Powrót laureatek

Dwa pod rząd recitale triumfatorek Konkursu Chopinowskiego. A że każda z nich zupełnie inna, powróciły w bardzo różnych stylach.

Ingrid Fliter w 2000 r. zdobyła II nagrodę. Bardzo ją lubiłam (także na poprzednim konkursie, gdzie się jej mniej poszczęściło), ale nie spodziewałam się, że zajdzie tak wysoko (Kobrin zdaje się obraził się wtedy za III nagrodę), a jeszcze mniej, że wygra Yundi – I nagroda była dla mnie wówczas zdecydowanie na wyrost. Z tamtego konkursu pamiętam też rozczarowanie, gdy do finału nie wpuszczono Ursuleasy. A drugie miejsce Ingrid było miłą, ale jednak niespodzianką.

Zapamiętałam ją jako przesympatyczną, muzykalną i na dodatek urodziwą dziewczynę – i taka jest dalej, z naciskiem na sympatyczność i na dziewczęcość (wciąż!). Tak właśnie zagrała Sonatę Es-dur op. 31 nr 3 Beethovena (i ta sonata jest właśnie taka leciutka i przyjemna) i nawet się obawiałam, czy będzie potrafiła przywalić w Appassionacie – ale potrafiła. Choć i to brzmiało dość łagodnie. W drugiej części był sam Chopin – od Nokturnu H-dur op. 9 nr 3 przez kilka walców do Ballady f-moll – wszystko brzmiał dość delikatnie, może czasem nazbyt. Zdarzały się też drobne potknięcia, wyglądało na to, że solistka jest nieco rozproszona (może to pogoda?) – co potwierdził incydent z pierwszym bisem: coś jej się pomyliło w początku finału Sonaty d-moll Beethovena i musiała zacząć drugi raz – a zagrała bardzo ładnie. Po czym, znów wbiegnąwszy na estradę jak mała dziewczynka, pokazała na zegarek i wykonała walca minutowego – uroczo. Machnęła łapkami, ukłoniła się, uśmiechnęła pięknie i uciekła.

No, ale prawdziwym wydarzeniem wieczoru był występ Avdeevej. Wielka osobowość, wspaniała pianistyka. Potwierdziło się, że słusznie to ona wygrała ten konkurs. Kiedy opisywałam jej występ na tym festiwalu trzy lata temu, napisałam, że jest prawdziwą osobowością, ale że jej muzyka to raczej XX wiek. Wciąż sądzę, że w muzyce XX wieku mogłaby być znakomita, także po koncercie dzisiejszym, na którym grała późnego Liszta w taki sposób i z takim cieniowaniem dźwięku, że wydobyła z niego całe nowatorstwo i skierowała go we współczesność.

Kiedy rozmawialiśmy po konkursie z moją ulubioną Dyrekcją (już niech tak zostanie), on wtedy wyraził zdanie, że wierzy w Avdeevą, że uniesie ten sukces, i że bardzo szybko się rozwija. Ja przecież też w końcu jej w pewnym stopniu na konkursie kibicowałam, jak pamiętacie, i wcale mnie nie zdziwiło, że go wygrała. Natomiast potwierdzam, że od czasu konkursu rozwinęła się niesamowicie – i już nie powiem dziś o niej, że jest „antyromantyczna”. Ona czyta romantyzm coraz ciekawiej: przez pryzmat wielkich tradycji pianistycznych, do których się odwołuje w sposób wyraźny (rubata, rozmach itp.), ale też wciąż całkowicie współcześnie, tj. bez sentymentalizmu i czułostkowości. Ale jednak – z emocjami. Kiedy gra, nie nudzę się ani przez chwilę – uderzające to było (na konkursie też) zwłaszcza w Polonezie-fantazji, który wspaniale rozegrała; naprawdę się dziwię, że za ten utwór nagrody nie dostała ona, tylko Wunder, który śmiertelnie mnie znudził. Dziś niesamowicie pięknie też cieniowała (teraz widać, jak yamaha ograniczała jej możliwości dźwiękowe – samego piana ma kilka stopni) oba Nokturny z op. 62 i Mazurki op. 33; więcej pazura i wyczucia epickości pokazała w Scherzu h-moll i wspomnianym polonezie.

Na koniec w Lisztowskiej transkrypcji Wagnera pokazała z kolei w pełni swoje wspaniałe możliwości techniczne, a w pierwszym bisie je potwierdziła (co to było, może ktoś wie? Pachniało mi Czajkowskim, ale to musiałoby być jakieś wirtuozowskie opracowanie). Potem niespodzianka – Krakowiak fantastyczny Paderewskiego, wreszcie na uspokojenie Mazurek a-moll op. 67 nr 4.

Po tym koncercie z tym większą ciekawością czekam na to, jak zagra na fortepianie historycznym.