Wspomnienie sprzed pół wieku
Jubileuszowa, 50. Wratislavia Cantans rozpoczęła się powtórzeniem programu, który został wykonany 14 sierpnia 1966 r. we wrocławskim Dużym Studiu Polskiego Radia. Ale w jakże innych warunkach.
Począwszy od faktu, że w Sali Głównej NFM mieści się prawie cztery razy większa publiczność niż w owym studiu, a skończywszy na jakości dźwięku, trzeba powiedzieć, że to już zupełnie inny świat. Ale wizjonerstwo Andrzeja Markowskiego, twórcy Wratislavii, którego imieniem na najbliższych obradach Rady Miasta Wrocławia ma zostać nazwany ten festiwal, robi wrażenie i dziś.
Trzy ważne cechy tego programu, poza oczywiście faktem, że we wszystkich jego punktach występuje chór, to: zestawienie muzyki dawnej ze współczesną (wśród której były i zupełne świeżynki, które dziś już jednak nabrały półwiecznej patyny), przewaga muzyki polskiej oraz pokazanie kompozycji mało znanych. Oczywiście najwięcej zmieniło się w dziedzinie wykonawstwa muzyki dawnej, a więc wykonanie a cappella trzychórowego Magnificat Mikołaja Zieleńskiego, jedynie z towarzyszeniem pozytywu (z którym zresztą przydarzyła się niemiła przygoda, bo ktoś mu przed koncertem niespodziewanie przestawił strój i wyszły jakieś straszne fałsze, ale szybko rzecz została naprawiona), jest już dziś anachroniczne. Obecnie głosy dublowane bywają przez instrumenty dęte.
Cantores Minores Wratislavienses, którzy to zaśpiewali (pod batutą Piotra Karpety) – to był pierwszy z trzech chórów występujących tego wieczoru. Drugim był oczywiście Chór NFM pod dyrekcją Agnieszki Franków-Żelazny i jemu to przypadła najbardziej współczesna część programu. La espero, esperancki hymn Andrzeja Koszewskiego z 1963 r., jest ponadczasowy – zawiera charakterystyczne cechy techniki chóralnej unowocześnionej przez kompozytora. Cinq rechants, cykl Oliviera Messiaena (1948), 50 lat temu był chyba pierwszym wykonanym we Wrocławiu utworem tego kompozytora; w jego dzisiejszym wykonaniu brakło mi pewnego niepokoju i drapieżności, trochę to było rozlazłe emocjonalnie. Cztery z Pięciu poematów Jeana Tardieu Konstantego Regameya z 1962 r. wciąż robią wrażenie: poeta ten (a zarazem dramaturg oraz wieloletni radiowiec i teoretyk sztuki radiowej) stworzył kilka sugestywnych miniatur dramatycznych, które kompozytor ubrał w adekwatną formę. Z zestawu zaprezentowanego przed przerwą chyba najbardziej się zestarzały Psalmy Dawida Krzysztofa Pendereckiego (w odróżnieniu od wielu innych jego utworów z nieco późniejszych czasów), ale i tak wolę je od tego, co słyszałam na inauguracji NFM.
Drugą część wypełniły Wierchy Artura Malawskiego. Był to dla Andrzeja Markowskiego pierwszy pedagog kompozycji, więc uczeń zapragnął uhonorować mistrza w tak ważnym momencie. Ten balet-pantomima praktycznie przez dziesięciolecia pozostał niewykonany. Właściwie nic dziwnego, bo jest to utwór z ducha Harnasiów Szymanowskiego, a po co grać coś „z ducha”, jeśli można grać oryginał. Harnasie mają wyrazistą formę dramatyczną, zawierają też cytaty z autentycznych pieśni góralskich. W Wierchach ukończonych na początku lat 50., opartych na góralskiej poezji Jana Mazura, takich cytatów nie ma, ale język muzyczny jest niemal żywcem z Szymanowskiego, a nawet w poszczególnych motywach zawierają się aluzje do jego muzyki. Mimo wszystko przypomnieć ten utwór było warto, zwłaszcza że pod względem warsztatowym jest świetnie napisany. W tym utworze, podobnie jak w ostatnim przed przerwą – Psalmach Dawida, zaśpiewał trzeci na tym koncercie zespół wokalny: Chór Opery i Filharmonii Podlaskiej, a towarzyszyła mu Orkiestra NFM pod batutą swego obecnego szefa Benjamina Shwartza oraz troje znakomitych solistów: Iwona Hossa, Tomasz Zagórski i Jarosław Bręk.
Wraz z przerwą licząc, koncert trwał bite trzy godziny. Być może dziś mógł wydać się trochę nużący. 50 lat temu nie był – świadczyły o tym bisy. Ale myślę, że i dzisiejsza publiczność znalazła w tym programie wiele rzeczy dla siebie nowych.
Komentarze
Olga Pasiecznik – Tre Donne
A w Warszawie w ramach Festiwalu Oper Barokowych w Pałacu na Wyspie w Łazienkach Królewskich czekała prawdziwa uczta. Olga Pasiecznik krystalicznym sopranem o złotej barwie i soczystym brzmieniu wcieliła się z sukcesem w trzy mistyczne postaci antyczne, którym Georg Friedrich Händel poświęcił swoje utwory. Trzy kobiety o bardzo silnych osobowościach, ciężko doświadczone przez los, szukające w śmierci jedynego wyjścia z tragicznej sytuacji. Miotają nimi skrajne żądze i emocje.
Lukrecja chce zmyć z siebie hańbę gwałtu popełniając samobójstwo. Lukrezia – Kantata na sopran i basso continuo HWV 145.
Armida miota się między: samobójstwem z miłości, zabójstwem Rinalda lub zdobyciem jego serca. Armida abbandonata – Kantata na sopran, dwoje skrzypiec i basso continuo HWV 105.
I ostatnia, przebiegła intrygantka Agrypina, żądna władzy i uwikłana w mężobójstwo. Agrippina condotta a morire – Kantata na sopran, dwoje skrzypiec i basso continuo HWV 110.
Trzy bardzo głębokie studia psychologiczne i jednocześnie trzy portrety muzyczne wymagają ogromnego warsztatu, skali wyrazu, doświadczenia, umiejętności aktorskich i przede wszystkim doskonałej techniki wokalnej. Haendlowskie heroiny w interpretacji Olgi Pasiecznik były wyraziste i pełne dramatyzmu. Ona potrafi znakomicie cieniować dynamikę i operować długim oddechem. We fragmentach lirycznych i kontemplacyjnych ma urzekającą, złotą barwę głosu. W momentach o wielkim ładunku dramatyzmu jej głos zachowuje szlachetne brzmienie. Ogromna wrażliwość i muzykalność i talent aktorski. Co za mimika! Olga Pasiecznik wcielając się w każdą Donnę występowała w innej kreacji – pierwsza malowany zielony jedwab, druga malowany miodowy jedwab i trzecia efektowna czerwień.
Oczywiście była owacja na stojąco.
Sopranistce towarzyszyli: Maria Papuzińska (skrzypce), Grzegorz Lalek (skrzypce), Jakub Kościukiewicz (wiolonczela), Ewa Mrowca (klawesyn), Anton Birula (teorba), którzy wykonali również Sonatę triowa g-moll op 5 nr 3 i Sonatę triowa F-dur op.5 nr 6. Olga Pasiecznik z uwagą podziękowała każdemu z muzyków przytulając i dając całusa, co było urocze.
Dzień dobry!
Oj, było nużące!! Messiaen zupełnie nie przemawiał. Wierchy długie i rozlazłe. Psalmy Dawida nie były takie złe. Jakoś się dosłuchałem motywów z Symfonii psalmów…
Natomiast świetnie można było „obsłuchać” salę, tak różne były zespoły. Akustyka mi się podoba! Siedzieliśmy w amfiteatrze, w 2 rzędzie, z boku, więc skręcaliśmy szyje.
Jakaż to była namiastka dźwięku w starej filharmonii…
Ale PK nie zauważyłem, nawet w długiej kolejce do damskiej toalety. To już motyw dokładnie przeniesiony ze starej filharmonii. Pokazując gdzie ma publiczność dyrekcja zamknęła dostęp do największych toalet na najniższym poziomie. Spytaliśmy czemu: bo trwają przygotowania do bankietu. Mogli przynajmniej toj-tojki postawić.
Obstawiałbym, że zdecydowana większość zgromadzonej w Łazienkach publiczności znała ten program Olgi Pasiecznik z WOK sprzed już prawie sześciu lat (Tre donne – tre destini); tamten był jeszcze z choreografią. I przyznam, że nie poprzestałem wtedy na jednym razie…
A wczoraj? Brak słów na to, co pokazała Artystka, wokalnie i aktorsko. Trzeba było tam być! Poza stojakiem, ktoś nawet (po bisie) krzyknął: ‚divina’. No tak, tego objawu jakże uzasadnionego entuzjazmu niczym już przebić się nie dało. 🙂
Dzień dobry 🙂
Jak to, przecież odstałam swoje w kolejce do damskiej toalety! Dokładnie rzecz biorąc, w ten sposób spędziłam przerwę… 😈
Coraz więcej widzę niestety niedoróbek. O białej podłodze, o której wspomniano tu pod poprzednim wpisem, myślałam jeszcze przed otwarciem, że nic dobrego z tego nie będzie… Co do toalet zaś, moja znajoma nie jest w stanie skorzystać z żadnej z tych dla niepełnosprawnych (porusza się na wózku). Mówi, że już to zgłosiła.
Podczas Dnia Otwartego też siedząc w sali kameralnej słyszałam gong z głównej. Nie powinno się więc robić tam koncertów jednocześnie w różnych godzinach…
Itede, itepe.
@ Ścichapęku, to ciekawe, co piszesz o aplauzie po koncercie Olgi Pasiecznik, gdyż jak mi się wydaje po jej koncercie w Sopocie tego lata też ktoś chyba krzyknął „divina”. Może to tajemniczy wielbiciel, który za nią jeździ z koncertu na koncert:-) Najbliższa okzaja do przekonania się w najbliższą środę we Wrocławiu.
W czwartek.
A w Gdańsku odbył się 10 Festiwal Goldbergowski. W poprzednią sobotę Wariacje Goldbergowskie (których na tym festiwalu zabraknąć nie może) grał Mahan Esfahani. I był to dla mnie występ bardzo udany, może nawet zjawiskowy. W przytulnym wnętrzu kaplicy św. Anny przy kościele św. Trójcy artysta czarował, grając lekko, ożywczo i kreatywnie niczym Gould, choć na klawesynie. Wzruszające było to, co powiedział po koncercie. Esfahani podkreślił, że jest z Iranu i od kiedy wyemigrował nigdy już swojej ojczyzny nie odwiedził. Porównał swój los do losu Polaków, gdy Polska formalnie nie istniała. Przyznał, że ma wielu polskich przyjaciół. I bardzo chciałby żeby Iran, jeżeli będzie kiedykolwiek wolnym państwem, wyglądał tak, jak Polska teraz. To jeden z takich koncertów, o których chciałabym dłuższy czas pamiętać.
W ostatnią sobotę natomiast zestaw sprawdzony już na polskich festiwalach Collegium Vocale & Collegium 1704 Prag pod kierownictwem Vaclava Luksa. Z tym że tym razem Collegium 1704 występowało w wersji okrojonej do basso continuo: wiolonczela, kontrabas i organy.
Zdecydowałam się na ten koncert, gdyż bardzo podobał mi się Zelenka, którego słyszałam w transmisjach radiowych (chyba to była zeszłoroczna Vratislavia). Koncert gdański zatytułowany: Bach i Zelenka – dwie twarze barokowej polifonii prezentował kantaty Bacha (BWV 229 i BWV 227), utwory na wielki tydzień Zelenki, a na koniec jeszcze „Stabat Mater” Scarlattiego. Była to wokalna barokowa uczta. Szczególnie podobała mi się relacja między dyrygentem a muzykami. Dyrygował on z wielkim namaszczeniem i pietyzmem, a muzycy uwrażliwieni na każdy drobny gest wiernie podążali za nim w swoim śpiewie.
Tak, tak w czwartek. Jadę w środę do Wrocka właśnie na ten koncert (na Pires jednakże bardziej niż Pasiecznik tym razem) i już tak przyspieszyłam o jeden dzień.
Może jeszcze dopiszę do Goldbergowskiego, że jest w tym festiwalu pewien szczególny urok. Choć już od lat przyjeżdżają najprawdziwsze gwiazdy pokroju Steiera, czy właśnie Esfahani udało się nie zatracić pewnej przytulności, lokalności w dobrym słowa tego znaczeniu.
Mam nadzieję, że ludzie chodzą? 🙂
Szanowni Państwo, na stronie Aleksandry Kurzak jest informacja o koncercie 23.09.2015 w Teatrze Stanisławowskim w Łazienkach. Czy ktoś wie coś o koncercie, w szczególności o możliwości nabycia biletów?
Ten teatr jest niewielki, może to jest jakiś zamknięty koncert dla vipów? Ja nic o nim nie wiem.
To możliwe, biorąc pod uwagę wielkość tej sali trudno sobie wyobrazić cenę biletów.
Wiem, Frajdo, że Olga Pasiecznik ma bardzo licznych wielbicieli (tudzież wielbicielek) jej talentu, i to dawna. Przyznajmy, że zasługuje na owo uwielbienie jak mało kto. A w Warszawie (i z pewnością nie tylko) stała publiczność Artystki po prostu zdaje sobie sprawę, co dostaje – i (bynajmniej nie od dziś) umie to docenić. Ów domniemany tajemniczy wielbiciel byłby więc w tym wypadku wyrazicielem uniesień naprawdę wielu aficionados…
… i to od dawna.
@tadpiotr
Z toaletami jakiś niezrozumiały bałagan. Na forum Sky tylko czekają z pazurami, na takie newsy. Miałam okazję słyszeć muzykę w nowej sali tylko podczas prób – dla mnie w każdym miejscu brzmi doskonale. Ale za to widoki są zupełnie niesprawiedliwe. Cóż, można zamknąć oczy i nie patrzeć na buty muzyków.
Pozdrawiamy!
„we wrocławskim Dużym Studiu Polskiego Radia.”
Do którego na swoje (dyplomowe?) koncerty zapraszali mnie koledzy ze Szkoły Muzycznej. A raczej z siódemki.
Aby było śmieszniej, Szkoła Muzyczna mieściła się na przeciwległym końcu miasta od tego Studia i była pozbawiona sali koncertowej. Poznaliśmy się razem dojeżdżając tramwajem nr 7 do swoich szkół. Dzieciaki mieszkały niedalego Studia Polskiego Radia wobec czego wsiadały tam do tramwaju i razem jechały praktycznie przez całe miasto do Szkoły Muzycznej.
Przez przypadek moja podstawówka była przy wrocławskim rynku (też musiałwm dojeżdżać) a liceum b. blisko ul. Łowieckiej i tak przez 12 lat miałem tych samych tramwajowych znajomych. W kilku przypadkach „ciągnących” dwie szkoły średnie na raz. Niedoszła żona zastanawiała się nawet nad połączeniem studiów muzycznych z medycyną. Wygrała medycyna… 😉
Dzięki tym tramwajowym kolegom byłem w miarę stałym gościem na ich koncertach w Polskim Radio.
A potem „żeby nie wiadomo co” miałem pewne źródło biletów, w tym i na Wratislavię.
Niedawno Szkoła się przeprowadziła do nowego budynku tuż przy wrocławskiej Filharmonii. Wojenne blizny w architekturze miasta zabliźniają się, chociaż w kompletnie inny niż przed wojną sposób.
Jak sobie pomyślę nad setkami godzin spędzonych na pl. Wolności na grze w szachy (w tym w takie duże, plenerowe), na spacerach nad fosą, rajdowaniu rowerem między drzewami placu, to mam bardzo mieszane uczucia patrząc na zwalisko NFM.
Nad fosą powinno być coś w rodzaju bulwaru. Dużo zieleni, drzew, woda, park, miejsce spacerowe. Tam w promieniu nie wiem ilu setek metrów nie żadnych drzew. Musiałem zobaczyć kilka amerykańskich miast aby zdać sobie sprawę z tego, jak wielką bzdurą było nazywanie Wrocka „miastem zieleni”. To raczej betonowo-asfaltowo-granitowa pustynia. A teraz walnięto tam ten bunkier NFM.
Nad samą fosą zrobiono bardzo przyjemną promenadę z roślinnością i osobną ścieżką rowerową. Tylko Plac Wolności jest kamienną pustynią, ale to dlatego, że mają się tam odbywać wydarzenia muzyczne pod gołym niebem. Może to i nie takie głupie. Sam gmach piękny specjalnie nie jest, przypomina nieco centrum handlowe. Ale sale są naprawdę znakomite.
A dawna sala filharmonii ma służyć sąsiadującej szkole, i chyba w ogóle wrocławskim szkołom muzycznym.
@PK Czy na Goldbergowski chodzą? A jakże, pełniusio, ale to jest taka dobra gdańska publiczność. To się czuje.
Natomiast, to co dzisiaj się działo na koncercie „Amor Crudel”, czyli występie Kacpra Szelążka w Łazienkach, to przekroczyło moje oczekiwania. Dowiedziałam się o tym artyście na tym blogu. Postanowiłam sprawdzić i warto było. Świetny jest. Pełna sala balowa. Aplauz to mało powiedziane, krzyki, piski.
No, ale przyznam nieco osobiście, że dla mnie „Amor Crudel” miała dzisiaj nieco inny wymiar, gdyż siedząc w knajpce przed koncertem przyuważyłam tam nie kogo innego tylko kochanego PA, który po koncertach jeszcze jak widać tu. Niestety jedyne na co było mnie stać to podejść i pogratulować Gramophone. A że słuchałam bez przerwy przed wyjściem „Studien für den Pedalflügel” w wykonaniu tegoż, to już się nie przyznałam. I tyle jeszcze by się chciało powiedzieć… Lubię takie przypadki. Uwielbiam. Ale tchórz ze mnie. Kiepski aficionado. Ech. Amor Crudel. Ah crudel! nel pianto mio.
🙂
Też uważam, że Kacper Szelążek jest znakomity – to czysta radość słuchać, jak śpiewa. Bardzo się cieszę, że Wodzostwo namówili mnie, żebym przyszła. 🙂 W tej małej salce była solidna reprezentacja Dywanu. Obawiam się, że miałam swój udział w krzykach… 😉
„Ale sale są naprawdę znakomite.”
Nie mnie krytykować, tym bardziej, że nie byłem.
Nie będę oryginalny kompletnie nie wierząc w sens tej wrocławskiej gigantomanii. W stadionie utopiono setki milionów „no bo on na Euro a bez stadionu Unia na inne rzeczy nie da”. A NFM to na „stolicę kultury” czy na Expo? Też „koniecznie trzeba było wydać tę forsę bo Unia na obwodnicę nie da? Czy na lotnisko zabraknie?
Proszę nazwać mnie pesymistą, ale ile razy przyjeżdżałem do Wrocka na urlop i zechciałem się odchamić odwiedzając filharmonię czy operę to nie miałem żadnych problemów z kupnem biletów. Sale nigdy nie były „nabite”.
Nie wątpię, że muzycy się cieszą z tak świetnych warunków pracy. Melomani też docenią. Zastanawiam się tylko ile i kto dopłaci do biletów aby wypełnić tysiącami ludzi te cztery sale.
Wtedy gdy ja z rówieśnikami dostawaliśmy kota na punkcie Wratislavii (przełom lat 70-tych i 80-tych) wszystkie sale były wypełnione. Pewnie tak samo będzie i teraz, szczególnie na koncertach światowych sław. Ale przez resztę roku?
Och, niech no tylko ktoś powie, że mu się pan Kacper nie podobał, już my się z nim tutaj na Dywanie rozprawimy. 🙂 Kolejny raz potwierdza się opinia WW, że to fenomen na światową skalę. Taki choćby Żaruś-czaruś mógłby mu co najwyżej buty czyścić. I wielu innych (przemilczmy litościwie nazwiska) też. To tak coby najkrócej rzecz ująć, a proporcje zachować. 😉 Jeśli ktoś nawet nie przepadał dotychczas za tym typem głosu, niech da sobie jeszcze jedną szansę i posłucha Szelążka… Czekamy więc z utęsknieniem na następne występy, a także fonograficzny debiut, oby rychły.
Od niedzieli mamy w Łazienkach istny szał (barokowych) uniesień. Sala wprawdzie niewielka, ale za to wrażenia wprost przeciwnie. 😀
Powiedzieć, że Aga miała udział w krzykach, to nic nie powiedzieć. 😛
I słusznie uczyniła. Lubię chodzić na koncerty, gdzie nie ma rozziewu między wrażeniami ogółu i moimi. Rzadko mi się zdarza, tym większa przyjemność. 🙂
Kacper Szelążek – bis z koncertu w Łazienkach, nagranie z marca z FN.
http://youtu.be/yf_vO4OfiJA
19 września Kacper Szelążek będzie Neronem w Agrippinie.
Dopiero zauważyłam, że wypłynął temat toalet w NFM. 😈 Zdębiałam, kiedy dotarło do mnie, dlaczego kolejka jest aż tak długa i nieruchoma: pojedyncze „oczko”, 😯 jedna umywalka i długi szereg pań z noskami do przypudrowania. Wyraźnie przeceniono poziom uduchowienia audytorium. Te duchy, drodzy projektanci pięknych budynków, mieszkają w całkiem zwyczajnych ciałach, które przychodzą po duchową strawę w brudnych butach i z noskami do przypudrowania. 🙄
Bardzo się cieszę, że silna reprezentacja Dywanu była na recitalu Szelążka, i to tak zadowolona. Szkoda, że nie mogłam się rozdwoić 🙂
No nie, ja się zapłaczę, nic nie wiedziałam o tym recitalu. A tak mi się podobał jego występ w Filharmonii i marzył recital. Bardzo proszę o informowaniu o takich atrakcjach przed a nie tylko w formie zachwytów po. Przy okazji ukłony i dzięki za tekst PK o Orlandzie i informacje o próbie ze strony Dywanu, dzięki których mogłam runąć na próbę i podziwiać przedstawienie.
Ewagr, informacja o wczorajszym występie pojawiła się na Dywanie parę razy, ostatni raz bodaj we wpisie PK z 1 września.
No to gapa ze mnie, Ago. Szkoda, ze nie było w dniu występu, 7-go, jak tydzień wcześniej o probie Orlanda, z czego skwapliwie skorzystałam. Nawiasem mówiąc KSz siedział w rzędzie przede mną i gdybym nie stchórzyła mogłam go spytać. Nie chciałam jednak mu zakłócać prywatności. Błąd!!!! 1.09 była owszem informacja PK o recitalu Kacpra Szelążka, ale jednak bez konkretnej daty.Cóż pozostaje mi czekać na płytę i zazdrościć tym co byli.
Ceny biletow na recital Olgi Pasiecznik zostaly obnizone ze 120 zl na 80 zl. Podobno nie sprzedawaly sie! To chyba brak odpowiedniej reklamy?