W Starym Sączu po latach

Nie byłam tu od czasu ostatniego koncertu Studia 600, który miał miejsce w 1999 r. W tym roku odbywa się jubileuszowy, 40. festiwal, choć powstał w 1975 r.

Były jednak lata, w których się nie odbywał, stąd ta liczba. Dzieje jego były dość złożone, szefowie i – wraz z nimi – koncepcje zmieniały się kilkakrotnie. Mnie osobiście ominęła faza pierwsza – kilkanaście lat pod kierownictwem pomysłodawcy i założyciela, Stanisława Gałońskiego (ale w latach 90. jeździłam na inny kierowany przezeń festiwal, Muzykę w Starym Krakowie, gdzie pojawiali się z grubsza ci sami wykonawcy). Pojawiłam się tu wraz z koleżankami z zespołu, by wziąć czynny udział w 1992 r.; później jeździłam tam co roku aż do 1999 r., kiedy to wystąpiłyśmy tam po raz drugi i ostatni. Pisze o tym jedna z szefowych zespołu – tutaj. Skończył się wiek, skończyło się nasze śpiewanie, a także moje bytności w tym pięknym miasteczku, do którego mam sentyment, bo przeżyłam tu wiele przepięknych chwil z wykonawcami takimi jak Sequentia z nieodżałowaną Barbarą Thornton, Dominique Vellard z fantastycznym Ensemble Gilles Binchois, Drewnierusskij Rasspiew Anatolija Grindienko z zupełnie szokującymi staroruskimi śpiewami czy Linnamuusikud z wzruszającą muzyką estońską. Pojutrze będziemy wspólnie wspominać festiwal z dawnymi szefami artystycznymi oraz krytykami i muzykologami; ja skorzystałam z okazji i przyjechałam na całą tegoroczną edycję, żeby się przekonać, w jakim stanie jest festiwal obecnie.

Po fazie pionierskiej Stanisława Gałońskiego, fajerwerkowej kadencji Marcina Bornusa-Szczycińskiego, wyjściu Stanisława Welanyka ze świata muzyki dawnej oraz próbach zderzenia Wschodu z Zachodem i profesjonalnych zespołów z ruchem amatorskim Andrzeja Citaka mamy teraz rządy Marcina Szelesta, organisty, muzykologa i szefa zespołu Harmonia Sacra, który sam o sobie mówi, że jest konserwatystą i zarządził kolejny powrót do świata najpóźniej barokowego.

I właśnie on z Harmonią Sacrą rozpoczęli dziś wykonaniem drezdeńskiej wersji Mszy h-moll Johanna Sebastiana Bacha. Chodzi o to, że kompozytor ubiegając się o tytuł kompozytora nadwornego elektora Saksonii Fryderyka Augusta II, który w rok później miał zostać polskim królem Augustem III, przekazał mu w darze tylko dwie części: Kyrie i Glorię. Resztę, która wydaje się nam tak nierozerwalnie związana w całość, dodał później; niektóre z nich są parodiami jego kantat (Gloria zresztą też).

Jak to zabrzmiało? W niewielkim w sumie kościele proporcje – kameralny skład orkiestry plus pięcioro chórzystów-solistów – zabrzmiały idealnie. Zawartość jednak nie w całości: zbyt wiele kiksów dętych, zbyt szybkie tempa – w Laudamus te solistka-skrzypaczka się nie wyrabiała, zbyt zapędzone było też karkołomnie trudne Cum sancto spiritu. Głosy jednak dobre: dwie sopranistki Joanna Radziszewska i Anna Zawisza, alt Piotr Olech, tenor Maciej Gocman i bas Hugo Oliveira.

Wydaje się, że publiczność składa się przede wszystkim z miejscowych melomanów, choć są i goście z Krakowa czy Warszawy. Nie przypomina to już tamtego najazdu Hunów, jaki miał miejsce na to spokojne miasteczko w epoce Pieśni Naszych Korzeni. Dla tutejszych może to i lepiej…

PS. Off topic: wielbicielom Mozarta oraz Mariusza Kwietnia polecam jutrzejszą transmisję z Londynu.