2 x skrzypce, 2 x CC

Za nami dwa dni bez żadnej orkiestry, za to z chórem. No, bardzo kameralnym chórem tym razem.

Oba cykle, wczoraj wykonane Lagrime di San Pietro Orlanda di Lassa i dzisiejsze Motety Bacha, Capella Cracoviensis śpiewa od lat i ja również je w ich wykonaniu słyszałam – pierwszy z nich jeszcze na pierwszym festiwalu w Bieczu (zapis z tego koncertu jest tutaj, więc można sobie porównać – inne są tu głosy altowe i bas), a drugi dwa lata wcześniej w Świdnicy pod Fabiem Bonizzonim; później Alpha wydała płytę z tym wykonaniem, nagranym w Lusławicach. Jak już kiedyś napisałam, Zespół Wokalny Capelli Cracoviensis jest tak dobry, że może występować w różnych wariantach na różnych koncertach z tym samym repertuarem. Tutaj np. można posłuchać pięknego Jesu, meine Freude w jeszcze innym składzie (choć niektórzy śpiewacy są ci sami).

Troszkę zmieniła się koncepcja, bo nie było akcentu smyczkowego, co więcej – akurat ten motet został dziś wykonany bez żadnych towarzyszących instrumentów. To nawet lepiej, bo mogło być trochę niemiłych niespodzianek – nie wszyscy byli w formie, raz się nawet coś posypało (ale dało się to wybaczyć). I wczoraj, i dziś odczuwało się, że teraz jednak śpiewa się trudniej, choć niby duże odstępy między śpiewakami nie są żadną nowością w tym zespole, podobnie jak wymieszanie głosów. Do instrumentów wracając, tym razem na obu koncertach wystąpił Marek Toporowski, zarówno jako organista, jak jako klawesynista; pomiędzy niektórymi utworami Orlanda di Lassa grał własne improwizacje. W Bachu było tylko podkreślenie głosów, i to, jak wspomniałam, nie zawsze.

Chóralne wieczory były poprzedzone przez skrzypcowe popołudnia. Wczoraj wreszcie dojechał oczekiwany Stefan Plewniak, by pokazać nam solowe L’arte dell’arco Giuseppe Tartiniego czyli 50 wariacji na temat znanego gawotu z jednej z sonat Arcangela Corellego. Krótki temat, krótkie wariacje, ale naszpikowane trudnościami, z którymi skrzypek sprawnie sobie poradził, może tylko czasem musiał się trochę podeprzeć głosem z wysiłku.

Plewniak wrócił na festiwal po 2,5 roku (wtedy grał fantazje Telemanna), a Grzegorz Lalek z Lilianną Stawarz – dokładnie po dwóch (byli z sonatami Corellego, w tym właśnie tą, z której jest wspomniany gawot). Tym razem były sonaty Haendla. Tego skrzypka widuje się najczęściej w zespołach, głównie MACV, i zawsze miłą niespodzianką są jego występy solowe, w których pokazuje, że i w tej roli jest świetny. Klawesynistka partnerowała mu z właściwą sobie klasą. A jutro kolejny skrzypek – Robert Bachara. Z zupełnie inną muzyką. A dzisiejsi popołudniowi wykonawcy zostają na dwa kolejne koncerty wieczorne: Lilianna Stawarz jako szefowa Royal Baroque Ensemble, Grzegorz Lalek jako koncertmistrz.