Wzloty, przestrzenie i gołębie
Ładnie został ułożony program koncertu inauguracyjnego Warszawskiej Jesieni (orkiestra FN, dyr. Antoni Wit). Z podkreśleniem tematu (każdy utwór był z elektroniką, choć nie w każdym były dźwięki elektroniczne) i w łagodnie melancholijnym, prawdziwie jesiennym nastroju.
Wpierw poszybowaliśmy w przestrzeń za sprawą jednego z ostatnich utworów Holendra Tona Bruynèla (założyciela pierwszego w tym kraju prywatnego studia muzyki elektronicznej), Cours de nuages na orkiestrę smyczkową i ścieżki dźwiękowe (po jego śmierci w 1998 r. opracował utwór jego uczeń Ad Wammes). Rzeczywiście było tak, jakbyśmy znajdowali się na spokojnej, majestatycznie płynącej chmurze, a może w samolocie, którego silniki mają wyjątkowo piękne brzmienie? Przewalały się te przestrzenie, dźwięki elektroniczne splatały się z orkiestrowymi, aż w końcu cała ta masa dźwięków odleciała gdzieś hen, do góry. Jakiż kontrast mieliśmy w kolejnym utworze: Déserts Edgara Varèse, jedno z pierwszych na taką skalę (czasową, bo zespół instrumentów niewielki) zakrojonych połączeń muzyki instrumentalnej i elektronicznej (pierwsza wersja 1950-54; na koncercie wykorzystano ścieżkę dźwiękową z 1954 r.). Też przestrzeń, ale zupełnie inna, wypełniona sygnałami alarmowymi, okrzykami bojowymi. Tu taktyka zestawiania była inna: fragmenty instrumentalne przeplatały się z elektroakustycznymi, z tym, że te ostatnie to była raczej musique concrète, przetworzone dźwięki naturalne, acz pochodzenia industrialnego.
Drugą część rozpoczął utwór Monh na altówkę (świetny Lawrence Power), orkiestrę i elektronikę Georgesa Lentza z Luksemburgu, rodzaj altówkowego koncertu; i tu elektronika była potraktowana jako jeden z instrumentów orkiestrowych. W najbardziej jednak wyrafinowany sposób elektronika została zastosowana w ostatniej w programie kompozycji orkiestrowej Pawła Szymańskiego pod enigmatycznym tytułem .Eals (Oomsu), zamówionej przez festiwal. Otóż poza obowiązkowymi niemal u tego kompozytora flirtami z przeszłością – tym razem padło na styl romantyczny (Brahmsowski), neoromantyczny (Richard Strauss), ale i nowego romantyzmu (akordy jak z Góreckiego z Kilarem), wszystko pięknie zdekonstruowane – znalazł się tu zabieg przewrotny: w końcowej części spod orkiestry prawdziwej wyłania się orkiestra odtwarzana, i nie sposób się zorientować, jak to się dzieje. Jeszcze ciekawostka: nasi wspólni koledzy, a przyjaciele Pawła Szymańskiego ze szkoły (ja byłam trochę wyżej), rozpoznali w utworze „cytat” z pewnej upartej synogarlicy, która wygruchiwała stale ten sam motyw pod oknem na Wilczej, gdzie Paweł wówczas mieszkał. Spytałam kompozytora, potwierdził. Już bym chciała posłuchać tego utworu drugi raz, żeby wysłyszeć więcej smaczków.
Zamiast tego trzeba było wysłuchać drugiego koncertu. Zaczął się ciekawie, niedługim, zwartym, złożonym z dźwięków osobnych wyrazistych jak ziarnka piasku utworze Sławomira Wojciechowskiego Rape of Sands. Zespół Kwartludium, który dziś odgrywa trochę podobną rolę jak kiedyś Warsztat Muzyczny (muzyka nowa jako pasja, zwłaszcza prawykonania) wykonał jeszcze zabawny utwór pochodzącego z Argentyny kompozytora (i dyrygenta) Eduardo Moguillansky’ego aide-mémoire 2 (B is for berliner rohrpost, gdzie instrumenty wraz ze śpiewakiem Frankiem Wörnerem udatnie naśladowały odgłosy mogące się kojarzyć z pocztą pneumatyczną, Ponadto Wörner znakomicie zaprezentował się w solowych utworkach Georgesa Aperghisa (będzie tego kompozytora więcej na festiwalu, to dobrze, bo to bardzo ciekawa twórczość). Pozostałe utwory, Belga Gillesa Goberta i Francuza Philippe’a Manoury, były zupełnie nieciekawe, a tego ostatniego – wręcz kiczowate; jedyną jego zaletą była kreacja wokalno-aktorska Agaty Zubel. I ją na szczęście jeszcze na festiwalu usłyszymy.
PS. Gostkostwo na inaugurację przyszło we trójkę, ciekawe, jak długo wytrzymali, tj. latorośl wytrzymała 😉 Mignął mi też arcadio, no i oczywiście tacy, co czytają, ale się nie wypowiadają 😉
Komentarze
A nie mówiłem, na źwirza urok, pisałem?! Łomot…
Zwracam szanownej frekwencji uwagę na często występujące słówko: dźwięki – właśnie tak, a nie muzyka, która powinna tu dominować.
Jak chce posłuchać młota pneumatycznego, to idę na róg Walickiej i Trzęsionki i się napawiam…
Napatrzyłem się i nasłuchałem tych co zachowania prosto z kuźni przenieśli na sale koncertową i piłowali, szarpali, drapali te fortepiany i kontrabasy. Nie wiedzieli biedni, że żelazny repertuar to nie to samo co żelazna obręcz do beczki…
PS
A Gostkowi się nie dziwię: jego sierściuch wydaje takie dźwięki, że się przyzwyczaił…
Jako, że nagrania z transmisji były już tu ongi prezentowane, także chyba można… więc zapytam! Czy jakaś dobra dusza nie zgrała tego koncertu z Dwójki i nie zechciała by go przedstawić gawiedzi przegapiającej? 🙂
Przepraszam bardzo, ale ja ostatnio jestem antyjesienny i na melancholijne nastroje programowo nie chcę się załapywać. Nawet jak tak słodko łomoczą… 😉
Ale cytat z synogarlicy bardzo mi się podoba. Gdybym komponował, to też bym zacytował mojego kosa. 😀
W przeciwieństwie do Bobika, jestem bardzo jesienna. Lato irytuje mnie nadmiarem światła, ruchu, obligartoryjną wesołościa, temperaturą, odzieniem bliźnich, bezlitośnie odsłaniającym to, co ze względów estetycznych wolałoby pozostać w ukryciu. Jesień natomiast … Ooooo, jesień, to już zupenie insza inszość. Słońce nadal obecne, ale jego obecność już nie tak nachalna, żakiet nie parzy w kark, pantofle na obcasie zastępują sandałki i w ogóle świat robi się ładniejszy. smaczniejszy, bardziej wytrawny. No i sezon się zaczyna 🙂
sandały złe? co się dzieje z tym światem?!? ja w sandałach to bym i w listopadzie, gdyby się dało.
ale jesień rzeczywiście pierwsza klasa; dziś po przerwie rower z Suzanką i nic mnie nie przejechało…
Na temat formy Suzanki po tej przejażdżce na wszelki wypadek informacji nie udziela się?
Suzanka ma się dobrze i nawiązująco śpiewa: my favorite plum hangs so far from me 😉
To w nawiązaniu do sandałów? 😉
O! Jak to miło zostać zauważonym 🙂 nie zdążyłem dziś nawet podziękować osobiście, bo ledwie koncert w Lutosławskim się skończył, a już – szast, prast – a Pani Dorota zniknęła. Rozumiem, że po to, by opisać wrażenia 🙂 Więc czekam uważnie na kolejny wpis – moim zdaniem Nowak bardzo bardzo ładnie; ptaszki natomiast – uczucia ambiwalentne. Kolejne ptasie radio po Messiaen’ie 😉 Buona notte da Arcadio.
Przez fomę musiałam posłuchać „Caramel” i od razu otworzyła mi się szufladka ze wspomnieniami. Jak nostalgicznie 🙂
E, Arcadio, jakżebym mogła się tak obijać 🙂 Przecież po tym koncercie był jeszcze jeden – w Fabryce Trzciny, i tam właśnie „zniknęłam” 😉
Ale po kolei. O 15. koncert w Hali Najwyższych Napięć Instytutu Energetyki. Dotarcie tam chyba równie długie i pasjonujące 😉 Miejsce super, próbowałam robić zdjęcia, później zobaczę, czy coś wyszło, bo było ciemno. Niesamowity pogłos, bodaj 20 sekund. Po raz drugi (wcześniej – parę lat temu) tę przestrzeń świetnie opanowała w utworze Errai Ewa Trębacz, kompozytorka rodem z Krakowa, a obecnie działająca w Seattle i zajmująca się przestrzennością strony muzycznej i wizualnej: wszyscy dostaliśmy okulary do stereoskopowego widzenia i patrzyliśmy na przewalające się abstrakcyjne kształty na ekranie, jednocześnie słuchając śpiewu i waltorni przetworzonych elektronicznie i otaczających publiczność. (Ciekawe, że zgodnie z nazwiskiem Ewa lubi instrumenty dęte blaszane.) Potem były propozycje jej kolegów z Seattle: Richard Karpen przedstawił Strand Lines na gitarę i elektronikę, długie do nieprzytomności i jednostajne; Joshua Parmentier – risonanzę na samą elektronikę (niedługie, łagodne pływanie w przestrzeni), a na zakończenie efektowne On Space Juana Pampkina na elektronikę i sześciu perkusistów – ich stanowiska otaczały publiczność, siedziało się więc w środku muzyki.
Wieczorem w Studiu im. Lutosławskiego London Sinfonietta znów pod Athertonem. Dwa utwory Aperghisa tym razem trochę mnie rozczarowały (może to był kryzys, już odczuwałam pewne zmęczenie), bo w ogóle go lubię i cenię. Utwór Aleksandra Nowaka pod enigmatycznym i długim tytułem Ciemnowłosa dziewczyna w czarnym sportowym samochodzie ma opisywać historyjkę o przypadkowo spotkanej na światłach dziewczynie kiwającej się w rytm muzyki z samochodowego radia. Są rzeczywiście w pewnym momencie rytmy sugerujące podobną scenę. Ogólnie nie żeby mnie utwór bardzo poruszył, ale przyjemnie się go słuchało. Jak również Harveya z ptaszkami – fajny był zwłaszcza widok, kiedy pianista grał na dwóch klawiaturach: jednej normalnej fortepianowej, drugiej – samplera, z którego rozlegały się rzeczone ptaszki. Pomimo pierwszych skojarzeń z Messiaenem w gruncie rzeczy wielkiego podobieństwa nie było.
W nocy – koncert STEIM, amsterdamskiego studia muzyki elektronicznej i instrumentalnej. W jego burzliwej historii różni ludzie z różnych krajów się przezeń przewijali. Dziś byli to Niemiec Alex Nowitz, śpiewak (kontratenor!) i wirtuoz efektów głosowo-elektronicznych z użyciem sterowników trzymanych w rękach i poruszanych w różne strony, a przy tym komik o nieruchomej twarzy Bustera Keatona. Potem Japończyk występujący jako dj sniff, wirtuoz didżejstwa, tańczący niemal przy aparaturze, wreszcie świetny jazzman, saksofonista Evan Parker, w improwizacji z udziałem elektroniki. Każda prezentacja była może trochę przydługa albo nocna pora sprawiała, że szybciej było się znużonym. Ja odbyłam, dojechałam, napisałam, a teraz natychmiast spać!
POBUTKA (staroczesna).
Jaki miły oddech między „łomotami” 😉
Dzień dobry 🙂 PAKowi w ogóle należy się licencja na budzenie Gardinerem 😉 Wpisałam nie tak dawno „John Eliot Gardiner” do wyszukiwarki i jako czwarty czy piąty wynik wyskoczyła mi się PAKopedia.
😯
Toż już priojekt tak porzucony, że nawet linka zgubiłem 😉
No to wystarczy zajrzeć do gugla 😆
Coś mi się zle Firefox dzisiaj otwiera, caly czas grymasi, na Youtubie nie chce odtwarzać, w ogóle opóznia się. 👿
Już go raz zresetowalam i dalej nic! Nie mogę odsluchać POBUTKI!!! 👿 😯
PAK-u: Jak widać, Gardiner bywa dobry na wszystko – nawet linka poszuka 😉
Tak czytam i czytam relacje z ostatnich dni – Pani Kierowniczka ostatnio pochłania jakieś zupełnie niewyobrażalne dla mnie dawki muzyki 😉
zeen twierdzi, że nie muzyki, tylko łomotu… Może by wreszcie ustalić, jak jest naprawdę? 😉
Bo nie tylko zeen jest wampirem. 🙂
PK jest najwidoczniej odmianą muzyczną i na dodatek uzależnionym nałogowcem.
O ile pamiętam, są takie wampiry, które tylko tyle i wtedy, kiedy muszą żeby przetrwać, a są i takie, które z upodobaniem, luboscią, szukają co bardziej wysmakowanej ofiary.
Nic dziwnego, że zeen znalazł tu przystań.
A niektóre ofiary też ciągnie lunatycznie do wampira. 😀
PAKu miły, dużosz jeszczesz stron masz w przestrzeni?
Kto to ogarnie i wymierzy, co aktualne. 😀
Bobiku, myślę, że spora ilość osób poruszająca się za pomocą kółek skłonna jest uważać łomot i muzykę za tożsame. 🙁
Toteż ja już od dawna lansuję tezę o wyższości czterech łap nad czterema kółkami 😆
MTSiódemeczko,
wydaje mi się, że mylisz się; nie wszyscy używający kólek utożsamiają lomot z muzyką 😀
coś sknocilam? Ratunku! 😳
Hortensjo, rzadko używam słowa wszyscy.
Spora ilość, to nie wszyscy, to nawet nie pół, ani nie 20%.
Nie prowadziłam badań, nie wiem.
Poza tym to było stwierdzenie żartobliwe. 😀
Oczywiście wiem, że to byl żart, ale i ja żartowalam. 😀
Gościątko wytrzymało do przerwy. Sąsiad redaktor był pod wrażeniem… ;-), a ja jak zwykle do niczego nie przymuszam i nie wymuszam.
Cieszę się, że wrażenia PK zbiegają się z moimi, zwłaszcza w kwestii nowego utworu Maestro Szymańskiego. W tej szesnastkowej partii smyczków niedaleko końca ja jeszcze wyraźnie słyszałem finał 4 symfonii Piotra Ilicza.
W partii altówki nie podobało mi się tylko to, że nie brzmiała jak altówka – prawie zero niskich rejestrów.
W utworze Bruynela natomiast albo mogło nie być taśmy, albo orkiestry. Ten otwierający akord jako żywo Epiforyczny.
W Monh bardzo podobny klimat wytworzyły smyczki i to mi się podobało bardziej.
Pod dobrym wrażeniem orkiestry – ogólnie równo, ładnie.
Dziś będę się pasjonował jedynie, solo. Gostkowa jutro wcześnie wstaje, a ja mogę zamarkować.
vesper,
nie takie rzeczy przez fomę 😉
A swoją drogą z zadowolonym zdziwieniem obserwuję, jak przestałe być traktowany jako wampir. No po prostu nowe życie…
I co, teraz biedny zeen musi sam pić? 😯
Będzie dla niego więcej 😉
Przypominam, że J zadał pytanie:
http://szwarcman.blog.polityka.pl/?p=390#comment-50478
Chyba musisz jeszcze poczekać na odpowiedź, bo cała szanowna frekwencja jeszcze nadciągnęła.
Ale skoro Gostek był na sali, to raczej nie nagrywał, a na niego chyba najbardziej bym liczyła.
Zobaczymy. 🙂
jeszcze nie nadciągnęła
zeen się podzieli, wszak muszkieterstwo i wspólnie przelana krew zobowiązuje… chodziło mi o odbiór społeczny.
wcale nie wiem, czy ta zmiana wizerunku to na lepsze 🙄
Wampir jest tym, czym jest, niezależnie od oceny innych.
Jeżeli bardzo Ci na tym zależy, mogę umieścić komentarz
– wydanie drugie poprawione (I wydanie 2009-09-20 o godz. 12:20 , II wydanie 2009-09-20 o godz. 21:56)
Bo nie tylko zeen i foma są wampirami. 🙂
PK jest najwidoczniej odmianą muzyczną i na dodatek uzależnionym nałogowcem.
O ile pamiętam, są takie wampiry, które tylko tyle i wtedy, kiedy muszą żeby przetrwać, a są i takie, które z upodobaniem, luboscią, szukają co bardziej wysmakowanej ofiary.
Nic dziwnego, że zeen z fomą znaleźli tu przystań.
A niektóre ofiary też ciągnie lunatycznie do wampira. 😀
Lepsze? Gorsze? Zależy, na czym komu zależy. Jak ktoś marzy o zdobyciu tytułu Mister Empatii, a zostanie Macho Roku, albo odwrotnie, to jest to lepiej czy gorzej? 😉
Szanowna frekwencja jeszcze bije brawo w przybytkach właściwych dla miejsca zamieszkania. Ja właśnie wróciłam z Filharmonii Pomorskiej, gdzie dziś można było posłuchać chorału gregoriańskiego w wykonaniu estońskiej scholi Vox Clamantis. Było ciekawie, ponieważ zaprezentowany chorał różnił się nieco od powszechnie znanego, potrydenckiego. Było dwugłosowo, burdonowo, na wschodnią modłę mikrotonalnie, a przez to interesująco. Zdecydowanie wolę jednak chorału słuchać w kościołach. Sala koncertowa spłaszcza tę muzykę, brakuje charakterystycznego pogłosu i szczypty metafizyki.
Proszę mi powiedzieć, co kwalifikuje fomę i zeena jako wampiry?
To starożytne dzieje.
Tak dawne, że tylko najstarsza frekwencja by pamiętała, ino ta starość, ta starość… 😆
Ja przypomnę 😀
Zaczęło się niewinnie, od Waligórskiego, a potem pooszło… 😆
http://szwarcman.blog.polityka.pl/?p=148#comment-16610
Wampirzyło nas wtedy więcej, ale zeen i foma już wówczas byli uznani za Głównych Poetów Blogowych, Dwóch Muszkieterów itp… Tu by już trzeba głębiej sięgać w przeszłość 😀
Jak to dobrze, że nie poszłam na Pasję Mykietyna i wreszcie mogę odpocząć! Może nawet pójdę spać przed północą… 🙄
Dziękuję za tę wycieczkę w czasie. Zostałam oświecona 🙂
Zanim pójdę spać przed północą 😉 , jeszcze parę słów o dniu dzisiejszym. Wróciłam z koncertu Pierre’a Henry, który dla mnie był jak dotąd kulminacją festiwalu i należy mu się osobny wpis, ale to już jutro, po spotkaniu z kompozytorem – ciekawam, co powie.
Po południu wspaniały perkusista Jim Black w kooperacji z chłopcami-laptopowcami z Tempo Reale, ośrodka założonego jeszcze przez Luciano Berio we Florencji. Laptopowcy jak laptopowcy, ale Black był nieprawdopodobny, co zresztą dla mnie niespodzianką nie było, bo słyszałam go równo pięć miesięcy temu w Katowicach, jak grał z Hankiem Robertsem i Markiem Ducretem (oj, odjazd to było, odjazd) i jak współprowadził warsztaty w Instytucie Jazzu z kolegami ze School of Improvising Music z Nowego Jorku. Z laptopów leciały zaś głównie dźwięki miasta Florencji wykręcane na różne strony. Ciekawostka: i ci laptopowcy, i Black współpracowali swego czasu z Uri Caine’em. (Przy okazji: Caine będzie 30 września grał w Katowicach w GCK.)
Potem byłam jeszcze na spotkaniu z Pawłem Mykietynem. Na Pasję się nie wybierałam (trzeci raz, to byłby jakiś masochizm), ale chciałam usłyszeć, co on na ten temat mówi. Przede wszystkim chciał, żeby utwór był na swój sposób bardzo pierwotny i jednocześnie zadawał pytanie: a gdyby to się wydarzyło dziś? Zapytany, czy jest człowiekiem wierzącym, odparł, że raczej tak, choć i wątpiącym. Dlaczego Jezus u niego jest kobietą – dla odrealnienia, unieprawdopodobnienia tej postaci, po prostu z powodów estetycznych, bo niby dlaczego baryton ma być lepszym Jezusem niż mezzosopran? Zresztą co by w ogóle było, gdyby Mesjasz, który przyszedłby dziś, był kobietą? Dlaczego symbolem tłumu jest zespół rockowy – nie dlatego, że rock uważa za coś gorszego, ale akurat to, co grają w tym utworze, jest dość prymitywne, a chodziło właśnie o prymityw tłumu i jednocześnie o to, żeby było bardzo głośno. Czy praca z Warlikowskim nie miała przypadkiem wpływu – oczywiście, że w jakimś sensie miała, zresztą o muzyce Mykietyn myśli pojęciami teatralnymi: wątek, akcja, bohater, z tym, że te pojęcia są abstrakcyjne, bo muzyka jest asemantyczna.
Ciekawam wrażeń Gostka 😀
Dobranoc!
POBUTKA (w dniu urodzin Gustava Holsta).
Takie rzeczy kiedyś pisałem? 🙄
Ale Pani Kierowniczko, to chyba nie pierwsza krew przelana i wypita była…
Może nie pierwsza, ale wtedy było jej najwięcej – przez bite dwa dni 😀
święto wtedy było, czerwona kartka w kalendarzu, to się dostosowalim…
😆
Oho, Gostka do tablicy wywołali.
A więc na początek greps…..
Spotkałem na koncercie wielce szanownych Państwa U. (tak, proszę PK, właśnie ICH), co było dla mnie niespodzianką (żeby nie powiedzieć: szokiem) podwójną, bo nie raz i nie trzy wielce szanowny Pan U. na moje nieśmiałe pytania, czy w tym roku zamierza niezmiennie odpowiadał, że na te sprawy to niech młodzi chodzą i że on już swoje wychodził etc. Pani U. natomiast nigdy nie okazywała jakiegoś dogłębnego zainteresowania muzyką najnowszą.
Koniec grepsu
Zasiedliśmy więc z kolegą już pod dachem na parterze, bo się okazało, że ta Pasja, panocku, to wielki iwent jest i trzeba na to pójść i wogle. Tak więc biletów ledwo co starczyło, ale jesteśmy, siedzimy.
Kamery, telewizja, scena oświetlona na electric blue, no po prostu House of Blue Light. Z lewej Marshall stoi, że proszę siadać. Antycypacja w powietrzu wisi, że kulki można lepić.
AUKSO z Maestro Mosiem niewątpliwie utwór ma już dobrze opanowany, więc problemów technicznych zasadniczo nie było. Bez partytury niestety nie umiem powiedzieć, czy rozbudowana solowa partia tuby też jeździ mikrotonalnie, czy w niektórych, zapewne trudnych, miejscach szwankowała intonacja… 👿 Urszula Kryger jako Jezus odwala kawał dobrej, ciężkiej roboty.
No się zaczęło. Insektoidalno-mikrotonalny wstęp i początek (wydawałoby się) niekończącej się genealogii Jezusa, a potem cała reszta.
Pierwsza część, przez swój spokój, jest, można nawet powiedzieć, bardzo piękna, natomiast im bliżej końca (czyli początku), tym muzyka i zwłaszcza chór stawały się bardziej męczące.
Objawiało się to przede wszystkim bardzo wysokim współczynnikiem wiercenia i chrząkania, a przed upływem godziny zaczęło się trzaskanie fotelami i exodus, co skądinąd sprawiło mi dziką satysfakcję, bo wczoraj sporo osób przyszło tam raczej po to, żeby móc powiedzieć, że byli, a utwór trwał godzinę 40 minut. Przykro mi z tego powodu, bo oszukałem Pana U. – z radia byłem przekonany, że Pasja zamyka się, że tak powiem, na pojedynczym CD.
Pasję słyszałem półtorakrotnie z transmisji radiowych z Wrocławia i Krakowa, więc byłem jakoś przygotowany. Chciałem jednak doświadczyć utworu na żywo.
Największym moim zarzutem jest to, że utwór nie wzbudza u mnie uniesienia religijnego, a chyba powinien (a jeśli nie powinien to jak to???). Spowodował za to (ponownie, po Ładnieniu) potworne zmęczenie. Muzyka (jakakolwiek) powinna skłaniać do przemyśleń, refleksji, wysiłku umysłowego, ale czy powinna męczyć? Czy uczucie zmęczenia u słuchacza ma być analogią do męki Chrystusa? Utwór niewątpliwie robi silne wrażenie, ale nie takie, jakie bym chciał…
Zastanawiam się jeszcze nad salą. Za salą FN nie przepadam i ciekaw jestem, jak bym ten sam utwór wypadł w S1, nie mówiąc już o mojej ukochanej sali w Akademii Muzycznej (niech sobie inni mówią „Uniwersytet”). No ale to było niemożliwe ze względów technicznych.
O utworze Szymańskiego z koncertu inauguracyjnego można powiedzieć, że jest lepszy, gorszy, taki, śmaki, ale jestem go w stanie ogarnąć, za przeproszeniem, intelektualnie.
Nie mogę tego powiedzieć o Pasji i to mnie denerwuje, bo czy znaczy, że jestem głupi, że się nie znam, czy że kompozytor tak bardzo wzbija się ponad przeciętność, że trzeba będzie lat, żeby ktoś napisał na ten temat monografię i to wszystko wytłumaczył?
Gosteczku 😀 😀 😀
To teraz przypomnę 😉
http://szwarcman.blog.polityka.pl/?p=209
I jeszcze tu: http://szwarcman.blog.polityka.pl/?p=243#comment-30641
A swoją drogą fakstycznie, Państwo U. na muzyce współczesnej to prawdziwy shocking 😆
Ja zaś dziś mam wrażenie, że ten utwór jest za łatwy. Tak łatwy, że ludzie dopatrują się jakiegoś drugiego dna i tu się potykają, bo go nie ma 😉
Tekst pamiętam – również dzięki niemu byłem „przygotowany”. Chciałem jednak doświadczyć utworu na żywo bo uznałem, że warto. Poniekąd wiedziałem, w co się pakuję 😉
Łatwy interpretacyjnie być może, bo łatwy w odbiorze muzycznym samym w sobie zdecydowanie nie.
Jeszcze ad wypowiedź zeena o sierściuchu – akurat sierściuch wydaje dźwięki rzewno-melancholijne, więc nie odpowiadają one generalnie najnowszym tendencjom w muzyce współczesnej.
Nie wiem, czy o to chodziło…?
Czy w odbiorze muzycznym – to pewnie zależy od odbiorcy. Że też byłam przy tym utworze znużona – potwierdzam. Aha, na spotkaniu Paweł M. naprawdę wsiadł na swojego konika, kiedy zaczął rozprawiać o mikrotonach 😆
Mikrotony – You’ll love it. It looks just like a Telefunken U-47.
A teraz proszę mnie uspić.
Ektra przelecenie Gostkiem
Jego straszenie wyrostkiem
Blaskiem sławy oślepienie
Mikrotonem podrażnienie
Oraz w uszach, oczach dym
Oferuje Mykietyn
esta, esta, esta…
Esta la vista…
doprowadzić do pasji – eskortować pod nadzorem policji osobę, która nie chce iść na wykonanie utworu Pawła Mykietyna.
Oprócz „generatora” zapamiętałem, że pisałeś kiedyś o jakiś innych dźwiękach kociska, zgoła niecodziennych – stąd moje wspomnienie, ale może coś pokręciłem, odgłosy kocie omawiane w blogosferze są szeroko i siarczyście…
Chyba nie tyle odgłosy paszczą, co łomoty wczesno-poranne przy pomocy instrumentów różnych. Sama w sobie Kicia nie jest jakoś uzdolniona wokalnie…
Katowanie bractwa rockiem,
wychodzenie z sali bokiem,
zamęczanie z pasją Gostka,
longue durée (to nie drobnostka!),
oraz inne rzeczy w czyn
przekuł wczoraj Mykietyn,
esta, esta, esta…
Wysoce prawdopodobne. A propos: czy WJ nie przypomina Ci wczesno-porannych przy pomocy instrumentów różnych…
Bo jakby jeszcze paszcze do tego doszły, to by ścianę doprowadziły do płaczu, jak ci Żydzi, którzy wtykają kartki z taką treścią, że tylko płakać…
A jakże, czasami przypomina – np. Deserts Varese’a jak najbardziej – trochę inne instrumentarium tylko, taka sui generis kocia transkrypcja.
Powyższe to wyjaśnienie, skąd wzięła się nazwa ściany płaczu 😉
Usypianie ekstradźwiękiem
Wykończenie przez udrękę
Obrzydzanie mikronałem,
Usuwanie przed finałem
Dokuczaniem solem z rury,
Wymuszanie poprzez chóry
Całą listę takich czynów
Oferuje Mykietyn – ów 🙂
Zagłuszanie pneumatykiem,
wypłaszanie z głośnym rykiem,
łomotanie tuż nad uchem,
górowanie nad sierściuchem,
świdrowanie ostre w mózgu,
wymuszanie cichych bluzgów,
wszystko, czego nie da kot,
oferuje ci WuJot.
prawa ściana bardziej zapłakana
(tekstu translacja nie była widziana)
tylko balkony obserwują obie strony
no, chyba, że ktoś miał pomarańczową książeczkę do nabożeństwa
to mógł sobie ponucić
„A mnie się podobało!”
—- Mel Gibson
Tak? Nie wiem, czy to byłoby w typie Gibsona 😆 (Filmu nie widziałam.)
Film Gibsona wizualnie tak samo męczący jak muzycznie Pasja, ale każde na swój sposób. U Gibsona mówią po faux aramejsku. Tu po hebrajsku.
A gdyby tak pod film podłożyć Pasję jako ścieżkę dźwiękową?
Tylko albo film, albo muzykę trzebaby puścić od tyłu.
Z wyjątkiem rodowodu (tego śpiewanego a la Paert), bo on jest chronologicznie prawidłowo, czyli odwrotnie niż reszta 🙂
Widzę, że Arcadio też zachwytem nie pała 😉
Od pałania to jest dzięcielina. 🙄
Z zachwytu: pała…
Pasja mykietyńska różni się od szewskiej:
Pierwsza jest dłużyńska, druga nerwy ciężkie…
Dzięcielina owszem też, ale przede wszystkim policyjne oddziały prewencji
Jeszcze o czasie trwania tego utworu – jak to w końcu jest? W domu muszę sprawdzić, bo krakowskie wykonanie nagrałem i głowę bym dał, że trwała poniżej 90 min.
A na stronie PWM partytura napisane, że ok. 60 minut!
O przepraszam, kto źle mówi o policji? 🙄 Prewencja jest zdecydowanie lepsza niż kuracja…
Wg oficjalnego przelicznika 1 uncja prewencji = 1 funt kuracji, tak?
Na Kontynencie stosuje się nieco inne przeliczniki.
Nikt. Wręcz przeciwnie – prewencja lepiej pała niż dzięcielina. To źle?
Dla mnie to perlicja czy indycja jest lepsza od kuracji, ale nie mam zamiaru narzucać wszystkim psiego punktu widzenia. 🙄
A dlaczego, Bobiczku?
Wszak perlicja i indycja jest zarówno bardziej strojna, jak i muzycznie dla ucha przyjemniejsza.
Czemu kuracja lepsza?
Przecież Bobik właśnie pisze, że perlicja czy indycja lepsza 😀
I pałą narzuca! 😆
Trudno mi polemizować z Vesper, bo słabo znam dzięcielinę, a z prewencją wolałabym się nie poznawać, nawet jeżeli pięknie pała.
vesper, dobrze
i dobrze, że Nikt. ten Nikt to jest dopiero gość…
Oooo, to ja gamoń jestem.
Cieszę się, że osiągnęłam zgodność poglądów z moim ulubionym piesem. 🙂
I poproszę nie używać w kotach g i 9. 🙁
Otóż Kicia zdecydowanie preferuje kurację. Na indycję kręci nosem (pewnie za sucha), a na takie z rosołu to w ogóle ogonem zamiata.
Perlicji Kicia nie jada, bo to plebejska Kicia jest, a perlicje są dla arystokracji 🙁
Dotychczas mi się zdawało, że Kotostwo największą namiętnością pała do bażancji, ale może za bardzo uogólniłem pojedynczy przypadek. 😉
Gdzie ci u nas w miastowie bażancję uświadczysz! Nawet o kaczację niełatwo.
A co z gęślami?
Na Kontynencie najpopularniejszą uncją jest Moguncja, a z funtów to chyba jedynie funt kłaków. Ale Agatha Christie miała całkiem sensowny arument przeciwko systemowi dziesiętnemu – if you are wrong, you are ten times wrong. A pracowała jako laborantka farmaceutyczna, więc chyba wiedziała, co mówi 🙂
🙂 Pałałem zapałem będąc doprowadzany (za pomocą karnetu WJ) do Pasji – ale już po drodze nabrałem podejrzeń – widząc oczywiście telewizor rozłożony szeroko i z pompą na chodniku, a poźniej te iluminacje niebieskie w sali. Nerwowo zacząłem kręcić w powietrzu palcami udając, że układam wiadomą kostkę, by w miarę dyskretnie znać mojej partnerce czym mi to pachnie.
Tymczasem początek i chór chłopięcy – bardzo pięknie. Ale niestety wszystko się rozjechało na tych repetycjach, które miały przypominać Part’a albo Tavenera, ale wcale jakoś nie przypominały.
To podobnie jak wczoraj rysuneczki na Somnivm miały przypominać J. Cocteau, no ale nie przypominały.. Tak więc zapałałem ochotą wyjścia z basenu i osuszenia się z (mokrych też, a jakże) dźwięków.