale.
To ja się może tylko zapytam.
Czy Wódz uważa te wszelkie… nazwijmy to poszukiwania… w obszarze sacrum za jakąś Wartość?
Dźwięki mogą nie być Muzyką, a mogą radować.
Muzyka nie jest tylko składnią dźwięków.
To rynki płytowe chcą nam wmówić, że zestaw szmerów jest Muzyką.
Czasem jest. 🙂
Tylko na jak długo?
@ Marek D. – to niech będzie nawet „Fryburga Bryzgowijskiego” (wyjątkowo mnie to śmieszy, może z powodu skojarzeń…). Serdeczności wzajemne 🙂
Litości, klakierze, jak się czegoś nie rozumie, to po co się wypowiadać.
Ja nie jestem rynek płytowy i uważam, że „zestaw szmerów” w klakierowym rozumieniu może być muzyką, i to piękną. Przykładem utwór Solitaire Nordheima, który tu niedawno wrzucałam.
W obszarze sacrum naprawdę nie wiem. Z tego obszaru preferuję środki muzyczne bardzo niemodne, chociaż zdecydowanie bardziej wyszukane formalnie od dzisiejszych poszukiwań. W obszarze profanum, trzymając się narzuconego podziału – tak, uważam. Nie wszystkie hurtem, zwłaszcza, że wszystkich nie znam. Stosuję filtr podoba się/nie podoba się, więc do naukowego obiektywizmu bardzo mi daleko. 😎
W sumie, WW, w dziedzinie sztuki jest to filtr poniekąd uniwersalny i całkowicie subiektywny 🙂 No bo też sztuka to nie nauka.
Pani Kierowniczko,
no dobrze – ja nie rozumiem.
No właśnie dlatego postanowiłem się zadekretować.
Nie może Pani zakładać, że Pani blog tylko czyta elita zabierająca tu głos… choć części „elity” 😉 są potrzebne napisy elektroniczne nad sceną operową, aby zrozumieć, co też muzyka mówi. :- D
Pomińmy jednak tę ostatnią moją część wypowiedzi, bo nikt nie jest doskonały.
Mam takie wrażenie (a Pani pewnie to może jasno określić po statystykach wejść na Pani blog), że nie jestem jedynym szarym zjadaczem tego obszaru Kultury, który czyta Pani blog, a w moim przypadku „bezczelcha”, odważającego się zabierać głos, gdy inni tylko czytają.
Moja dekretacja jest prosta – blog jest przyjacielski, zapytać można, napisać można, Pani wydaje się być bardzo życzliwą tu piszącym.
Przecież Pani nie jest belfrem, który musi tu ocenić każdą wypowiedź.
Oczywiście, że nie jestem belfrem.
Może się coś nie podobać, jasna rzecz.
Ale akurat uwaga, że „rynki płytowe chcą nam wmówić, że zestaw szmerów jest muzyką”, jest wyjątkowo nietrafna. Zwłaszcza, że rynek płytowy akurat za taką muzyką nie przepada, woli rzeczy lekkie, łatwe i przyjemne 😉
Wielki Wódz 8 lipca o godz. 23:30 napisał:
„W obszarze sacrum naprawdę nie wiem. Z tego obszaru preferuję środki muzyczne bardzo niemodne, chociaż zdecydowanie bardziej wyszukane formalnie od dzisiejszych poszukiwań.”
Wielki Wodzu, pewnie powinienem napisać dawaj zakurim’ pa adnoj, nawet i elektronicznie.
Ale zgadzam się z tym, co WW napisał. Może to i jest i jakąś prawidłowością w obszarze Sztuki – zamykanie kręgów. Może to jest jak zacne wino, co nabiera mocy, w miarę dojrzewania.
No rynki płytowe są różne.
Dziś tak rozstrzelone, że wymagają bycia wszechwiedzącym lub zafiksowanym korytarzowo.
Dawno temu śniło mi się, że mogę wejść do księgarni muzycznej i buszując wśród nagrań wybrać jakieś, które mi jest potrzebne – w takim sensie – potrzeby chwili. Mam ileś tam płyt CD tak wybranych (choć wolę te winyle wylicytowane na Allegro), które wypełniają tę potrzebę (choć na winyle z Allegro trzeba było czekać)
Odnośnie Solitaire Nordheima, do którego Pani wraca, to ja się przyłożę do słuchania ze zrozumieniem bardziej, ale wpierw muszę odparować w ramach urlopu poprzedni rok pracy.
Z poważaniem
klakier
Pobutka!
http://www.youtube.com/watch?v=OjFHjg1VZFs
Pobutka.
Ja tam widzę jeden wieki Rynek Płytowy, gdzie Lady GaGa w kilka lat potrafi sprzedać więcej egzemplarzy płyt niż układający „zestawy szmerów” Brian Eno przez całą 40-letnią karierę 🙁
http://www.nytimes.com/2013/07/10/world/europe/bolshoi-director-forced-out.html?partner=rss&emc=rss&_r=0
Dzień dobry,
Sie porobiło w tej Moskwie…
@ miderski: akurat Brian Eno sobie nie krzywduje – już nie mówiąc o jego twórczości i działalności producenckiej, tyle, ile zgarnął na dżinglach dla Microsoftu i różnych tam takich, wystarczy mu zapewne na resztę życia… (Żeby było śmieszniej, to zrobił je na Macu 🙂 )
Być może są wśród czytelników tacy, którzy nie wiedzą, że włączając kompa zapuszczają jednocześnie dźwięki Eno 😉
Co zaś do Pobutek:
– Hokowa: nie podano, kto to gra, ale takiego dramatycznego, ilustracyjnego wręcz Ukrzyżowania jeszcze nie słyszałam…
– PAK-owa, a właściwie a propos wykonawczyni: na stronie Chopiejów nie ma już nocnego koncerty Marthy z przyjaciółmi 🙁 Czyli z tych zapowiedzianych początkowo czterech czy sześciu pozostał tylko jeden, z Nelsonem Freire i orkiestrą. Chyba że coś się jeszcze zmieni, bo przecież z Marthą (jak ze słoniami) nigdy nic nie wiadomo…
Biber podrzucony przez Hoko ma już prawie 20 lat – to jedna z wielu bardzo ciekawych płyt (np. wczesna Pietà de’ Turchini), jakie ukazały się w latach 90. w bolońskiej firmie Symphonia, której już chyba nie ma (?). Była wtedy jeszcze świetna firma Tactus, która na oko wciąż istnieje.
Um,
Nie wiem, czy w najnowszych wersjach Windows ostał się jeszcze jakiś Eno.
Na wszelki wypadek zapodam oryginał:
http://www.youtube.com/watch?v=aUbjTapNImM
Myślę, że Eno na emeryturę to raczej zarobił na produkcji płyt U2 (The Joshua Tree, Achtung Baby).
W najnowszych to już chyba nie on, ale nie wiem kto.
O działalności producenckiej wspomniałam 🙂
Do Windows Wiśta różne brzęczki robił Briana kumpel od kieliszka Robert Fripp, ale nie wiem, czy ostatecznie weszły do systemu operacyjnego.
Eno produkował jeszcze jakieś płyty U2 po Achtung, ale od lat nie interesuję się tym zespołem, więc nie wiem co i jak.
Ja w każdym razie na tym starym kompie, na którym piszę, oraz na maluszku mam jeszcze Eno.
Hej,
serdecznie witam w kolejny sloneczny dzien, moze troche za goraco ok. 30C….
nawet nie wiedzialem o tym z Brianem Eno….ale lubie MacBook z ekranem retina 🙂
niestety temu muzykowi odbilo w zwiazku z jego bojkotem kulturalnym Izraela
https://sites.google.com/site/nonjewsagainstracistzionism/eno
Eno zrobił dżingla chyba tylko do Wina95, w Polsce chyba akurat na tym systemie wiele nie zarobiono, bo piracono go na potęgę. Na swoich (podpisanych z imienia i nazwiska) „smętach” z pewnością nie zarobił tyle, co na produkcji.
A można łatwo połączyć temat muzyki barokowej z Brianem. Wystarczy położyć na tackę gramofonu płytę jego „Discreet Music” z 1975 roku 🙂
@Gostek Przelotem: oprócz rzeczy producencko chwalebnych pan Brian ma na koncie także ewidentne wpadki, np. produkcję ostatnich płyt Coldplay.
Zaraz zaraz – podano, kto gra: Gunar Letzbor 🙂 Jak dla mnie wciąż najciekawsze nagranie tego cyklu. Tylko wydała to Arcana, nie Symphonia, jak pisał Pan Piotr – dekada się zgadza 🙂
I widzę, że w Amazonie liczą sobie za to jak za zboże.
Hoko ma oczywiście rację, źle spojrzałem: Symphonia wydała (1994) osiem sonat z 1681 roku, Arcana te Różańcowe nagrała z nimi dwa lata później. I cena istotnie zaporowa…
Te sonaty z 1681 roku z Letzborem są dostępne w Pan Classics, w Wikipedii piszą, że oni przejęli część nagrań Symphonii, więc to pewnie to 🙂
Pobutka!
http://www.youtube.com/watch?v=JS8tnac9ad0
Pobutka.
Dzień dobry 🙂 Ten Bismuth też ciekawy 🙂
Zapomniałam podrzucić:
http://cjg.gazeta.pl/CJG_Warszawa/1,104436,14238556,Mazovia_Goes_Baroque__Misteryjny_barok_na_skrzypcach.html
Tu też wzmianka, że MGB ma wrócić w lutym. Poczekamy długo, ale obyśmy się faktycznie doczekali!
I jeszcze to:
http://www.polskieradio.pl/8/192/Artykul/883339,Osmioro-skrzypiec-Sepeca-
Smutna wiadomość. Domingo w szpitalu z podejrzeniem zatoru płucnego. http://www.gramophone.co.uk/classical-music-news
🙁
Piszą, że wyzdrowieje, tylko odwołał trochę letnich występów.
Dostałam taki list:
Uprzejmie informuję, iż wydarzenie pt. „Nadzwyczajny koncert kameralny”,
zaplanowane na dzień 27.08.2013, na godzinę 23:00 w Filharmonia Narodowa, Sala Koncertowa
zostało odwołane przez Organizatora.
W związku z tym, prosimy o odesłanie biletów i paragonu wraz z wypełnionym formularzem zwrotu dostępnym na stronie: 🙁
Pobutka.
Dzień dobry swingująco 🙂 Nie wiem, na czym ten Lesiu gra, ale brzmi jak pianino, w które ktoś pineski powbijał…
mt7 – czyli potwierdziło się to, o czym pisałam przedwczoraj rano 🙁 Szkoda. Miejmy nadzieję, że przynajmniej ten koncert z Freirem się ostanie.
Zrobiłam w końcu następny wpis 🙂