Miła składanka w NOSPR
Po raz drugi w Polsce, a po raz pierwszy w Katowicach odbyła się gala International Classical Music Awards – nagród przyznawanych przez międzynarodowe grono przedstawicieli pism muzycznych. Wyniki tutaj.
Osobno odbyło się ogłoszenie wyników i wręczanie nagród, a potem koncert. Siłą rzeczy był składanką bardzo różnych elementów, ale jak na taki patchwork bardzo dobrze się słuchało. Bo też taki patchwork, jakie składniki, a w tych brali udział laureaci, choć nie tylko.
Orkiestra gospodarzy – laureatka nagrody specjalnej za szczególne osiągnięcia (nawiasem mówiąc trochę to enigmatyczne określenie) – wzięła, co naturalne, udział w pięciu z siedmiu punktów programu. W pierwszej części koncertu na perkusję i orkiestrę Frozen in Time pochodzącego z Izraela Avnera Dormana (muzyka współczesna, ale lekka, łatwa i przyjemna, z efektowną partią solową) towarzyszyła młodemu (25 lat) obiecującemu perkusiście austriackiemu Christophowi Sietzenowi, który został Młodym Artystą Roku, a drugą część rozpoczęła brawurowym, drapieżnym wykonaniem Wariacji na temat Paganiniego Lutosławskiego z Szymonem Nehringiem jako solistą (kategoria nagrody: Wybitny Młody Artysta Polski). W tej samej części towarzyszyła jeszcze młodemu, bardzo muzykalnemu chińskiemu fleciście Yuanowi Yu (Odkrycie Roku) w niezwykle ciekawej muzyce, jaką jest Koncert Carla Nielsena; wykonano niestety tylko pierwszą część.
Zarówno tymi utworami, jak i ostatnim w programie – Uwerturą koncertową op. 12 Karola Szymanowskiego – dyrygował szef orkiestry Alexander Liebreich, który również został laureatem – choć z innymi zespołami (RIAS Kammerchor i Münchener Kammerorchester) – za nominowaną również do Grammy płytę z Requiem Tigrana Mansuriana (ECM). Utwór ten będzie wykonany w Katowicach w maju (ale przez NOSPR) w ramach festiwalu Kultura Natura. Szczególnie jednak interesujący był występ katowickiej orkiestry pod batutą laureata tytułu Artysta Roku, Manfreda Honecka. Austriacki dyrygent, obecnie szef muzyczny Pittsburgh Symphony, to postać wybitna. Orkiestra zagrała pod nim Fantazję „Rusałka” (na motywach z opery) Dvořáka po prostu rewelacyjnie, a podobno mieli praktycznie jedną porządną wspólną próbę.
Podobny wyczyn stał się udziałem Orkiestry Historycznej {oh!}, która dosłownie przedwczoraj dowiedziała się, że ma w ogóle wystąpić na tym koncercie, ponieważ potrzebny był zespół akompaniujący kolejnemu laureatowi, Stefanowi Temminghowi (soliście z nagrodzonej płyty zespołu Capricornus z Bazylei), grającemu na flecie prostym. Trudno było skompletować zespół na próby, a z solistą spróbowali raz na parę godzin przed koncertem. Jak na takie warunki, było znakomicie. Solista jest nieco cyrkowy i teatralny, ale technikę ma dobrą.
Jeden z punktów programu nie miał nic wspólnego z nagrodami – był to występ Belcea Quartet. To zespół, który pretekstu nie potrzebuje. Choć sąsiadujące ze mną koleżeństwo trochę narzekało na jego wykonanie I Kwartetu Janáčka, mnie właśnie spodobało się inne spojrzenie na ten utwór: mniej zamglone, żywsze, z czasem wręcz agresywnymi brzmieniami. Mniej było typowej dla tego kompozytora melancholii. Ale też wydaje się, że ta wersja lepiej pasowała do kontekstu.
Komentarze
Tak na marginesie i przy okazji: jeden z laureatów ICMA otrzymał zgoła niemuzyczne wyróżnienie. Jak można przeczytać w ostatnim numerze „ARCH”, Stowarzyszenie Architektów Polskich uhonorowało medalem „Bene Merentibus” Krystiana Zimermana. Medal ten przyznawany jest osobom szczególnie zasłużonym dla szeroko pojętej architektury polskiej. Pozostałymi laureatami zostali Jerzy Ilkosz (dyrektor Muzeum Architektury we Wrocławiu) oraz Jan Karpiel Bułecka (muzyk, ale przede wszystkim architekt lub na odwrót). W numerze ARCH można przeczytać laudację, którą w czasie uroczystości wręczania nagród w grudniu zeszłego roku wygłosił Tomasz Konior. Wszyscy laureaci byli obecni…
Tak, Krystian Zimerman też był wtedy obecny 🙂 Wczoraj go nie było, ale tylko z powodu jakiegoś zawirowania informacyjnego, bo, jak się okazało, chętnie by wpadł, zwłaszcza że do swego rodzinnego miasta.
Odrobinę zdziwiony znalazłem i przeczytałem tę laudację. Wybaczcie, mój komentarz nie nadaje się do publikacji, a mój przewód pokarmowy wciąż jest niestabilny. Ale spoko, bawcie się w kółko wzajemnej m., lubicie to, byle za składkowe pieniądze, nie za moje. Najmniej ważna tu jest kwestia, kto napisał Koniorowi tekst. A może pisze dużo lepiej, niż mówi, kto go tam wie. 😛
He, he, i jeszcze jeden z drugim wymyślą niejakiego „Ressighiego”, zaś Anton Webern pomyli się im z Weberem 😛
Może Konior projektował słuchając Zimermana? Wszak jak wiadomo, „architektura jest zamrożoną muzyką”…
No faktycznie urocze. O ile można przyjąć, że ten Ressighi to literówka, w końcu tylko jedną literką różni się od Respighiego, to moim zdaniem KZ nie nagrywał ani Webera, ani Weberna 😉 Co zaś do kwiecistości stylu, mnie to do Pana Tomasza pasuje, z pewnością napisał to sam 🙂 Ale cóż, za tych parę sal (bo Akademię Muzyczną też) mogę mu wybaczyć.
Co zaś do pieniędzy, to KZ całkowicie za własne przewiózł p. Tomasza po najlepszych salach koncertowych świata w celach studyjnych. Tak mu zależało, żeby ten projekt był dobrze zrobiony.
Antona (von) Weberna nagrywał KZ do zbiorowego, sześciopłytowego wydania na DG, opublikowanego w 2000 roku (kompozycje na fortepian solo wykonywał na spółkę z Gianlucą Casciolim); Zimermanowi przypadły wtedy sławne Wariacje op. 27, a także dwa drobiazgi: trwający mniej niż minutę Kinderstück (1924) oraz późniejszy o rok, niewiele dłuższy Klavierstück (w tempie menueta!). Rejestracje pochodzą z października 1995 roku, a miejscem był kościół św. Jakuba w Hunawihr.
Oddzielnie nigdy to jednak nie wyszło – ani przedtem, ani potem.
Nie słyszałem natomiast, by KZ nagrywał kiedykolwiek Carla Marię Webera (któremu nawiasem mówiąc – w przeciwieństwie do Weberna – owo von nie bardzo się należało; a to właśnie u niego z dziwnym uporem się je dziś eksponuje).
Wychodzi więc na to, że ktoś po prostu pomylił obu panów. Choć z uwagi na liczne zasługi to oczywiście wybaczalne, zgadzam się. Zwłaszcza że może T.K. z pożytkiem przyłoży swą rękę i do czegoś w stolicy – bo potrzeby w tym zakresie są przecież bezsporne 🙂
Szanowni przedmówcy, pragnę tylko zwrócić uwagę, że p. Konior wygłosił zwyczajową laudację – zatem pozostańmy przy definicji tego słowa. Że w stylu pathetique – mój Boże… Oprócz tego, o czym pisze PK, to były ciągłe, nieustające konsultacje, wizyty na budowie – jest o tym w publikacji „Dotknąć muzyki” wydanej przy otwarciu sali NOSPR. Pan Yasuhisa Toyota mówi w niej: „…może nie wszyscy wiedzą, ale Zimerman był dobrym duchem budowy nowej siedziby NOSPR. Zależało mu, by w Katowicach powstała sala na światowym poziomie.”
W przypadku tego projektu udział KZ był wyjątkowo namacalny.
A nie tylko Tomasz Konior ma kwiecisty styl – wydaje mi się, że to cecha zawodowa. Lektura opisy projektów – to dopiero jest literatura.
PK: Zimerman nagrał Weberna:
https://www.deutschegrammophon.com/en/cat/4576372
O, Ścichapęk w tym samym czasie też wyjaśnił kwestię Weberna 🙂
Ja tylko chciałem powiedzieć, że nic nie kwestionuję. Nie wchodzę między półbogów różnych dyscyplin. Czy napisałem „pół”? Więc jednak chyba kwestionuję i muszę nad tym popracować.
Wysoki styl laudacji, na pograniczu dobrego smaku (pogranicze oznacza tu pas ziemi niczyjej zdecydowanie po drugiej stronie) wydał mi się osobliwy w porównaniu ze stylem wypowiedzi ustnych autora, może i kwiecistych, ale z ułomną miejscami składnią i przetykanych wielce fachowym polgliszem. To naprawdę nic ważnego, chociaż pracowałem z architektami radzącymi sobie z językiem. Chałupa stoi, jest funkcjonalna jak w założeniach projektowych, można do tego dopisywać ewangelie. 😎
Ciekawe też, że wspomniane Webernowskie Wariacje są jednym z niewielu dzieł, które dotychczas nagrali i KZ, i PA. Poza tym znalazłem jeszcze Koncert op. 15 Beecia (I/II) oraz dwie (późniejsze) ballady Chopka. Coś jeszcze tego ostatniego?
A może niebawem dojdzie w końcu i przedostatnia sonata LvB 😉
O, rzeczywiście jest ta składanka webernowska, dzięki za przypomnienie.
Fajne, że Webern był naprawdę von, ale tego nie używał, a Weber wprost przeciwnie. 🙂
WW, mogę się zgodzić z oceną stylu tej laudacji, ale akurat zwrot „byle za składkowe pieniądze, nie za moje” był tu raczej nie bardzo na miejscu. Chyba że był jakąś przenośnią, której nie zrozumiałam…
Nawiasem mówiąc KZ nie był pierwszym muzycznym laureatem tej nagrody SARP – rok wcześniej otrzymali ją pp. Pendereccy za Lusławice.
A dlaczego nie na miejscu? Stowarzyszenie utrzymuje się ze składek członkowskich i zapewne jakiejś działalności gospodarczej, więc może sobie za to wręczać medale i wygłaszać laudacje. Wszystko w największym porządku. Miałbym zastrzeżenia, gdyby takie imprezy towarzyskie odbywały się za dotacje publiczne, w tym przypadku tak nie było, więc jak wyżej. Mnóstwo imprez o podobnym charakterze jednak finansują podatnicy, co niekoniecznie mi się podoba, stąd moja uwaga, kierowana abstrakcyjnie i ogólnie.
Aha, jeżeli abstrakcyjnie i ogólnie, to ok.
Witam 🙂 W czasie, gdy w Katowicach wręczano nagrody, w Poznaniu – pod nieobecność dyrektora Filharmonii, odbierającego jedną z nich – odbył się ciekawy koncert, z Lucasem Vondrackiem, zwycięzcą Konkursu Królowej Elżbiety w roli głównej (piszę o tym co nieco u siebie). Facet ma spory potencjał, aż dziwne, że nie zainteresowała się nim (chyba) żadna z dużych wytwórni płytowych – dorobku dyskograficznego jakoś ciągle niewiele.
Pobutka!
https://www.youtube.com/watch?v=u6QSpP2EtZM
Dzień dobry 🙂
Taka wiosna i taki Vivaldi – fajne 🙂
Vondracek to świetny pianista. Rok temu grał na urodzinach Chopina, wspominałam o tym tutaj:
https://szwarcman.blog.polityka.pl/2017/03/02/urodziny-chopina-urodziny-dwojki/#comment-260597
W Katowicach spotkałam dyrektora Filharmonii Poznańskiej Wojciecha Nentwiga (też był jednym z odbierających nagrodę), który miał nadzieję zdążyć z powrotem do siebie na powtórzenie koncertu.
A jakoś nikt nie wspomniał o koncercie LSO w Operze Narodowej? Był ktoś z blogownictwa? Ja tylko rozmawiałam z jednymi znajomymi, którzy mieli wrażenia mieszane. Tzn. że wspaniała maszyna do grania, tylko czegoś brakło. Może repertuar nie przekonywał wykonawców?
Na LSO się było. Znów problemem były:
1. akustyka
2. publiczność
ad 1: siedziałem na jednym z najlepszych chyba miejsc – 1 rząd amfiteatru (kolega, zmieniał miejsca). Niestety nie postawiono tego ekranu, który był na Stabat Mater Dvoraka (choć bez chóru tutaj, to skład pokaźny 10 wiolonczel, 8 kontrabasów etc.). Oczywiście „luksusowe” brzmienie, ale i tak wrażenie jakby się słuchało monofonicznego nagrania bardzo dobrej orkiestry z lat 50-tych. Od razu myśl – jakby to było w NOSPR albo NFM, o ile więcej by się usłyszało. No, w NFM będzie już zaraz LPO, to się na pocieszenie posłucha. Ale nawet ta „Dwójka” Mahlera słyszana tydzień wcześniej na Jasnej jednak znacznie lepiej brzmiała – po prostu sala TWON jest beznadziejna i z żalem myślę o sierpniu…
Karłowicz zabrzmiał tak jak na płytach Chandosu – po prostu nagle okazało się, ze to jest normalna, w zasadzie pierwszorzędna muzyka bez żadnych taryf ulgowych.
Ługański – jak to Ługański – zagrał jak automat. Ale w zasadzie skupiłem się na akompaniamencie – okazuje się, ze to można jednak grać z wdziękiem, lekko, niebywale precyzyjnie, bez tego poczucia katorżniczej nudy, które zawsze wybija, gdy grają to nasze orkiestry (FM, Sinfonia Varsovia), ale LSO nie musi tego katować po 30 razy na rok. Na bis ósma Etiuda z op. 10 Chopina, popis wirtuozerii, ale niewiele chyba więcej.
Szostakowicz… To już trzecia z jego symfonii którą mam szczęście słuchać na żywo: w lutym słyszałem : „Jedynkę” w Katowicach z NOSPREM (b. dobrą), Houston SO dopiero co grali „Piątkę”, która była taka sobie. „Ósemka” zawsze mnie najgłębiej wzruszała, a teraz rozumiem z niej znacznie więcej niż kiedyś. Na żywo słyszałem ją kiedyś w FN. No cóż – to było wykonanie poza zasięgiem naszych orkiestr, jeśli idzie o detal, wykończenie, jakość solówek, dynamikę, barwę etc. Jeśli idzie o koncepcję, to jeszcze niedawno taka nieco „wygładzona” wersja mniej mi odpowiadała, wolałem bardziej kanciaste granie orkiestr radzieckich (Kondraszyn, Rożdiestwienskij, Fiedosiejew) lub rosyjskich (Giergiew). Bo wydawało mi się, że granie tego tak ŁADNIE, to tak jakby robić Disnejowską realizację „Mistrza i Małgorzaty”. Ale jednak – bardzo mnie wzięło. No, może gdyby jeszcze dyrygował np. Pietrenko, to jeszcze byłoby lepiej.
Na bis taniec węgierski g-moll Brahmsa. Grany cudownie, ale po TEJ symfonii, to tak jakby ktoś opowiedział pieprzny dowcip na koniec stypy. Ten brak poczucia DECORUM, to jednak właśnie chyba istota sprawy – grali Szostakowicza znakomicie, a ponieważ wszystko JEST w tej muzyce – to wyszło pięknie. Ale gdyby jeszcze ROZUMIELI…
Ad. 2. Publiczość. Za mną para pięknych (naprawdę) młodych, z dwójką dzieci (też ślicznych). Tableau – jak z reklamy banku albo limuzyny. Dzieci się wiercą. gadają. Nuda. Rodzice im odpowiadają – coś tłumaczą. Młodsze jęczy (to pora, kiedy powinno już spać). Starszy chłopiec wierci się, głośno, rytmicznie sapie. reakcja psychofizyczna. Męka. Ale rodzice nie próbują uciszać, cali w uśmiechach. Myślę z przerażeniem o Szostakowiczu! Na szczęście poszli sobie po przerwie, mieli jednak odrobinę instynktu.
W trakcie koncertu z góry widzę światełka smartfonów. Wyciszonych (bodaj tylko raz jakiś zadzwonił, czyli poniżej „normy”). Ale nie można przecież być offline! Nie tylko jakieś siusiumajty. Pod mną jegomość w drogim garniaku, z łysiną większą od mojej, z bardzo elegancką żoną. Na oko szycha w jakiejś spółce. Cały czas paluchem majdruje po ekraniku, czyta wiadomości. Po jakiego grzyba, człowieku tak się męczysz. Idź na Nowogrodzka na jakiś musical, a nie Szostakowicz.
Kaszle. Kaszle. Kaszle. Wiem, ze w 70% można wytrzymać, można się przemóc. Ale po co? Poza tym to nie ejst wegetatywny odruch, jeśli jedna osoba kaszlnie, a za nią – jak z samowyzwalacza pięc kolejnych osób. Czy jakby jedna osoba na środku foyer zaczęła w antrakcie oddawać mocz, to pięć kolejnych by się też przyłączyło.
Do tego te kaszle w najbardziej magicznych momentach, zazwyczaj przy diminuendach, albo w ppp. To świadczy o ogromnej niemuzykalności znacznej części publiczności.
Ale satysfakcja, iż wiele z tych osób zostało surowo ukaranych przez sam fakt konieczności wysiedzeniu na tej „Ósmej”.
PS. w Empiku w TWON przy okazji kupiłem kilka CD, m.in. najnowszą FN z Kaspszykiem, z muzyką polską – groteskowy Polonez Pendereckiego, „Polonia” Młynarskiego i do tego „Melodie Poslkie” Weinberga z 1950 r. Super, bo „Polonia” Młynarskiego w starej wersji Korda bardzo już myszką trąci. Ale kuriozum stanowi komentarz S. Dybowskiego. Z bogojczyźniano-cierpiętniczym wstępem i takim oto komentarzem do Weinberga.
„Melodie Polskie […] powstały w 1950 r. w czasie największych prześladowań sowieckich osób niepożądanych. Cztery utwory wykorzystujące tańce polskie jak mazur czy krakowiak, są wyrazem tesknoty kompozytora za okresem warszawskim, jakby wspomnieniem lat młodzieńczych, radosnych. Wajnberg mistrzowsko wykorzystał rytmy polskie, nadając im atrakcyjny dla słuchacza charakter”.
„Osoby niepożądane” – ładny eufemizm, ale tu chodziło po prostu o to, że Weinberg był Żydem. Jego teścia właśnie zamordowano w Mińsku. I aresztowano też właśnie jego, choć o formalizm oskarżono wielu. To jest czas, gdy zaraz będzie sprawa lekarzy kremlowskich etc. Utwór powstał nie tak długo po niesławnej konferencji w lutym 1948, z osławionymi „referatami” Żdanowa i Chrennikowa, podczas której w Mińsku NKWD zamordowało Michoelsa, teścia Weinberga, tak by wiadomość o tym doszła do Moskwy podczas obrad. Dlaczego więc nie można po prostu napisać prawdy? Nie jest to wyraz żadnej tęsknoty, ale utwór o charakterze RATUNKOWYM. Dosyć okropny całkowicie socrealistyczny gniot, prymitywny i o niebo poniżej talentu – pisany dokładnie wtedy, kiedy Szostakowicz (płacząc z obrzydzenia) pisze „Pieśń o lasach”, a Prokofiew oratorium „Na straży pokoju”. Trybut złożony władzy, by jakoś przeżyć. A Pan Stanisław robi tu z tego upodlonego Weinbetrga jakiegoś „Latarnika”, co to z tęsknoty za Warszawą lat 30-tych (gdzie on słuchał tu mazurków i krakowiaków?) pisze coś w stylu parodii kawałków Sygietyńskiego dla Mazowsza. Weinberg był wówczas w sytuacji strasznej – władza wymagała pisania utworów „narodnych”: a on nie russkij, no jewriej! Jakby napisał coś na tematy rosyjskie, to zaraz by mu zarzucono podszywanie się. Więc z jednej strony napisał tę suitkę (jako Polak) a z drugiej „Rapsodię mołdawską” (jako Mołdawianin, jego ojciec się urodził w Kiszyniowie), ta druga zresztą bardzie klezmerska, niż rumuńska, choć to podobne.
Znakomicie, że nagrano tę Suitę, bo jest utworem arcyciekawym i arcypouczajacym, choć niebywale słabym (jak na Weinberga). Ale trzeba do takiej muzyki odpowiedniego komentarza, a nie takie bujdy na resorach…
I pomyśleć, że za kilka lat poleciały журавли – a z nimi przyszło chyba coś na kształt (przynajmniej chwilowej) sławy…
Trochę – ale tylko trochę, bo i ja nie cierpię akustyki TWON – żałuję tej Ósemki, ale widać zbyt rzadko zaglądam na stronę, bo kompletnie przeoczyłem wydarzenie 🙁
Dzięki za długą i wyczerpującą relację 🙂
Tej najnowszej płyty FN jeszcze nie mam. Sformułowanie „osoby niepożądane” rzeczywiście dość szczególne w tym kontekście. Czy już znów mamy czasy, kiedy niektórzy uważają, że słowo „Żyd” jest obelżywe? Polski nie rosyjski, w naszym języku nie ma odpowiednika „jewrieja”…
@ścichapęk i części wspólne zbiorów pianistycznych Krystiana i Piotra.
Grzebnąłem dość głęboko i już witałem się z gąską w kwestii sonaty skrzypcowej Mozarta, ale niestety jest równo stówka różnicy… 😉
Pobutka!
https://www.youtube.com/watch?v=yFubHzN_FFE
No tyz piknie 😆
Dzień dobry 🙂
@ GP
A której skrzypcowej, bo wspólnej jednak nie zauważyłem 🙂
Rozumiem, że chodzi o nagrania KZ z Kają Danczowską (KV 547, 404 i 481; Wifon) oraz PA z siostrą Dorotą (KV 403; CD Accord) . Czyżby były inne?
Wprawdzie zrobiłem czeski błąd w ostatnim z numerów (ma być: KV 304), lecz istoty rzeczy to nie zmienia 😉
Tak, stąd stówka różnicy – 404 i 304 🙂
To był jedyny pozostały możliwy punkt styku pomiędzy panami. Pytanie było o nagrania, więc jak rozumiem np. Mity nie wchodzą w rachubę, bo Anderszewski je tylko grywał z siostrą, ale nie nagrał na płycie.
https://szwarcman.blog.polityka.pl/2010/06/20/anderszewski-w-czterech-kontekstach
Tymczasem 🙂 „ten patyczek jest uosobieniem wszystkiego”…
https://www.youtube.com/watch?v=EP6THA0x1Ms
Z pogodnych myśli i niezapominajek
urodzinowy bukiet
m
Ale jak się nieopatrznie zrobi czeski błąd, to ze stówki zostaje marna złotóweczka 😀
KZ nagrał ponadto solowe sonaty Mozarta (choć są tylko na winylu), ale też inne niż PA, więc i tu brak iunctim.
A kto co grywał, to faktycznie inna bajka…
A no tak. Na tę płytę (Anderszewskiego) zapomniałem zerknąć. Zafiksowałem się na koncertach WAM.
Dopiero teraz przeczytałam, że cztery dni temu zmarł Cecil Taylor 😥
To był Ktoś…
https://www.youtube.com/watch?v=EstPgi4eMe4
Oj tak, mignęło mi to i zapomniałem napisać 🙁
Dzień dobry. Dziś od rana wiadome tematy, ale my tu winniśmy odnotować, że wczoraj odbyła się gala International Opera Awards; reżyserem roku został Mariusz Treliński (po prawdzie nie bardzo wiem, za co – jego zeszłoroczną premierą było Umarłe miasto Korngolda w Warszawie, czyżby za to?), a śpiewakiem roku Piotr Beczała, którego za parę dni (14 kwietnia) będzie można zobaczyć w transmisji Luisy Miller Verdiego z Met.
My z kolei bylismy na dwoch koncertach: Takacs (Haydn 76 #4, Szostakowicz 122 i Beethoven 131) i B. Rana (Schumann, Ravel, Strawinski) – oba niedzielne popoludniowki.
Takacs bardzo dobry – ale to niemal ostatni raz dwoma czlonkami z oryginalnego kwartetu: K. Schranz odchodzi na emeryture – po 43 latach w kwartecie. Pozostaje tylko A. Fejer. A program – przynajmniej dla mnie – gwarantowal fantastyczne popludnie.
Beatrice Rana – rewelacyjna! Ravel (Mirors), z cala paleta niuansow, zroznicowaniem dynamiki – nie do opisania. Etiudy symfoniczne, ktore bardzo lubie, tez bardzo dobre.
Zar-Ptica – wyraznie na zakonczenie – stojak gwarantowany.
Pierwszy raz slyszelismy ja w 2012 r – kiedy wygrala konkurs w Montrealu, majac 16 lat.
Pare razy tutaj o tym sie mowilo: wlasciwie nie ma koncertow bez stojaka – co to wiec za wyroznienie, ktore dostaje kazdy? Trzeba by cos wymyslic – owacja na kolanach? 😮 Miedzy rzedami trudno by bylo. Podskoki? 😉
Szczyty absurdu? Nie, nie – nie teraz – 100 lat temu. Programy muzyki klasycznej i nie tylko klasycznej w CBC sa prowadzone przez zawodowych muzykow. Jednakowoz, chociaz jest troche mowy o “substancji” muzycznej, prowadzacy staraja sie okrasic to jakimis anegdotami. Ta jest warta powtorzenia. Der Rosenkavalier mial nieprawdopodobne powodzenie – jak grzyby po deszczu powstawaly papierosy DR, likier DR, do opery trzeba bylo poprowadzic specjalna linie tramwajowa itd. W koncu opere sfilmowano i wszyscy tlumnie walili do kina.
Tylko, ze to wszystko dzialo sie w czasach kina … niemego! 🙂
Śliczne 🙂
Takacs Quartet zazdroszczę, Beatrice Rana takoż – to świetna pianistka. Była u nas tylko raz i od razu wzbudziła apetyt na jeszcze.