Spóźnione wspomnienie

Przez liczne rozjazdy dawno nie zaglądałam na stronę Lebrechta i teraz odkryłam, że 13 maja zmarł ktoś swego czasu dobrze mi znany, bardzo ciekawa postać z zasługami dla muzyki – Alain Coblence.

Niesamowite, ale zaledwie kilka dni wcześniej przypomniałam sobie o nim i szperałam po sieci próbując się dowiedzieć, co z nim się aktualnie dzieje (wtedy jeszcze żył, ale teraz wiem, że to były dosłownie jego ostatnie dni). Nie, raczej nie było to wydarzenie z gatunku telepatii, po prostu w przesłanym mi programie Dni Mendelssohna w Krakowie zobaczyłam nazwiska Eleny Braslavsky i Jeremy’ego Findlaya, od dawna zresztą związanych z tym festiwalem. Jak wspomniałam w tym linku, para muzyków poznała się w Europejskiej Akademii Mozartowskiej, która przez pewien czas działała w krakowskich Przegorzałach, stąd też ich przyjaźń z Krakowem. A inicjatorem tej instytucji był właśnie Alain Coblence.

Postać niezwykle barwna, francusko-amerykański adwokat, który działał wśród wyższych sfer mody. Więcej można o tym przeczytać tutaj. Z czasem zapragnął zrobić coś dla muzyki, która była jego wielką pasją.

Bardzo niesprawiedliwą notę napisał Lebrecht, który prawdopodobnie nie miał pojęcia, czym była Akademia Mozartowska. Napisał, że fundacja (non profit), która stała za nią, niby miała służyć dobroczynności, ale była raczej zainteresowana przejmowaniem historycznych budynków. To nieprawda. Akademia miała się przemieszczać między Czechami, Polską i Węgrami. Fakt, że Alain miał chrapkę, by restaurowana w tym czasie Esterhaza, ze swymi muzycznymi tradycjami, stała się jej domem (nie na zasadzie własności, ale gościny), jednak z tego nic nie wyszło. W podpraskim pałacu Dobříš miała być przez zamknięty okres czasu; w Przegorzałach też wiadomo było, że nie zostanie na stałe. Później jeszcze przez chwilę była w dolnośląskim pałacu w Kraskowie (później był tam elegancki hotel, ale zdaje się, że padł), z czasem po prostu zabrakło pieniędzy na takie przedsięwzięcie. Dopiero teraz widać dalekowzroczność Krzysztofa Pendereckiego, który wywalczył dla swojego Centrum w Lusławicach finansowanie państwowe. Akademia Mozartowska była właściwie przedsięwzięciem prywatnym, które zresztą oboje państwo Pendereccy, jak również grupa wybitnych europejskich muzyków w Radzie Programowej, wspierali. Prof. Michał Bristiger zajął się stroną humanistyczną, ponieważ adepci, młodzi muzycy z różnych krajów, ze Wschodu i Zachodu Europy, mieli tam nie tylko grać (i śpiewać – pamiętam np. z Dobříš świetną już wtedy młodziutką Magdę Koženę) muzykę kameralną pod kierunkiem wielu znakomitych profesorów wizytujących, lecz rozwijać się również jako osobowości.

Byłam we wszystkich kolejnych siedzibach Akademii, w Przegorzałach wiele razy, czułam się tam jak w raju i młodzi muzycy też. Organizowane były koncerty i festiwale. Raj nie trwał wiecznie, tylko kilka lat, i w końcu jednak sprawa się zamknęła. Alain był podobno adwokatem znakomitym, ale w kwestiach pozaadwokackich jakoś mu nie szło. Próbował później tworzyć inne przedsięwzięcia w związku z muzyką i też nie bardzo mu wychodziło. Kiedyś spotkałam go na MIDEM w Cannes, kiedy jeszcze handel muzyką odbywał się na licznych stoiskach w Pałacu Festiwalowym; siedział w swoim skromniutkim stoisku promując firmę, która miała zajmować się rekonstrukcjami historycznych nagrań (Andante Records), ale to też padło. Kolejnym jego biznesem była znana przez kilka lat w środowisku muzycznym strona andante.com, na której sfinansowanie namówił swojego głównego klienta, Pierre’a Bergé, partnera Yvesa Saint-Laurenta. Po pięciu latach stronę odkupiła wytwórnia Naïve i stało się kwestią czasu (niedługiego niestety), kiedy zostanie zamknięta.

I found him at once obsequious and menacing, an unpleasant combination – napisał Lebrecht. Ja takiego wrażenia w obcowaniu z nim nigdy nie miałam, ale myślę, że nasz kontakt był na trochę innej płaszczyźnie. I mam dzięki niemu wiele pięknych wspomnień, za które zawsze będę mu wdzięczna.