Czego się spodziewać po naszej płycie

Dziękuję tym, którzy mi wczoraj deklarowali, że zajrzą na naszą prezentację w niedzielę o godz. 11 w Austriackim Forum Kultury. Powiem jeszcze parę słów, czego się spodziewać po samej płycie.

Otóż poszłyśmy (moja siostra Bella Szwarcman-Czarnota, siostrzenica Róża Ziątek-Czarnota i ja) za sugestiami m.in. blogowiczów, którzy dwa lata temu, jeszcze przed naszą prezentacją (w tym samym miejscu) samej książki W poszukiwaniu złotego jabłka apelowali do nas, byśmy zapisane w niej nutami i słowami piosenki nagrały. Bo nie każdy zna nuty, no i dobrze z grubsza mieć jakiś wzór. (Był też pomysł, żeby zrobić coś na kształt materiału do karaoke, czyli nagrać sam akompaniament, ale na to już nie poszłyśmy.) Tak więc nagrałyśmy. A konkretnie zrobił to nasz przyjaciel Darek Schwerin, cierpliwie nagrywając wszystko po kolei, poprawiając i masterując (oj, z nagraniami można dziś wiele zrobić…). Odbyło się to w mieszkaniu Róży z udziałem stojącego tam pianina. Piękne zdjęcie wykonał nam inny nasz przyjaciel, Krzysztof Lorentz. Napisałyśmy jeszcze dosłownie po parę słów wstępu. No i wyszło chyba ładnie.

Czego się nie należy spodziewać po tej płycie? Wielkich artystycznych wykonów. To raczej nagranie terenowe niż koncert publiczny. Śpiewamy sobie bezpretensjonalnie – Darek powiedział: „Nagranie ma wszelkie uroki śpiewania domowego”. Tak jak nam (z siostrą, a ona – siostrzenicy) je śpiewano, nawet nucono. Jedna tylko rzecz: w niektórych piosenkach użyty jest akompaniament. Trochę miałyśmy początkowo opory w kwestii jego dorabiania, a jego obecność jest również efektem przekonywania ze strony przyjaciół, że jest on potrzebny. My słyszałyśmy te piosenki zawsze a cappella. Żadne dodatki nie były nam potrzebne i tak się do tych wersji przyzwyczaiłyśmy, że do części piosenek nie byłyśmy w stanie ich dobrać – nie wyobrażałyśmy sobie ich z pianinem.

Inna sprawa z zamieszczonymi pod koniec ośmioma nigunami chasydzkimi, które zdecydowanie powinno się śpiewać a cappella. Owszem, zdarzają się wykonania z akompaniamentem, ale ich naturalne środowisko nie potrzebuje instrumentów (choć same melodie były grywane i przetwarzane przez zespoły klezmerskie, ale wówczas nabierały już innego znaczenia). Te pieśni bez słów śpiewało się na spotkaniach chasydów i jest to specyficzny rodzaj modlitwy. Czasem tylko na nagraniach słychać uderzanie rękami w stół do rytmu. My tego jednak nie robimy.

No i tyle. Płyta, tak jak książka, ukazała się nakładem wydawnictwa Austeria.