Zacznę od Bacha

Dobrze jest zacząć rok od Bacha, więc pierwszy wpis w związku z nim. Tych parę spokojnych i wolnych dni, bo do roboty dopiero w poniedziałek, spędzam na odsłuchiwaniu zaległości płytowych.

Przesłuchałam więc w końcu m.in. płytę Kwintetu Śląskich Kameralistów, przesłaną mi przez Krzysztofa Korzenia, i miło mi się jej słuchało – lubię III Kwartet Krzysztofa Pendereckiego (z podtytułem Kartki z nienapisanego dziennika), którego wersją jest nowy Kwintet, a Dvořák to już samograj. Z dużą przyjemnością wysłuchałam płyty firmy Dacapo z trzema koncertami marimbowymi współczesnego duńskiego kompozytora Andersa Koppela w brawurowym wykonaniu młodej Polki Marianny Bednarskiej z towarzyszeniem Aalborg Symphony Orchestra pod batutą Henrika Vagna-Christensena. Znów ujęła mnie kameralistyka Mieczysława Weinberga w wykonaniu muzyków ARC Ensemble z Toronto, zasłużonego w prezentowaniu – mówiąc w skrócie – „entartete Musik” (płytę nadesłała mi zaprzyjaźniona niemiecka agencja PR2 Classic). Z firmy SONY też przyszło trochę nowości, z których jak dotąd nie zachwycił mnie Lang Lang w Mozarcie, sam oraz z Wiener Philharmoniker pod Harnoncourtem – ze strony orkiestry jest to przyciężkie, ze strony pianisty wydelikacone i manieryczne. Z kolei koncerty skrzypcowe Bacha z dołączonymi transkrypcjami na skrzypce i orkiestrę Chaconny (przez Mendelssohna) i Gawotu (przez Schumanna) w wykonaniu Joshui Bella i Academy of St. Martin-in the-Fields (której od paru lat jest szefem artystycznym) to płyta z pewnością dobra dla początkujących melomanów, zaawansowani będą woleć inne.

Jednak nie o tym Bachu chcę, ale o tym najbardziej obecnie gorącym: drugim już nagraniu Capelli Cracoviensis dla firmy Alpha. Pierwszym była płyta z Te Deum Charpentiera i Lully’ego , ale tam chór CC towarzyszył zespołowi Le Poème Harmonique pod batutą Vincenta Dumestre. Tu występuje w głównej roli pod dyrekcją Fabia Bonizzoniego, śpiewając wszystkie sześć motetów. Śpiewacy CC wykonywali już te dzieła z Bonizzonim na koncertach w Krakowie (luty) i Świdnicy (sierpień), a w marcu nagrali całość w Lusławicach – to też chyba był publiczny koncert, bo na koniec rozlegają się oklaski. Premiera płyty już w styczniu (dostałam ją na koncercie w Krakowie).

Śpiewa osiem osób – w Świdnicy był trochę inny skład, ale to dowodzi, że to już prawdziwy, znakomity zespół: ktokolwiek uczestniczy w wykonaniu, jest ono na poziomie. Część motetów jest dwuchórowa, więc często jest to śpiewanie solowe. Muzyka nabiera intymności, rozróżniamy poszczególne głosy (najbardziej oczywiście daje się rozpoznać sopran Jolanty Kowalskiej-Pawlikowskiej), ale to jakoś nie przeszkadza. Do tego bardzo dyskretne towarzyszenie instrumentalne, tak dyskretne, że początkowo się zdziwiłam, jak to bas tak długo trzyma nutę bez oddechu – a to były organy, na których gra Marcin Świątkiewicz; na kontrabasie gra Grzegorz Frankowski, a na wiolonczeli Agnieszka Oszańca. To też muzycy związani z CC.

Jestem bardzo wymagająca, jeśli chodzi o wykonania Bachowskich Motetów (które znam, że tak powiem, od środka, bo i sama je w chórze śpiewałam), mało które jest mnie w stanie zadowolić. Nie powiem, że wykonanie CC jest ideałem (bo ideałów nie ma), ale powiem, że jest ujmujące, a wszelkie niedoskonałości są po prostu ludzkie i nieistotne. Więcej tu zresztą precyzji niż niedoskonałości. I, jak już wspomniałam w relacji ze Świdnicy, a i przy okazji grudniowego Mesjasza, śpiewanie CC jest radosne, energetyczne.

Dla wzmożenia apetytu firma Outhere Music, której częścią jest Alpha, dała na swoim Fejsie fragment Jesu, meine Freude – najdłuższego i może najpiękniejszego z motetów.  I jeśli coś mnie dziwi na minus, to że chór CC występuje na tej płycie, jakby jego szefem był Bonizzoni – a przecież tego zespołu nie byłoby, gdyby nie Jan Tomasz Adamus.