Z Biondim do Wenecji i… Tallina

Program wieczornego występu Europa Galante w gdańskim Centrum św. Jana oscylował wokół tematyki, która w połowie bardziej pasowałaby do odsłony Actus Humanus Resurrectio (dwa Regina coeli). Ale nie szkodzi.

Owe Regina coeli oraz trzy Salve Regina, a także utwory instrumentalne łączyło to, że zostały napisane przez kompozytorów związanych stale lub czasowo z Wenecją. A więc miejscowi Baldassare Galuppi i Antonio Vivaldi oraz przybyli Nicola Antonio Porpora i Johann Adolph Hasse. Pisali oni muzykę dla weneckich ospedali, czyli sierocińców, których podopieczni tworzyli zespoły muzyczne.

Nie muszę się rozpisywać, jaka to jest muzyka. Może tylko wspomnę, że Vivaldi się na tym tle bardzo odróżnia specyficznym podejściem do budowania formy. Po raz pierwszy pomyślałam, że te jego charakterystyczne kanciastości, powtórzenia bardziej czy mniej monotonne, regularności, mogą się brać z muzycznego myślenia, by tak rzec, architektonicznego. Jak powtarza się regularnie rytm okien czy gzymsów na fasadzie, tak powtarzają się motywy czy pasaże. I tylko dla urozmaicenia czasem jest skręt harmoniczny, który pokazuje: no przecież nie musi być cały czas banalnie.

Jako solistki w owych minikantatach maryjnych wystąpiły Monica Piccinini (sopran) i Martina Belli (kontralt). Obie już nieraz w Polsce śpiewały z różnymi artystami (ta pierwsza – także z Ottavio Dantone, ostatni raz w gdańsku w kwietniu), a z Biondim – np. cztery lata temu w Krakowie wykonując oratorium Caldary. Każda w swoim rodzaju jest znakomita: sopranistka bardzo sprawna, o jasnym głosie, a kontralcistka przeciwnie – o głosie ciemnym i intensywnym. Toteż jak na bis miały zaśpiewać fragment Stabat Mater Pergolesiego (Inflammatus, zwane przeze mnie krakowiaczkiem), to nie bardzo to razem brzmiało. (Za to mieliśmy też dużą przyjemność w jednym z koncertów Vivaldiego usłyszeć Biondiego jako solistę.)

Drugi bis Biondi zapowiedział: wiecie państwo, jak kocham Polskę i polską publiczność, więc zagramy polski utwór: Summę Arvo Pärta. I zagrali. Myślałam, że to miał być taki subtelny żarcik, ale chyba rzeczywiście coś mu się musiało porąbać, bo gdy wyszedł na ostatnie ukłony, powiedział: przepraszam bardzo, wiem, że Pärt to kompozytor estoński, ale i tak was kocham. A nie byłoby lepiej wyjść i powiedzieć: to oczywiście był taki żarcik, bo oczywiście wiem, że… itd. Ale już za niecałe cztery tygodnie będzie znów grał w Warszawie Halkę i miejmy nadzieję, że wtedy nie będzie miał wątpliwości, jaką muzykę gra.

Strasznie miło jest przyjechać do Gdańska i zobaczyć tylu fajnych znajomych, z którymi widujemy się przy tej okazji. Z niektórymi będziemy się jeszcze widzieć na festiwalu, z niektórymi nie, ale wszystkich pozdrawiam!